BODY WORLDS – VITAL celebruje potencjał ludzkiego ciała w ruchu poprzez estetyczną prezentację jego nieskazitelnej formy i złożonych funkcji. Wystawa prezentująca autentyczne ludzkie ciała i fascynujące instalacje multimedialne, prezentuje ludzki organizm w zdrowiu i w chorobie. Porównuje zdrowe ciała z ciałami, które uległy różnorodnym chorobom i schorzeniom.
To nie był mój pierwszy raz, bo wystawę Body Worlds miałem już okazję obejrzeć kilka lat temu w Katowicach i mimo że całkiem nieźle ją pamiętam, bo nie minęło aż tak wiele czasu, postanowiłem zobaczyć ją raz jeszcze, tyle tylko, że tym razem wybrałem się na nią do Wrocławia. Ale o co w ogóle z tą wystawą chodzi, bo chociaż wydaje mi się, że było wokół niej głośno, podobno budziła też sporo kontrowersji, może jednak nie wszyscy wiedzą dlaczego. Otóż zacznę od tego, że ekspozycję miało okazję podziwiać już ponad 50 milionów odwiedzających na całym świecie, co sprawia, że BODY WORLDS wyróżnia się w historii anatomii, stając się najliczniej odwiedzaną wystawą wszech czasów! Grubo, prawda? Ale właściwie dlaczego?
Co takiego jest w BODY WORLDS, co urzeka i odbija się echem wśród tak wielu milionów ludzi z różnych kultur i religii, w różnym wieku i wykonujących różne zawody? Kurator, dr Angelina Whalley, która jest odpowiedzialna za treść, projekt oraz koncepcyjne planowanie wystawy stwierdza, że kluczem do sukcesu BODY WORLDS jest to, że wystawa głęboko zmienia nasze spojrzenie na nas samych: „Zwiedzający, patrząc na inne ludzkie ciało, odkrywają własne w zupełnie nowy sposób. Ekspozycja przedstawia ciało nie tylko jako podstawę naszej fizycznej egzystencji, ale także jako zwierciadło naszego własnego stylu życia. Cokolwiek robimy lub czego nie robimy, to, co jemy, jak i czy ćwiczymy – wszystko ma na nas fizyczny wpływ, zarówno pozytywny, jak i negatywny”. Ekspozycja przywodzi na myśl te skojarzenia i przedstawia wyjątkowość ludzkiego życia. Wiedza zdobyta na wystawie wyostrza poczucie własnej bezbronności oraz wartości własnego zdrowia, ucząc jednocześnie, jak lepiej dbać o siebie, szczególnie teraz, w tym trudnym dla nas wszystkich okresie. (źródło: bodyworlds.pl/)
Osobiście jednak myślę, że kluczem do fascynacji i głębszym pochyleniem się nad tą właśnie wystawą jest jedno słowo, którego znaczenie przynajmniej w mojej ocenie sprawia, że wystawa ta nie należy do przeciętnych. To słowo to plastynacja, a dokładniej rzecz ujmując, autorska metoda konserwacji tkanki anatomicznej, za którą stoi autor wystawy, profesor Gunther von Hagens. Może, żeby być dokładniej zrozumianym, napiszę to wprost – wszystkie eksponaty, części ludzkiego ciała, kości, mięśnie, płody, układy, organy i narządy są prawdziwe i nie ma cienia wątpliwości, że jeszcze kilka lat wstecz miały swoje imię, rodzinę i chodziły do pracy. I to chyba w tej wystawie jest najbardziej niesamowite. Kiedy profesor von Hagens zaprezentował po raz pierwszy swoje plastynaty szerszej publiczności w Narodowym Muzeum Nauki w Tokio (1995 r.), nie mógł przewidzieć medialnego szumu oraz rewolucji, którą wywołał jego wynalazek: „Nie doceniłem, jak duży będzie to sukces” – powiedział. Od tego czasu poświęca on swój czas, edukując społeczeństwo w tematyce ludzkiego ciała.
Najliczniej odwiedzana na świecie naukowa wystawa, autorstwa prof. Gunthera von Hagensa.
Ekspozycja opowiada o cudzie, złożoności i kruchości ludzkiego ciała. Inspiruje do życia z zachowaniem witalności i pełni sił.
Osobiście uważam, że zwiedzenie tego typu wystawy ma sens jedynie z przewodnikiem (rolę tą pełnią najpewniej studenci biologii i medycyny, a przynajmniej tak było w Katowicach i Wrocławiu), który w dokładny sposób wyjaśnia funkcjonalność i znaczenie danego organu. Robi to przy tym na luzie, bez zbędnego, pseudonaukowego bełkotu. Co zdziwiło mnie najbardziej? Przede wszystkim to, że zanim udałem się na tą wystawę, sporo o niej czytałem, słyszałem opinie znajomych, którzy podobno mdleli, spotkałem się z kontrowersyjnymi wypowiedziami na temat bezczeszczenia ludzkiego ciała i przyznam, że to wszystko sprawiło, że byłem przekonany, że wystawa albo zryje mi trochę przysłowiowy beret, albo przynajmniej sprawi, że wzdrygnę. Niestety tak nie było. I to (znowu niestety) dało mi do myślenia, bo uważam się za wrażliwą istotę. Zachwyca mnie sztuka, potrafię rozrzewnić się nad wschodem słońca, córka prawie każdego dnia sprawia, że łzy cisną mi się do oczu, a bywa, że i potrafię roztkliwić się nad dobrym kawałkiem, którego mogę słuchać bez końca. A tu nic. I żeby była jasność, wystawa bardzo mi się podobała, zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jestem pełen podziwu dla autora, który wykonał nadludzką pracę, a sposób przedstawienia pewnych form uważam za wręcz fenomenalny, jednak chyba (głównie przez nastawienie) spodziewałem się czegoś z goła innego. Myślałem, że emocje towarzyszące mi podczas wizyty na Body Worlds będą oddziaływać na zupełnie inne receptory mojego układu nerwowego. Nastawiałem się bardziej na coś w rodzaju uczucia, które towarzyszy nam, widząc jakiś wypadek, sytuację zagrożenia życia, może nawet z pewnego rodzaju obrzydzeniem, czy poczuciem abominacji. I właśnie to trochę dało mi do myślenia. Żyjemy w czasach, w których widząc ludzkie wnętrza, obumarłe płody, szkielety i fragmenty ciał obdartych ze skóry ludzi, przechodzimy między nimi trochę jak między półkami w supermarkecie. Nie wiem, czy obecny świat filmu, książki, serialu, fotografii, czy każdej innej formy sztuki naszpikowany jest tak bardzo kontrowersyjnymi treściami, że naprawdę nic nie jest już w stanie nas zaskoczyć, zdziwić albo nawet zażenować?
Jak napisałem wcześniej, wystawa zrobiła na mnie ogromne wrażenie, zdecydowanie polecam ją każdemu i uważam, że praca autora to prawdziwy majstersztyk na miarę naszych czasów, jednak gdzieś w podświadomości byłem przekonany, że uderzy ona w nieco inne obszary mojej wrażliwości, a tak się jednak nie stało. I przyznam, że trochę się na sobie przez to zawiodłem.