Jura

JURA

Warto choć na jedną noc.


Biwakowanie to nie tylko rozpalenie ogniska i rozbicie namiotu. To wyjście ze swojej strefy komfortu i otwarcie się na piękno natury.

Jura Krakowsko – Częstochowska chyba dlatego że jest w tak niewielkiej odległości od mojego miejsca zamieszkania, zawsze choć niesłusznie traktowana była przeze mnie po macoszemu. Jasne, że byłem tam wiele razy i jasne, że za każdym razem doceniałem piękno tego miejsca, ale jednak chyba wolałem jeździć w góry. Jura kojarzyła mi się z popularnym Szlakiem Orlich Gniazd – jurajskich zamków i warowni wybudowanych na skałach, których wysokość dochodzi nawet do 30 metrów – i obszarem, który zwyczajnie łączy Kraków z Częstochową. To takie Małe Dolomity, albo nawet momentami greckie Meteory, które od lat przyciągają amatorów wspinaczki, bo nie ma co ukrywać, Wyżyna Krakowsko-Częstochowska słusznie cieszy się sławą wspinaczkowego raju. Tutaj też debiutowali najwięksi polscy taternicy i himalaiści z Jerzym Kukuczką, Januszem Majerem czy Andrzejem Czokiem na czele i nie ma się co dziwić, bo trudno znaleźć w naszym kraju lepsze miejsce do uprawiania tego właśnie sportu. Jura to także ponad półtora tysiąca jaskiń, z których bardzo duża ilość jest możliwa do eksploracji speleologicznej – wśród nich można znaleźć jaskinie, których długość korytarzy wynosi nawet kilkaset metrów. No to plan jest, trzeba go było tylko zrealizować.



Już przecież nie raz udowodniliśmy, że wypad nawet na jedną noc, bo niestety czasem obowiązki nie pozwalają na więcej i tak jest tego warty, więc szybkie pakowanie, a właściwie to wrzucenie do Fistacha najpotrzebniejszych rzeczy i w drogę. Jako wstępny cel obraliśmy początkowo Podlesice, ale jako że długi weekend rządzi się swoimi prawami, zdecydowaliśmy, że dopiero na miejscu ostatecznie podejmiemy decyzję, co dalej, bo jeśli okaże się, że będą tłumy, to uciekamy w bardziej „bezpieczne” miejsce. Na szczęście okazało się, że było w miarę pusto, pole campingowe, które wybraliśmy, nie było jakoś szczególnie oblegane, a większość gości przyjechała się tu pewnie powspinać, więc zdecydowaliśmy, że zostajemy.

Trafo Base Camp

Trafo Base Camp to pierwsze miejsce, do którego trafiliśmy, trochę z polecenia, ale też głównie przez to, że znajdowało się vis-à-vis naszego pola campingowego. To jedna z takich przestrzeni, w której po przekroczeniu progu od razu czujecie, że jesteście w dobrym miejscu. Nie wiem, jak to dokładnie wyjaśnić, ale są takie miejsca, które mają ten specyficzny vibe. W środku pachniało grzybami (jak się później okazało, właśnie przygotowywano bakłażany z grzybami, których oczywiście musiałem spróbować), wnętrze było gustownie urządzone, a w lodówkach był całkiem spory wybór piwek kraftowych, łącznie z tymi z lokalnych browarów. To wszystko utwierdzało mnie jedynie w przekonaniu, że jestem w naprawdę dobrym miejscu. Dopełnieniem błogostanu było ciasto czekoladowe, które zamówiłem, a które naprawdę było przepyszne. Poczytałem trochę o tym miejscu i okazało się, że prowadzi go sympatyczna parka, która powiązana jest z siecią Milo (firma produkująca sprzęt outdoorowy), dokonali oni rzeczy niemożliwych, ale przeczytajcie sami, co znalazłem na ich temat na ich stronie internetowej:

W 2010 roku, poprzez zbieg dziwnych okoliczności, objęliśmy w posiadanie, funkcjonujący od wczesnych lat dziewięćdziesiątych w Podlesicach, w starym budynku GS, sklepik wspinaczkowy. I choć nie było to w naszych planach – wyremontowaliśmy budynek, który był w opłakanym stanie i przez trzy sezony prowadziliśmy dawny profil sklepiku. Kolejnym krokiem w historii było przejęcie w 2011 roku katowickiej, kultowej ściany wspinaczkowej Transformator. Od tego momentu zaczął kiełkować pomysł, by sklep w Podlesicach połączyć w jakiś sposób z katowicką ścianą-jako wysuniętą placówkę aktywności wspinaczkowej. Stąd też powstała nazwa TRAFO. We wrześniu 2012 roku ruszyły prace. Budynek GS-u został zburzony i na jego miejscu zaczęło powstawać dzisiejsze [Trafo Base Camp]. Wiosną 2014 roku ruszył sklep, w sierpniu pensjonat, w październiku knajpa i bulderownia. No i się zaczęło…..i trwa do dziś.

ONA – Aldona Herbert. Mgr socjologii. Przez wiele lat prowadziła własne biuro turystyczne. Artystyczna dusza, skończona szkoła plastyczna. Joga i podróże. Kuchnia i pensjonat na jej głowie. Te wszystkie dania wege i vegan – to ona ! Toleruje jego wspinanie.

ON – Marcin Kwaśniewski. Mgr filozofii w zakresie psychologii. Ani dnia w wyuczonym zawodzie. Wspina się od 1983 roku. Współzałożyciel i w dalszym ciągu prowadzący firmę Milo of climbing. Instruktor wspinania sportowego, instruktor narciarstwa skiturowego i wysokogórskiego. Sklep, bulderownia, szkoła wspinania to jego zakres. Bufetowy, subiekt, recepcjonista. Toleruje jej filharmonie i muzea.

źródło: www.trafobasecamp.pl

Miejsce, w którym naprawdę warto się zatrzymać. Ta przytulna i kameralna knajpka oferuje nie tylko wyśmienite dania kuchni regionalnej, ale także niepowtarzalną atmosferę. Jeśli jesteście w okolicy Góry Zborów, jest to pozycja obowiązkowa.


To powinno być przesłanie dla wszystkich właścicieli psów!

GÓRA ZBORÓW

Góra Zborów, inaczej Berkowa Góra, to skaliste wzgórze w obrębie wsi Podlesice, które było głównym celem do zdobycia podczas naszej wizyty na Jurze. Od razu zaznaczę, że fotograficznie jest to idealne miejsce na wschód albo zachód słońca i mimo że ja dotarłem na miejsce późnym popołudniem, to oczyma wyobraźni już widziałem tam siebie o świcie z rozłożonym statywem, czekającego na pierwsze promienie słońca. Z Górą Zborów związane są dwie legendy, których moja córka słuchała z otwartą buzią – pierwsza mówi o czarownicach, które spotykały się właśnie w tym miejscu, a następnie na miotłach odlatywały na sabat. Druga opowiada o zakochanych, którzy mieli się spotykać na Górze Zborów co roku w noc letniego przesilenia. Mówi się, że para ta została zamieniona w dwa głazy, które można do dzisiaj zobaczyć na szczycie góry. Zojka była tak zafascynowana tą historią, że długo wpatrywała się w te głazy ze zdumieniem. Muszę jednak wyrazić słuszny podziw, że maszerowała pod górę jak rzymski piechur i bez najmniejszego grymasu dotarła na sam szczyt. Po raz kolejny idealnie odnalazła się nie tylko podczas marszu, ale też na samym biwaku. W ogóle biwaki i pola namiotowe to moim zdaniem idealne miejsca dla dzieci, które świetnie się tam odnajdują. Przebywają właściwie cały czas na świeżym powietrzu, poznają nowe miejsca, nowych ludzi – Zojka co chwilę podchodziła do jakichś ludzi, a to coś zobaczyć, a to o coś zapytać, a to pozbierać szyszki – no rewelacja. W ogóle naszła mnie nawet taka myśl, że profil „turysty”, który świadomie wybiera pole namiotowe, jest wyjątkowy. Są to zazwyczaj ludzie, którzy potrafią docenić prostotę życia. Przyjmują wyzwania, jakie stawia przed nimi natura i radzą sobie z nimi z determinacją i optymizmem. Przebywanie na polu namiotowym daje im możliwość oderwania się od codziennych trosk i zatopienia się w pięknie przyrody. Panuje tam wyjątkową atmosfera, której trudno szukać w jakichś hotelach czy pensjonatach, ludzie czerpią tu ogromną radość z nawiązywania kontaktów z innymi, są otwarci na nowe znajomości, dzielą się swoimi przygodami i zdobytymi doświadczeniami, a ich entuzjazm i pozytywne podejście do życia przyciągają innych ludzi, tworząc atmosferę współpracy i przyjaźni.

Było dobrze. Bardzo polecam zarówno samą Jurę, Górę Zborów jak i jakikolwiek wypad na biwak, czy pod namiot. To jest naprawdę potrzebne.



  • MIEJSCE: Podlesice (Jura Krakowsko – Częstochowska)
  • POLE CAMPINGOWE: przy Gościńcu Jurajskim

Close Menu