Uroczysko czyli Kraina Wygasłych Wulkanów

Przeżyć lato i nie zaliczyć choć jednego festiwalu to jak być w Paryżu i nie zobaczyć wieży Eiffla, to jak wypić dobre, kraftowe piwo z zagęszczonym sokiem, to jak kupić Subaru i założyć do niego gaz, to jak zjeść ruskie pierogi bez okrasy, albo zamówić prostytutkę, by tańczyć z nią Makarenę – no, po prostu się nie da! W końcu, podświadomie cały rok czeka się na to, żeby wyłożyć się gdzieś na trawie, wyciągnąć nogi i posłuchać dobrej muzy pod gołym niebem, bo w klubie nigdy nie brzmi ona tak samo. Postać godzinę w kolejce do toi toi’a, aby potem okazało się, że trafiłeś chyba do najgorszego z możliwych, a załatwienie w nim potrzeb fizjologicznych to dopiero wyzwanie. Popatrzeć na tych wszystkich kolorowych freaków, w dziwnych ubraniach, którzy mają wyjebane na cały otaczający ich świat i mogą przez tych parę dni w roku poczuć się naprawdę wolni, zanim znów będą musieli włożyć wyprasowaną koszulę i wrócić do pracy w korpo, by wypełniać komórki w Excelu. Spotkać się ze znajomymi, których widuje się tylko raz do roku, ale mimo to rozmowa klei się tak, jakbyście widywali się każdego dnia, spędzić noc w śpiworze w namiocie na polu kempingowym, wypić rano kawę, którą przygotować trzeba na kuchence turystycznej, a która smakuje lepiej niż ta w najbardziej ekskluzywnej kawiarni, ale przede wszystkim jeździ się tam, by uciec! Uciec od zgiełku, od gwaru miasta, od napompowanych ludzi, od pozerstwa, od pretensjonalności, obowiązków i bufonady, choć na tych kilka dni w roku uwolnić się od tego wszystkiego, zapomnieć o tym i przekonać się, że jak pisał Aldous Huxley, „inny świat jest możliwy”.  

✓  MUSIC IS A SAFE KIND OF HIGH

Od kilku lat unikam innych festiwali niż festiwale psytransowe, które rządzą się swoimi prawami. Nie ma tu bananowej młodzieży, lansującej się w markowych ciuchach i z flagowymi modelami smartfonów, nie ma porozciąganych na każdym kroku banerów reklamowych, nie ma dostępu do wifi na terenie całego festiwalu, by prowadzić na żywo relację na Instagramie, nie ma śmieci i jest czysto, bo kładzie się ogromny nacisk na ekologię i sprzątanie (i to nie tylko po sobie), ale przede wszystkim są wyjątkowi ludzie, serdeczni, uśmiechnięci, życzliwi, których na próżno szukać na innych festiwalach. Panuje ogromne poczucie jedności i bezpieczeństwa, mimo że ochrona jest właściwie niewidoczna, bo ludzie szanują się wzajemnie i nie ma tu żadnego znaczenia kolor Twojej skóry, wykształcenie, status społeczny, ilość pieniędzy na koncie, orientacja seksualna, religia, poglądy polityczne, zatrudnienie, ani to, gdzie się urodziłeś. Nie ma też znaczenia, czy przyjechałeś na festiwal sam czy z dwudziestoosobową grupą znajomych, bo samotnym chyba nikt się tu nie czuje – ludzie są na tyle otwarci, że bez większego wysiłku i w bardzo naturalny sposób rozmawiamy ze sobą, stojąc w kolejce, rozbijając namiot, kupując piwo, a nawet tańcząc, więc możecie być pewni, że w momencie, kiedy opuszczamy teren festiwalu, na pewno będziemy mieli wielu nowych znajomych.

✓  YOU ARE WHAT YOU LISTEN TO

W Krainie Wygasłych Wulkanów pojawiłem się po raz pierwszy, choć wielu znajomych każdego roku zapewniało mnie, że grzechem jest ominąć Uroczysko, bo to wyraźnie zaznaczony event na festiwalowej mapie naszego kraju, ale jakoś wcześniej się nie złożyło, a widać musiał nastać odpowiedni czas, albo ja musiałem do tego dojrzeć. A było do czego dojrzewać, bo to, co zastałem na miejscu, przerosło moje oczekiwania. Ogromny teren, pięknie, malowniczo położony, scena główna (tzw. trance stage) – przeogromna z jeszcze większym potencjałem, bo mogło się tam przecież bawić co najmniej 10 razy tyle ludzi, ile się bawiło, ogromna dbałość o szczegóły, wszystko zapięte na ostatni guzik, mnóstwo dekoracji, podobnie zresztą jak na scenie chill, która zdecydowanie była moją ulubioną na tej imprezie, a ponadto tabun kramów, sklepików z jedzeniem, chai shopów, warsztatów, jak chociażby: warsztaty śpiewu, kuglarskie, farbiarskie, henny czy rytuałów tybetańskich, a nawet występy grupy teatralnej – do wyboru, do koloru. Oczywiście, cały festiwal utrzymany był w duchu „eko & zero waste”, czyli ekologiczne kosmetyki pod prysznicem, mile widziane własne kubki, talerzyki i sztućce i ogólnie sprzątanie po sobie i innych, dla mnie rewelacja, lubię takie akcje. Ogromna przestrzeń sprzyja rozproszeniu się ludzi, więc nie było tłoku, mimo że na imprezie, podejrzewam, były tłumy, jednak nie dało się tego odczuć. Na pewno na wyszczególnienie zasługuje też spot zwany „Króliczą Norą”, czyli herbaciarnia, która zlokalizowana była wśród drzew niedaleko sceny chill, oferująca pyszną, prawdziwą kawę (a w kwestii kawy akurat wiem, co mówię), feeria aromatycznych herbat, ciast, ciasteczek i innych przysmaków. Takie miejsca po prostu uwielbiam. Muzycznie było doskonale, choć w line up’ie, najpewniej celowo, zabrakło tzw. wielkich, zagranicznych aliasów, to jestem przekonany, że nikomu to nie przeszkadzało i każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a wybierać było w czym. Muszę jeszcze wspomnieć, że fajne było to, że na Uroczysku co chwilę odkrywałem jakieś nowe zakamarki, jakieś dekoracje w miejscu, gdzie najmniej można się tego było spodziewać i mimo że po jakimś czasie wydawało mi się, że znam i widziałem już tutaj wszystko, znów trafiałem na coś nowego, co albo musiałem przeoczyć, albo po prostu trafiłem tam po raz pierwszy. Szacun.

✓  THE SUMMER NIGHTS IS LIKE A PERFECTION OF THOUGHT

Festiwal Uroczysko (celowo piszę festiwal, bo mimo że organizatorzy skromnie wolą nazywać imprezę open air’em, to jednak ja uważam, że festiwal jest w pełni zasłużoną nazwą) odbywający się w Krainie Wygasłych Wulkanów, to na pewno impreza warta zachodu. Myślę, że z chęcią odwiedzę ich także w przyszłym roku i już teraz wiem, że na pewno znów zaskoczą mnie czymś nowym. Jako że wyjazd na festiwal zaliczony, myślę, że śmiało mogę uznać lato za udane.
Peace! 

Pełna fotorelacja tutaj: Click!
A także na moim fanpage’u na Facebooku: Click!

Close Menu