EgoDrop: Unity

✓  WINTER MILES – SUMMER SMILES

Trochę intensywny miałem ten wrzesień i początek października – odwiedzona Grecja, nasze bałtyckie wybrzeże, no i na koniec oczywiście krakowski Egodrop, bo wiadomo, że to pozycja raczej obowiązkowa. Od ostatniej, majowej edycji minęło trochę czasu i mimo że lato zwykle upływa pod szyldem festiwali, a raczej upływało, bo odkąd wdrażam w życie i poświęcam się “Projektowi Zoja”, stawiam na nieco inną formę spędzania wolnego czasu, więc ominął mnie Fest Festival z niewiarygodną podobno sceną Astral w Chorzowie, ale podkreślam, to tylko czasowa przerwa i na pewno na festiwale wrócę, a raczej wrócimy. Kiedy został ogłoszony oficjalny line up na październikową edycję, przyznam, że przyjąłem go z wielkim ukontentowaniem, bo zarówno headliner na scenie main jak i chill idealnie muzycznie trafia w moje gusta. Człowiek-legenda w świecie transów, związany z tym nurtem od lat 80-tych, kiedy po raz pierwszy miał okazję zagrać na imprezie Full Moon na Goa w Indiach, label manager i założyciel jednej z najbardziej rozpoznawalnych, cenionych i myślę, że nie przesadzę, jeśli napiszę kultowej wytwórni, Parvati Records. Mam na myśli oczywiście Giuseppe, który w swojej karierze grał już chyba w każdym miejscu na naszym globie i na każdym, liczącym się festiwalu – przekozak! Na chillu na pewno najbardziej wyróżniającą się postacią był projekt Sundial Aeon, a właściwie to jego część, bowiem swojego seta zaprezentował Radosław „Raiden” Kochman – muzyk znany również z innego, niezwykle istotnego na polskiej scenie projektu, Aural Planet. Jednak, jak wielokrotnie już pisałem, imprezy firmowane szyldem Egodrop to nie tylko muzyka i mimo że ta odgrywa tu bardzo ważną rolę, to zdecydowanie jest to tylko (ważny) element, który stanowi jedynie dopełnienie ogromnej, artystycznej przestrzeni, nad którą pracuje sztab ludzi i w której wkład widać ogromne serce i zaangażowanie. Wszystko tu idealnie ze sobą współgra, zarówno muzycznie jak i wizualnie stanowi nienaruszalny artystyczny konglomerat, a może raczej kolaż, który za każdym razem aranżowany jest w inny sposób, ale zawsze tak samo przyprawia o opad żuchwy w okolice kolan. Standardowo już byłem na chwilę i nie miałem czasu na zdjęcia, czego ogromnie żałuję, bo za każdym razem targam ze sobą potężne kilogramy sprzętu, obiektywy, statyw i inne gadżety, a kończy się na kilku pstrykach, choć, uwierzcie mi, jest tam co fotografować.

Pełna fotorelacja tutaj: Click!

Close Menu