Uroczysko ’23


Tradycja to rzecz absolutnie święta. Jest rzeczą piękną. Mówi, jak żyć. Często jednak nie pozostawia wyboru. Od kilku lat, zawsze w połowie sierpnia tradycją też stał się mój wypad na festiwal Uroczysko do Krainy Wygasłych Wulkanów. I mimo że tradycją też było, że zawsze jeździłem tam tylko na jedną noc i zawsze wracałem też z poczuciem niedosytu, to tym razem zdecydowałem się tą niechlubną tradycję przełamać i wraz z rodziną postanowiłem wybrać się na Uroczysko od początku do końca.

Na teren festiwalu dojechaliśmy w czwartek około południa, na spokojnie, bez kolejek, bez tłumów. Był to czas, kiedy jeszcze to my mogliśmy zdecydować, gdzie się rozbijemy, a jako że pojechaliśmy naszym Wielkim Fistachem, zdecydowaliśmy w tym roku, że rozbijemy się na polu dla kamperów. Jak się okazało, przestrzeń parkingowa została powiększona i nie zajmowała już tylko miejsca wzdłuż drogi głównej, ale też po drugiej stronie drzew (kto był, powinien wiedzieć, o czym piszę, a kto nie, to i tak bez znaczenia). Powolutku rozpakowaliśmy się i poszliśmy pozwiedzać. Był piękny, słoneczny dzień, a wspominam o tym nie bez przyczyny, bo był to chyba pierwszy dzień od tygodnia, kiedy nie lało, a temperatura nie zmuszała do zakładania ciepłej bluzy z kapturem. Co więcej, prognozy mówiły, że z dnia na dzień słupek rtęci na termometrach ma wzrastać, a o deszczu przez najbliższe dni możemy tylko pomarzyć. Ufff! Swoją drogą, naszła mnie taka refleksja, że organizacja festiwalu w Polsce to jednak zawsze jest trochę loteria, bo nigdy nie wiadomo, jak będzie, więc tym większy szacun dla organizatorów, że pomimo kapryśnej pogody dali radę to wszystko ogarnąć.



Trance music is a mystical path that allows us to explore new realms within ourselves, as well as connect with spirit, nature, and the cosmos.

Uroczysko to festiwal, który dopięty jest na ostatni guzik. Trudno tu szukać słabych stron (choć zapewne malkontenci jacyś się znajdą, bo zawsze jacyś są, taki kraj) i naprawdę byłoby to nie fair, a obserwując jak z roku na rok miejsce festiwalu się rozrasta, a organizatorzy nie spoczywają na laurach (choć mogliby), to serce rośnie. Na uwagę zasługuje też fakt, że będąc na miejscu, miałem nieustannie wrażenie, że festiwal nie jest nastawiony na kasę, tylko robiony jest po prostu z pasji i miłości do tego wszystkiego. Impreza w sobotę się wyprzedała i mimo że na teren imprezy mogłoby wjechać jeszcze pewnie dwa, albo nawet trzy razy tyle ludzi, ile było, co na pewno opłaciłoby się finansowo gospodarzom, to jednak ci dla wygody, bezpieczeństwa i przede wszystkim komfortu, postanowili zamknąć bramki i nie wpuszczać więcej ludzi. Piękny, mądry i rozsądny gest, który powinien być drogowskazem dla innych, bo takie rzeczy to ewenement na skalę kraju.

Wracając jednak do nienagannej organizacji, muszę nadmienić, że praca wykonana była na medal. Począwszy od muzyki, warsztaty, strefę gastro, poprzez kwestie związane z parkowaniem, organizacją scen, dekoracjami, na czystych, pachnących, sprzątanych dwa razy dziennie, różowych toi toi’ach, które nie tylko naprawdę pachniały, ale nawet zainstalowane w nich były malutkie światełka, żeby w nocy ludzie mieli jakiś punkt odniesienia. No mistrzostwo! Może i trochę się narażę, ale ja Uroczysko najbardziej lubię za panujący tam klimat, którego na próżno szukać w innych miejscach, bo jest po prostu nie do powtórzenia. Uśmiechnięci, sympatyczni ludzie otaczają nas z każdej strony przez całe 4 dni, począwszy od parkingowych, skończywszy na ochronie – to się naprawdę ceni i za tym właśnie chyba najbardziej tęskni, bo przecież tak niewiele robi tak dużo.



✓ A night spent in a club can be a transformative experience, where the music, lights, and energy create a world of its own, where nothing else exists except for the present moment.

Muzycznie również petarda! Mimo że moją ulubioną sceną jest Czajnik i to właśnie tam mógłbym spędzić cały festiwal, bo tam po prostu dzieje się magia i to zarówno w dzień, jak i w nocy, to byłbym nieuczciwy, gdybym nie wspomniał o otwarciu sceny main w piątek wieczorem. Mimo że na Uroczysku byłem już wielokrotnie, to jednak pierwszy raz miałem okazję uczestniczyć właśnie w tym wydarzeniu, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Najpierw barwny przemarsz, korowód setek, jeśli nie tysięcy uśmiechniętych, kolorowych ludzi, grających na bębnach, śpiewających jakieś szamańskie pieśni, kuglarzy i innych, których nie sposób spamiętać. Potem rozpalenie ogniska i wreszcie pierwszy set imprezy w wykonaniu Abyssa o zachodzie słońca. Coś niesamowitego! Mimo że mam na koncie dziesiątki festiwali zaliczonych w różnych zakątkach świata, to jednak mimo upływu lat wciąż w takich chwilach dostrzegam coś, co z jednej strony wzrusza i działa na emocje, ale też patrząc na tych wszystkich ludzi, rytmicznie poruszających się w rytm muzyki, napawa optymizmem i dumą, że udało się stworzyć taką małą Ozorę (określenie, które słyszałem tam wielokrotnie) u nas. To, co jeszcze kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia, bo trzeba było przemierzać setki, a czasem tysiące kilometrów, mamy teraz tuż za miedzą. Pięknie! Mógłbym sporo pisać o muzyce, ale nie ma to chyba najmniejszego sensu, bo uważam, że różnorodność zaprezentowanych stylów na trzech niezależnych scenach sprawiła, że gusta najbardziej wybrednych zostały na pewno zaspokojone. Fajnie, że scena groove po otwarciu maina zmieniła się w scenę ambient, bo osobiście nie lubię, kiedy jedna scena tworzy „konkurencję” dla drugiej, a ambienty nad ranem działały po prostu jak panaceum po nieprzespanej nocy. Rewelacyjnie!



Po raz drugi na festiwal pojechałem z córką, ale chyba też właśnie dzięki temu tak mi się podobało. Fajnie po tych wszystkich latach móc pokazać to wszystko Zojce, podzielić się z nią wrażeniami, widzieć, jak to wszystko chłonie, jak się bawi, jak tańczy, jak poznaje nowych ludzi, jak zwraca uwagę na rzeczy, na które ja pewnie pozostałbym obojętny. Uroczysko to przepiękne miejsce, które co roku polecam całym sercem, jednak tegoroczna edycja właśnie ze względu na to, że byłem tam z rodziną i przyjaciółmi, okazała się dla mnie wyjątkowa. Jestem głęboko przekonany, że za rok znów się tam spotkamy i że po wydarzeniu znów będzie brakować mi słów, aby wyrazić swój zachwyt i wdzięczność za to, że mogłem uczestniczyć w tym pięknym wydarzeniu. Szkoda, że rok ma aż 365 dni.

Peace!

Pełna fotorelacja: TUTAJ!
I na Facebooku: TUTAJ!