Biwak

Jutro będzie nowy, długi dzień. Twój własny, od początku do końca.

To przecież bardzo przyjemna myśl.


Nawet nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy przyszło mi spędzić noc w namiocie, wiem na pewno, że musiało być to jeszcze w szkole podstawowej, czyli przed ukończeniem 14-tego roku życia, ale dokładnie nie pamiętam. Nie jestem nawet w stanie przypomnieć sobie okoliczności tego zdarzenia i tego, czy w ogóle mi się to podobało, ale na pewno dało mi to pewnego rodzaju doświadczenie, które wykorzystałem w późniejszych latach, bo właściwie każde wakacje, będąc na studiach, spędzałem pod namiotem. Dziesiątki festiwali, wyprawy w góry, wakacje za granicą, a nawet nocowanie na dziko zawsze kojarzyły mi się tylko z tym, że będę nocował w namiocie. I wiecie, co? Ja naprawdę to kocham. Jest w tym coś niezwykłego. Malutki, składany domek, który musisz rozbić w odpowiednim miejscu, założyć obóz, zrobić tak, by rano się wyspać, a nie zostać wygonionym z namiotu tuż po wschodzie słońca, przetrwać deszcz, burze (przetrwałem ich dziesiątki), nawet nawałnicę – a to wszystko naprawdę wymaga pewnego doświadczenia i umiejętności. Poza tym, nie ma większego obcowania z naturą niż nocleg właściwie pod gołym niebem, bo mimo że jesteś osłonięty tropikiem, to jednak zawsze czuć tą integrację z naturą. Jest tyle piękna na zewnątrz, ale nie za często mamy okazję to naprawdę docenić. Nie oszukujmy się, cały rok spędzamy zamknięci w czterech ścianach, domach, mieszkaniach, biurach i szkołach, przez to zazwyczaj cierpimy na niedotlenienie i przede wszystkim zasiedzenie. Bądźmy szczerzy, kiedy ostatnio mieliście okazję popatrzeć na rozgwieżdżone niebo? Położyć się na łące i patrzeć na płynące po niebie obłoki, albo zjeść śniadanie na trawie pokrytej poranną rosą? Pewnie niektórzy z Was nawet są na te pytania w stanie odpowiedzieć, że mogą choćby jutro, ale pytanie brzmi, kiedy ostatnio… No właśnie! A biwak daje nam takie możliwości każdego dnia. To idealny czas, by na chwilę zwolnić, zatrzymać się, porozmawiać, wyłączyć telefon i poświęcić się w 100% drugiej osobie. Ja nawet zrezygnowałem z robienia zdjęć, dlatego, by być bardziej obecnym i mimo że mam świadomość, że straciłem dziesiątki niesamowitych kadrów, bo zachód tego wieczora był spektakularny, to jednak są dla mnie „rzeczy” ważniejsze, nawet niż fotografia – obecność i czas.



Moja córka, Zojka, ma już za sobą pierwsze noclegi w namiocie. Kiedy miała 2 latka, zabraliśmy ją po raz pierwszy na festiwal, gdzie zaliczyła pierwszy prawdziwy biwak, nocleg w namiocie, mycie się w zimnej wodzie, kąpiele w misce i naprawdę konkretną burzę – taką, która zniszczyła scenę główną i sprawiła, że słabo zakotwione namioty fruwały nad polem namiotowym. Jednak tym razem charakter wyjazdu miał być zupełnie inny, bo wybraliśmy się pod namiot na jedną noc, sami. Wiadomo, że wypady we trójkę z mamą są super, ale tym razem chodziło o to, by pojechać samemu. A że była ku temu świetna okazja, bo mogliśmy sobie zrobić wolne (ja od pracy, a Zojka od przedszkola), nie było się nad czym zastanawiać. Szybko spakowałem najważniejsze rzeczy, choć w przypadku wyjazdu z 3-letnim dzieckiem trzeba wziąć pod uwagę znacznie więcej, niż jak jedzie się samemu. Noc miała być wyjątkowo chłodna, bo temperatura miała spaść poniżej 10 stopni, a to oznacza, że przy gruncie jest już wtedy naprawdę zimno. Jednak stare, chińskie przysłowie mówi, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie, a wełniany śpiwór i dobra bluza powinny załatwić sprawę. No i załatwiły, Zojka wyspała się jak nigdy, a nawet około 4 nad ranem, kiedy było najchłodniej, rozkopywała się z ciepła, czego niestety nie można powiedzieć o mnie, bo jako że miałem letni śpiwór, to zmarzłem na kość. Naprawdę mną telepało z zimna, ale co tam, najważniejsze, że córka obudziła się z uśmiechem na twarzy i pierwsze, co powiedziała to: „Tatuś, super jest na tym biwaczku”.



Dla dziecka odległość nie ma najmniejszego znaczenia, nieważne, czy biwak założylibyśmy w Himalajach, na pustyni Wadi Rum, czy 50 km od domu emocje towarzyszące wyprawie, rozbijaniu namiotu, pompowaniu materaca czy przygotowaniu posiłków na kocu będą dokładnie takie same. Wychodząc z tego właśnie założenia, wybrałem mało uczęszczane pole namiotowe w niedalekim Beskidzie Śląskim. Miejsce na uboczu, z widokiem na góry, kilku emerytów w przyczepach kempingowych, ale na tyle oddalonych, że prawie ich nie widzieliśmy – sielanka. Zależało mi (o ironio, kiedyś omijałbym takie miejsca szerokim łukiem), aby nie była to imprezownia, bo nie oszukujmy się, pola namiotowe to często miejsca, gdzie melanżuje się do białego rana i oczywiście nie ma w tym niczego złego, pod warunkiem, że nie jedzie się z 3-letnią córką. A dlaczego w ogóle pole kempingowe, a nie nocleg na dziko? Z kilku względów: po pierwsze, nie wszędzie można biwakować, a wolałem uniknąć budzenia nas w środku nocy przez panów z nadleśnictwa z prośbą o zwinięcie interesu. Po drugie, zależało mi na dostępie do sanitariatów, tzn. jakiś prysznic i kibelek, bo mimo że woda nie była najcieplejsza, to jednak fajnie było rano wziąć prysznic i umyć Zojkę w czymś innym niż rzeka (na to przyjdzie jeszcze czas). Po trzecie – bezpieczeństwo, wolałem jednak dmuchać na zimne, bo mimo że sam nocowałem wiele razy gdzieś w lesie pod gołym niebem, czy nawet na szczycie jakiejś góry, to jednak z dzieckiem wolałem mieć pewność, że znajdujemy się w bezpiecznym miejscu. Czy było dobrze? Dla mnie rewelacja, ale myślę, że ostateczna ocena należy tu do mojej córki, więc tym bardziej uważam, że było fenomenalnie. Długie spacery po lesie, szukanie leśnych stworków żyjących gdzieś pod liśćmi paproci, piękny zachód słońca z widokiem na góry, rzucanie kamieni do rzeki, pyszne śniadanko na łonie natury, a na koniec pojechaliśmy nawet do Aqua Parku – plan wykonany z nawiązką.



Dla mnie był to też fantastyczny wypad. Zupełnie inny niż wszystkie dotychczasowe. Po raz pierwszy musiałem skupić się tylko na tym, by to mojej córce było dobrze, zrobić tak, by się jej spodobało, by wróciła zadowolona i chciała znów pojechać. Swoje przyjemności trzeba było odstawić na bok, choć może raczej powinienem był napisać – zacząć doceniać inne. Nie korzystałem z telefonu, nie robiłem za wielu zdjęć, wszystkie atrakcje wybierane były pod Zojkę, ale i tak była magia. Widząc nieschodzący z jej buzi uśmiech, cieszyłem się bardziej niż kiedykolwiek. Od 4-tej rano nie spałem, bo było mi strasznie zimno, a nie chcąc budzić Zojki, nie wyszedłem do auta po dodatkowy koc, poza tym starałem się ją cały czas nakrywać, bo się rozkopywała, ale kiedy po 6-tej otwarła oczy, zobaczyła, gdzie jest i uśmiechnęła się, od razu zrobiło mi się cieplej. To niesamowite pokazywać tej małej istotce rzeczy, które kiedyś sprawiały mi właśnie taką samą radość. Nie był to nasz ostatni wypad, wpadł mi do głowy pomysł, by jeździć na takie biwaki często, bo przecież niewiele to kosztuje, miejsce nie musi być wybierane na końcu świata, a daje maksimum szczęścia. No to, do następnego!


Close Menu