GoaDupa Festival 2k17

✓ I CAME, I RAVED, I LOVED

Jezu, jak dobrze wraca się w Bieszczady, moje ukochane Bieszczady. A jeśli temu powrotowi towarzyszy jeszcze dodatkowo fakt, że zbliża się GoaDupa – najlepszy dla mnie polski festiwal, to już nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Letnie festiwale mają dla mnie moc uzdrawiającą, te kilka dni spędzone pod gołym niebem to idealne panaceum na wszystkie choroby cywilizacyjne naszej planety, a dodatkowo utwierdzają mnie w przekonaniu, że „inny świat” jest możliwy. Odrealniona rzeczywistość, która w połączeniu z niezwykłą serdecznością otaczających cię ludzi sprawia, że miejsca takie, jak to wydają się być antidotum dla zgiełku i monotonii, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Te kilka dni w alternatywnej rzeczywistości sprawiają, że na nowo nabieram wiary w ludzi, że po raz kolejny uczę się, że odwzajemniony uśmiech nic nie kosztuje, a ma medyczne właściwości. Że telefon komórkowy nie jest najważniejszą potrzebą ludzkości, a dialog często pomiędzy przypadkowymi osobami skłania do refleksji i przypomina o czasach, kiedy po prostu ludzie ze sobą rozmawiali. Festiwal sprawia, że na chwilę zapominamy o problemach, które najczęściej problemami wcale nie są, o pracy, która przysparza nas o stres i nieprzespane noce, zapominamy też o tym, kim i czym zajmujemy się na co dzień. Na festiwalu wszyscy są równi, nikt nie pyta cię o wykształcenie, o stanowisko, na jakim pracujesz, o religię, statut materialny czy ostatni awans, tam nie ma to kompletnie żadnego znaczenia, nikt nie będzie oceniał ciuchów, które masz na sobie i tego, jakim samochodem przyjechałeś, bo dla większości są to po prostu sprawy marginalne. I mimo że zdaję sobie sprawę, że festiwalowy świat jest odrobinę utopijny i iluzoryczny, bo zderzenie z szarą, pofestiwalową rzeczywistością jest nieuniknione, to jednak warto spróbować w nim pożyć nawet tych kilka dni, by przez kolejny rok żyć tymi właśnie wspomnieniami.

✓ GOOD TIMES, GOOD MUSIC, GOOD MEMORIES, GOOD HOLIDAY

To była trzecia edycja, mowa oczywiście o bieszczadzkiej edycji, bo początki festiwalu pamiętają czasy, kiedy organizowany był w Dolinie Będkowskiej pod Krakowem, pod słynną skałą nazywaną „dupą słonia” – skąd też wzięła się nazwa festiwalu. Już w zeszłym roku pisałem (tutaj), że festiwal spokojnie może konkurować z czołówką europejskich festiwali, a biorąc pod uwagę miejsce, które go otacza, myślę, że nie ma sobie równych. To, co zawsze najbardziej urzekało mnie w tego typu miejscach, to otwarte umysły ludzi. To, że miejsca takie, jak GoaDupa są wolne od polityki, przekonań, homofobii i wszelkich uprzedzeń. To niesamowite, ale obojętnie, czy wracasz nocą do namiotu, czy zasypiasz, słuchając muzyki gdzieś w lesie, masz poczucie bezpieczeństwa, tego, że nikt nie wyrządzi ci żadnej krzywdy. Muzyka jest niezwykle istotną częścią składową tej imprezy, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że gros osób przybywa tam w zupełnie innym celu niż taniec do rana na main stage’u. W specjalnie przygotowanej „dziupli” można wziąć udział w serii wykładów dotyczących takich tematów, jak np: klucz do ewolucji świadomości, natura ludzka w kontekście nauk i praktyk medytacyjnych, hipnoza mistyczna, numerologia, dziedzictwo cywilizacji Majów czy dziesiątki innych. Oprócz wykładów na terenie festiwalu skorzystać można również z warsztatów, do najpopularniejszych chyba należały: Kundalini Yoga, divine connection, warsztaty taneczne, bębniarskie, gry na didgeridoo, orientalnej sztuki zdobienia ciała henną czy mudry, a to tak naprawdę tylko kilka z nielicznych, które były w ofercie. Gdyby jednak i tu było dla nas za mało, można udać się do Healing Area i zakosztować kąpieli w dźwiękach gongów i mis tybetańskich, pośpiewać wspólnie mantry, dowiedzieć się czegoś więcej nt krystaloterapii czy poznać tajniki medytacji życzliwości. Dla rodziców, którzy zdecydowali się przyjechać na festiwal wraz ze swoimi pociechami, przygotowane zostało specjalne miejsce w lesie (Kids Area), gdzie można było zostawić dziecko na kilka godzin, w trakcie których dziecko bawiło się z innymi, oczywiście pod nadzorem pań „przedszkolanek”, a rodzic w tym czasie mógł na przykład pójść się pobawić.

Wydarzenie: GoaDupa Festival
Miejsce: Stężnica, Bieszczady, PL
Data: 20-23.07.2017

Oprócz sceny main i chill/groove, warto wspomnieć jeszcze o dwóch, które ukryte były w lesie. Pierwszą z nich był Kanion Zen – przepięknie położony i udekorowany, można było tam posłuchać całego spektrum muzyki, która skupiona była raczej na downtempowych gatunkach (ambient, drone, deep, dub techno, IDM, alternative i world music), posiedzieć, odpocząć, porozmawiać, a wieczorami i nocą podziwiać spektakl wizualizacji, które wyświetlane były na koronach drzew – było to naprawdę imponujące i z radością patrzyło się na zahipnotyzowane twarze ludzi, którzy siedzieli tam z przyklejonym uśmiechem. Na mnie największe wrażenie w tym roku zrobiła także scena Forest of Shadows, która mieściła się w sąsiedztwie Kanionu Zen. Wyjątkowe dekoracje, porozwieszane pomiędzy drzewami hamaki, w których można było się zdrzemnąć popołudniową porą, miejsca do siedzenia, ale przede wszystkim zapierające dech w piersiach instalacje, które swoją prawdziwą moc ukazywały dopiero po zmroku, sprawiały, że nie można było minąć tego miejsca obojętnie. Perfekcja dopracowana w najmniejszych szczegółach.

✓ AND IT WAS IN THIS MOMENT I REALIZED I WANTED THIS FOR THE REST OF MY LIFE

Trochę wiosen już mam za sobą i miałem w tym czasie okazję pojeździć trochę po Polsce, Europie i świecie, mam też na swoim koncie dziesiątki wspaniałych festiwali, których nie zapomnę do końca życia i nie boję się tego napisać, które w znacznym stopniu ukształtowały to, kim teraz jestem, czym się zajmuję i w jaki sposób spędzam wakacje. Jednak, gdyby ktoś powiedzmy jakieś pięć lat wstecz powiedział mi, że w Bieszczadach będziemy mieli taki festiwal, tak zorganizowany, w takiej scenerii, gdzie grać będą światowej sławy headlinerzy, gdzie można będzie wziąć udział w tylu warsztatach, posłuchać tylu wykładów i dodatkowo będzie to wszystko miało miejsce wśród tak niepowtarzalnej atmosfery, to chyba, mimo wrodzonego optymizmu, popukałbym się w czoło. Od trzech lat widzę, że jednak jest to możliwe, co więcej, krytycznym okiem zauważam, że z roku na rok impreza rozrasta się i to nie tylko gabarytowo, ale również w kwestii organizacyjnej, gastronomicznej, dekoracyjnej i każdej innej.

Na temat samej muzyki mógłbym pisać godzinami, ale wspomnę tylko o kilku najistotniejszych artystach, których pominąć tutaj byłoby grzechem. Od samego początku, zerkając tylko na line up, którzy organizatorzy ogłosili na kilka miesięcy przed rozpoczęciem festiwalu, opadła mi kopara do poziomu parkietu. Niekwestionowanym dla mnie liderem, którego po prostu nie mogłem ominąć, miał być James Monroe, który zagrał prawie trzygodzinnego seta, który przyprawiał o gęsią skórkę. No co za koleś! Po prostu moc, energia, endorfina, bez sekundy wytchnienia. Dawno nie słyszałem czegoś tak dobrego, po prostu rarytas dla uszu, którego nie jestem tu w stanie opisać, ten set na długo pozostanie w mojej pamięci, a sam James potwierdził tylko fakt, że w moim prywatnym rankingu zajmuje nie bez przyczyny topowe miejsce. Nie słabiej zaprezentowali się: Solar Fields, Asura, Beat Bizzare, Philippa czy NASA, a także wielu innych artystów, zarówno z Polski jak i zagranicy. To prawie niemożliwe, że kiedyś, chcąc posłuchać tylu dobrych artystów na jednej imprezie, musiałem podróżować do Węgier, Portugalii, Niemiec, Grecji czy nawet Indii – teraz wystarczy, że spakuję plecak i pojadę w Bieszczady. Impossible is nothing.

W mojej ocenie, festiwal jak i każda impreza broni się sama, kiedy utrzymuje stały, równy poziom. Kiedy ten poziom z roku na rok wzrasta, trudno nie pojawić się tam ponownie. Tak właśnie jest w przypadku festiwalu GoaDupa, z roku na rok jest coraz lepiej, organizatorzy skutecznie eliminują niedociągnięcia i dlatego jestem przekonany, że wrócę do Stężnicy w przyszłym roku i znów napiszę w zachwycie, jakie to upojne miejsce na ziemi. GoaDupa uzależnia, sprawia, że chce się tam wracać, by znów zobaczyć tych wszystkich uśmiechniętych, wolnych ludzi, posłuchać dobrej muzyki, zjeść coś dobrego w chaishopie, napić się zimnego piwa, podczas gdy temperatura sięga 35 stopni, usiąść na górce i popatrzeć na jeden z piękniejszych zachodów słońca, ale przede wszystkim pojechać tam, by trochę zwolnić. Zatrzymać się na chwilę.

Pełna fotorelacja tutaj: Click!
A także na moim fanpage’u na Facebooku: Click!

Close Menu