Uroczysko 2021

✓ Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich.

Po raz pierwszy do Krainy Wygasłych Wulkanów, a dokładniej na Festiwal Uroczysko trafiłem w 2019 roku. Znalazłem się tam zupełnie przypadkiem, choć nazwa imprezy regularnie pojawiała się już wcześniej, zarówno podczas rozmów z przyjaciółmi, którzy bardzo polecali mi tą imprezę jak i w różnych mediach społecznościowych, gdzie chociażby zdjęcia z tego eventu naprawdę mnie zachwycały. Pojechałem na zaproszenie znajomego i oniemiałem z wrażenia. Wow! Obiecałem sobie wtedy, że muszę za rok znów wybrać się okolice wsi Pastewnik, by przeżyć to raz jeszcze. W 2020 roku, mimo restrykcji i obostrzeń, jak wieść gminna niesie, festiwal podobno się odbył, ale nie dane mi było dojechać na miejsce. Kiedy w 2021 roku oficjalnie ogłoszono, że w tym roku impreza na pewno się odbędzie, wiedziałem, że muszę pojawić się na niej i ja, i choć podobnie jak ostatnio nie dane mi było cieszyć się wszystkimi czterema dniami festiwalu, to jednak co przeżyłem, to moje.

✓ A CREATION OF A SPIRITUAL TOOL

Impreza zaczynała się już w czwartek, ja dotarłem na miejsce w sobotę w godzinach południowych. Festiwal oczywiście żył już pełnią życia. Parking zastawiony był sporą ilością samochodów, ale nie było problemu, by znaleźć dogodne dla siebie miejsce. Pole namiotowe również nie świeciło pustkami. Sam teren festiwalu jest całkiem spory, ale rozmieszczony w taki sposób, że przemieszczanie się między scenami, strefą gastro i polem namiotowym nie stanowiło większego problemu i przede wszystkim nie było uciążliwe. Scena główna usytuowana jest na ogromnym, naprawdę ogromnym polu i bez problemu jest w stanie pomieścić jeszcze setki, a może i tysiące ludzi – potencjał jest! Kolejną sceną jest Kopuła, która jeszcze dwa lata temu pełniła rolę sceny chill/groove, jednak w tym roku zaadaptowano ją jako miejsce warsztatów, koncertów relaksacyjnych, ale można było też posłuchać tam dobrych ambientów, czy dowiedzieć się, na czym polega gimnastyka słowiańska. Dla każdego coś miłego. Największym jednak zaskoczeniem dla mnie (przypominam, nie było mnie w zeszłym roku) było przeniesienie sceny chillout do czajnikowego lasku. Whoaaaa! To był chyba najlepszy chillout, jaki widziałem, przypominał mi trochę scenę Sacred Fire na portugalskim Boomie, a trochę Forest Stage na węgierskiej Samsarze. Tak właśnie powinien wyglądać dla mnie chillout, ta scena to była prawdziwa magia i to zarówno podczas dnia, gdzie można było poleżeć na jednym z wielu przygotowanych spotach, pośród cienia drzew, na mięciutkim mchu. Gdzieniegdzie w zaroślach, między drzewami porozciągane były hamaki, huśtawki, a miejsce do tańczenia wysypano piaskiem, co nie tylko powodowało, że tańczyło się naprawdę miękko, ale momentami można było poczuć się wręcz jak na jakiejś rajskiej plaży. W nocy, magiczny las przybierał zupełnie inną postać, mapping rzucany na korony i konary drzew, jakieś świecące grzybki wyrastające tuż pod nogami, porozwieszane lampki i inne „przykuwacze” wzroku dawały wrażenie, że znalazłem się w jakimś czarodziejskim, odrealnionym świecie. Nie jest chyba dziwne dla nikogo, kto trochę bliżej mnie zna, że to właśnie scena chill należy do tej, na której spędzam najwięcej czasu, podobnie było zresztą i na Uroczysku, ale tym razem nie tylko muzyka, a właśnie wizualna aranżacja tego miejsca sprawiła, że nie chciało mi się stamtąd ruszać. Panie i Panowie organizatorzy, popełniliście coś absolutnie doskonałego – chylę się w pas. Jak zwykle, nie zabrakło również dobrego jedzenia, a pierogi w różnych wersjach serwowane przez panie gospodynie, po prostu rozpływały się w ustach. W ogóle uważam, że doskonałym pomysłem jest włączenie i zaangażowanie w organizację festiwalu lokalnej społeczności, która nie tylko może sobie coś dorobić, ale przede wszystkim jest to dla nich niezwykła atrakcja. Wyobraźcie sobie, że mieszkacie całe życie w Pastewniku, w którym zapewne za wiele się nie dzieje, aż tu nagle, gdzieś w środku szczerego pola organizuje się taki festiwal, zjeżdżają się różne freaki, muza gra 24 godziny na dobę, jakieś namioty, no cuda na kiju.

Muzycznie będę mało obiektywny nie tylko z racji mojego nieco dziwnego gustu, ale też przez fakt, że byłem tam bardzo krótko i jestem przekonany, że sporo mnie ominęło. Na main stage całkiem dobrego seta pocisnął Meff, dawno nie miałem okazji go słyszeć, a wiem, że ziomek potrafi dołożyć do pieca. Na pewno warto też wspomnieć live act w wykonaniu Astrokota, z którego twórczością po raz pierwszy zetknąłem się właśnie na Uroczysku dwa lata temu. Podobnie jak ostatnio, tym razem znów zostałem zaczarowany osobliwym klimatem, jaki ten gość tworzy podczas swojego występu – bardzo mi się podobało. Na koniec wyróżnię jeszcze tylko Sundial Aeon, bo ta muzyka zawsze robi robotę i dobrze brzmi, więc nie było mowy o wyjątku i tym razem, jednak myślę, że chyba każdy mógł na tym festiwalu znaleźć coś dla siebie, bo line up był naprawdę przekrojowy. Chyba i te najbardziej wybredne gusta zostały choć częściowo zaspokojone.

Podsumowując, myślę, że Uroczysko, jak i Egodrop to bez wątpienia pretendenci do pierwszego miejsca na podium, jeśli o psytransowe festiwale w Polsce chodzi. Organizatorzy wykonali kawał solidnej roboty i było to widać na każdym mijanym metrze kwadratowym tego eventu. Jednak sama praca, choćby nie wiadomo, jak była ciężka, nie dałaby takiego efektu, w tą prace trzeba jeszcze włożyć serce i tu nie mam najmniejszych wątpliwości, że właśnie tak było. Uroczysko, trzymam za Was mocno kciuki, robicie niesamowite rzeczy, dajecie ludziom radość i szczęście, dlatego życzę Wam, aby nigdy nie zabrakło Wam chęci i by impreza rosła w siłę z roku na rok. Mam nadzieję, że widzimy się w kolejne wakacje! Peace.

Pełna fotorelacja tutaj: Click!

Close Menu