Wywiad


Być przynajmniej jak Lindbergh, George Hurrell, Herb Ritts czy Annie Leibovitz!

Pracować z Gigi Hadid, Lily Aldridge, Romee Strijd i innymi modelkami z Victoria’s Secret, jak podziwiany przeze mnie Russell James.


Sztuka przeprowadzenia dobrego, rzeczowego wywiadu to na pewno sztuka trudna, mozolna i złożona. Pozornie wydaje się to proste, bo przecież wystarczy tylko zadać kilka pytań, by pozyskać odpowiedzi. Jednak cały szkopuł w tym, że właśnie nie wystarczy po prostu zadawać pytań, ale trzeba wiedzieć, jak i o co pytać. Jakiś czas temu udzieliłem pierwszego w swoim życiu wywiadu, dotyczącego moich zdjęć, preferencji, moich pasji, predylekcji i w ogóle szeroko pojętej fotografii. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wywiad ten ukaże się w pewnym magazynie, ale póki nie ujrzał jeszcze światła dziennego, nie będę pisał nic więcej aby nie zapeszyć, jednak obiecuję, że gdy tylko się pojawi, na pewno wrzucę go też i tutaj. Poniżej publikuję część pytań i odpowiedzi, które w owym wywiadzie się nie pojawią albo są jedynie fragmentami pełnych wypowiedzi, na co oczywiście uzyskałem zgodę od Wydawcy. Autorem pytań i osobą, która wywiad przeprowadziła, jest Konrad Życzyński (IG, Fb), którego sylwetkę postaram się nieco przybliżyć. Student sztuki pisania na Uniwersytecie Śląskim. Twórca zespołu The Cornwall, songwriter. Pomiędzy pisaniem zaangażowanych tekstów i niekonwencjonalnej muzyki, nałogowo powraca do natury w sztuce biohackingu. Marzy o wyprawie rodem z Into The Wild, a kiedy spada na ziemię, chętnie angażuje się w projekty kulturalne i okołokulturalne. Zaczynamy.


Dla osób, które Cię nie znają: Kim jesteś? Gdybyś musiał się określić w jednym słowie. Bardziej fotograf, czy bardziej nauczyciel? Czy to, co robisz, determinuje to, kim jesteś? W systemie kapitalistycznym mamy silną potrzebę definiowania siebie, poprzez pracę i stanowisko, jakie piastujemy. Twoje zdjęcia mówią same za Ciebie, ale chciałbym usłyszeć, jak sam postrzegasz siebie i swoje życie, nie tylko przez perspektywę oka.

Nazywam się Mariusz Grzegorzyca, znajomi i przyjaciele mówią na mnie Marion, co związane jest z odegraniem w przedstawieniu szkolnym żony legendarnego Robin Hooda – lady Marion. I jak to z ksywkami bywa, została ze mną do dziś, ale przywykłem. Jestem filologiem (choć nie tylko) z wykształcenia, pracuję jako nauczyciel/lektor języka angielskiego, a fotografią zajmuję się z zamiłowania. Gdybym miał opisać siebie, zrobiłbym to tak: lekkoduch i typ włóczykija. Filozof w sportowych butach, uwielbiający wycieczki po górach i lasach. Entuzjasta bliskich spotkań z naturą i obserwator rzeczywistości. Zagorzały zwolennik pesto, awokado i suszonych pomidorów, a także dobrej, elektronicznej muzyki. Latem sporo jeździ na rowerze i motocyklu, zimą wybiera snowboard i narty. Otwarty umysł, który dąży do bycia świadomym w każdym aspekcie życia i starający się zarażać tym innych. Barista, który nie gardzi również dobrą herbatą, Jägermeister’em i często woli samotność od przebywania w gronie ludzi, choć przyjaciół traktuje priorytetowo. Lubi piesze wędrówki i nienawidzi wszelkich zakazów. Żyje w zgodzie z naturą, dlatego znajduje przyjemność w spaniu w śpiworze i mieszkaniu w namiocie nad rzeką. Podobno łowca świtów. Tyle, wystarczy?

Dlaczego akurat ta droga ekspresji jest Ci najbliższa?

Jeszcze kilka lat wstecz zaprzeczyłbym, wtedy zdecydowanie najważniejsza była dla mnie muzyka, zajmowałem się tym poważniej i dawałem wyraz swej ekspresji właśnie poprzez ten rodzaj twórczości. Od zawsze jednak interesowała mnie szeroko pojęta sztuka: fotografia, muzyka, malarstwo, literatura, film, poezja i pewnie wiele innych, które teraz nie przychodzą mi na myśl. Dziś, mimo że muzyka towarzyszy mi również każdego dnia, to jednak myślę, że faktycznie fotografia zdominowała moje obecne zainteresowania. A dlaczego? Bo w fotografii jest wiele magii, towarzyszy jej konwergencja, która pozwala dowolnie interpretować to, co widzimy, wzbudzać różne, często skrajne emocje, działać na różne zmysły, paradoksalnie nie tylko na zmysł wzroku. To zatrzymanie życia w ułamkach sekundy pozwala nam na chwilę zwolnić, a to przecież w obecnych czasach tak niezwykle ważne. Fotografia to też wspomnienia, które często działają jak wehikuł czasu, przenosząc nas w wielu przypadkach w tą lepszą przeszłość.

Każdy ma swoje branżowe pragnienia, a jakie są fotograficzne marzenia Mariona?

Być przynajmniej jak Lindbergh, George Hurrell, Herb Ritts czy Annie Leibovitz! Pracować z Gigi Hadid, Lily Aldridge, Romee Strijd i innymi modelkami z Victoria’s Secret, jak podziwiany przeze mnie Russell James. Jeździć po świecie i robić zdjęcia dla takich magazynów, jak National Geographic, jak Steve McCurry albo być takim dokumentalistą, jak Sebastião Salgado. Byłoby pięknie! A tak zupełnie serio, to od dawna marzy mi się wystawa, taka prawdziwa, ze zdjęciami wydrukowanymi w dużym formacie, wiszącymi na ścianach, do których mógłby podejść każdy, kto miałby ochotę, by zatrzymać się na chwilę, pooglądać, zastanowić się, zerknąć na detale albo po prostu pójść dalej, nie wykazując żadnego zainteresowania. Moim drugim branżowym marzeniem jest ciemnia fotograficzna, która będzie znajdowała się w piwnicy domu, do którego niebawem się przeniosę wraz ze swoją rodziną – to pragnienie wydaje się być na wyciągnięcie ręki, bo mam już pełne wyposażenie do tej ciemni, a gotowe rolki filmu czekają już na wywołanie. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodłem (śmiech).

Co najważniejsze jest dla Ciebie w robieniu zdjęć?

Odpowiedź może wydawać Ci się prozaiczna, ale po prostu to lubię. Kocham dźwięk wyzwalanej migawki – to taki mój fetysz! Właściwie zawsze mam ze sobą aparat, kiedy jestem w pracy, jadę samochodem, idę z córką na spacer albo jadę na rowerze. Może wyda Ci się to dziwne, ale nawet, gdy idę do sklepu i akurat nie mam przy sobie aparatu, czuję się dziwnie, boję się, że może nadarzyć się okazja na zrobienie zdjęcia życia, a ja będę musiał zrobić go telefonem (i żeby nie było, nie ma nic złego w robieniu zdjęć telefonem, to po prostu moja fanaberia). A co jest dla mnie najważniejsze, chyba to, żeby zdjęcie wzbudzało jakieś emocje, nieważne, czy pozytywne czy negatywne, nieważne czy uśmiech czy refleksję i zadumę, ważne natomiast, by nie było po prostu kolejnym przescrollowanym zdjęciem na Insta, których każdego dnia oglądamy tysiące, ale już za tydzień o nich nie pamiętamy – tak, to chyba jest dla mnie najważniejsze.

Jaka jest Twoja etyka fotograficzna? Jakie foto-wartości wyznajesz, czego byś się nie podjął i dokąd dążysz, w kontekście foto-retoryki? 

No to jest pytanie! Na początku, od razu zaznaczę, że wypowiadam się jedynie w swoim imieniu, nie chcę wrzucać do jednego worka wszystkich fotografów, a wiem, że temat do wygodnych nie należy. W moim osobistym mniemaniu jest pewne rozgraniczenie między fotografią artystyczną i komercyjną, są to dwie dziedziny, które w moim odczuciu trochę się gryzą ze sobą. I oczywiście, że znam wielu fotografów komercyjnych, robiących np. zdjęcia ślubne, którzy są dla mnie prawdziwymi artystami, a zdjęcia, które wykonują, to prawdziwe, małe dzieła sztuki i choć nie ma najmniejszych powodów, by nie łączyć ze sobą sztuki i komercji, to jednak, jeśli miałbym być szczery, wydaje mi się to bardzo trudne w praktyce. To trochę jak malowanie obrazu na zlecenie, trochę jak napisanie muzyki do reklamy albo książki jako ghostwriter. Nie masz tu swobodnego pola działania, tylko musisz wpisać się w jakieś narzucone z góry ramy. Zmierzam do tego, że fotograf komercyjny ma pewne ograniczenia wynikające z okoliczności: określona sala, akurat ten kościół, goście, których normalnie nigdy byś nie fotografował, obowiązkowe zdjęcie z rodzicami, no i ze świadkami oczywiście – to utarte, przyjęte standardy, które zabijają trochę ten artystyczny wyraz fotografii i, mimo że można to zrobić naprawdę dobrze, to jednak wiem, że taka fotografia nie dawałaby mi przyjemności. Wracając do Twojego pytania, nie chciałbym być fotografem komercyjnym, mimo że wiem, że mógłbym na tym sporo zarobić, bo sukcesywnie odmawiam składanym mi propozycjom zrobienia ślubu, wesela, komunii, bo po prostu uważam, że byłaby to chałtura z mojej strony. Na szczęście jestem w tej komfortowej sytuacji, że fotografia nie stanowi dla mnie źródła dochodu, więc póki co, to ja mogę decydować o tym, co i w jaki sposób chcę fotografować.

Zdarzyło Ci się wpaść w wir sprzętu i idei: im lepszy aparat, tym lepsze zdjęcie?

Czy dobre zdjęcia sprzed 20, 30 czy nawet 50 lat odbiegają od tych współczesnych? Absolutnie nie! Nie mam tu na myśli oczywiście oceny zdjęcia pod względem technicznym, bo tu wiadomo, że współczesna technologia deklasuje nawet tę, która była 10 lat temu, ale dla mnie zdjęcie to coś więcej niż tylko dobra jakość. Oczywiście byłbym ignorantem, gdybym napisał, że sprzęt nie ma dla mnie żadnego znaczenia, oczywiście, że ma. Dobra puszka, obiektyw, statyw, filtr czy lampa na pewnym etapie są naprawdę pomocne, ba, ośmielę się nawet napisać, że są niezbędne, ale zawsze będę uważał, że najważniejszy w tym wszystkim jest człowiek, bo to on robi zdjęcie, nie aparat. Jasne, że trudno wyobrazić sobie ptasiarza (w nomenklaturze fotograficznej: osoba robiąca zdjęcia ptaków) bez dobrego teleobiektywu, trudno zrobić dobre zdjęcie architektury, nie mając szerokokątnego obiektywu, a portret wykonany takim nie będzie już wyglądał tak dobrze, jak strzelony 85-tką, ale nie można powiedzieć, że to absolutnie niewykonalne, bo można to zrobić, tyle, że trudniej. Jak już wspominałem wielokrotnie, kiedy zjesz w knajpie dobry obiad, nigdy nie pytasz, w jakich garnkach szef kuchni Ci go przyrządził, prawda? A w przypadku fotografii bardzo często tak właśnie jest, miliony razy słyszałem pytanie: super fotki, jakim sprzętem robione? Aparat to tak naprawdę tylko narzędzie i tylko dla fotografa ma on jakieś tam znaczenie, tak naprawdę liczy się produkt finalny, czyli zdjęcie. A widząc dobre zdjęcie, nie zastanawiamy się, jakim obiektywem było ono zrobione, na jakim statywie stał aparat, czy jakiej lampy użyto, by doświetlić modelkę. Jeśli zdjęcie jest dobre, obroni się samo, nawet jeśli zrobiłeś je starym smartphonem. Ludzie często wydają fortunę na sprzęt w nadziei, że będzie im robił dobre fotki i mimo że dzięki wykorzystaniu sztucznej inteligencji coraz częściej rzeczywiście tak jest, to jednak nie tędy droga. Przenosząc temat na muzykę dla lepszego zobrazowania tematu, jeśli dać amatorowi, który nie odróżnia mostka od gryfu, najlepszą gitarę od Fendera czy Gibsona, czy stanie się wirtuozem? No właśnie!



Najśmieszniejsza sytuacja związana z fotografią?

To jedno z tych pytań, na które odpowiedzi jest tak wiele, że mogłyby stanowić temat całego wywiadu. Ale ok, postaram się ograniczyć do jednej. Kiedyś, podczas pobytu w Lizbonie, spacerowałem sobie po marinie, szukając ze statywem dobrych kadrów. Kątem oka zobaczyłem, że na jednym z wieżowców, na dachu jest jakaś mega wypasiona impreza, pomyślałem, że jest to idealne miejsce na zrobienie kilku fotek. Podszedłem bliżej tego budynku, na dole przy windzie stała ochrona, co potwierdzało tylko moje przypuszczenia, że to prywatna impreza kogoś bardzo, bardzo dzianego. Jednak, kiedy panowie z ochrony mnie zobaczyli, z aparatem i statywem w ręku zapytali: „are you looking for Mark’s party? Are you their photographer? They are waiting for you!” A ja bez chwili namysłu odpowiedziałem: „yup, I am the man!” Kolesie wpuścili mnie do windy, a kiedy winda dotarła na ostatnie piętro i jej drzwi się otworzyły, zobaczyłem najbardziej wypasiony penthaus, jaki można było sobie wyobrazić. Eleganckie kobiety w wieczorowych sukniach, panowie palący drogie cygara, jakiś jazzowy band, najdroższe alkohole, podświetlany basen na tarasie. Na pewno kojarzysz takie luksusowe imprezy organizowane przez multimilionerów z amerykańskich filmów – wtedy właśnie byłem częścią takiego filmu. Oczywiście wyróżniałem się strojem, nawet bardzo, ale nikt nie zwracał na to jakiejś szczególnej uwagi, w końcu byłem “tylko” fotografem. Nie zrobiłem żadnego zdjęcia, bo nie wiedziałem, co właściwie miałbym fotografować, więc wypiłem parę drinków i się zmyłem, zanim ktoś by się połapał i mnie wywalił…, ale co przeżyłem, to moje.

Ciężko zaszufladkować Cię do konkretnej konwencji fotograficznej, ale jeśli miałbyś ocenić siebie, to do jakiej fotografii jest Ci najbliżej? Tej robienia kawy?

Zdecydowanie najbliższy mi jest portret. Najbardziej lubię fotografować ludzi, nie ma znaczenia, czy to w studio, podczas eventów, robić zdjęcia córce, fotografować ludzi na ulicy, czy podczas stylizowanej sesji, zawsze tak było. Oczywiście stale eksperymentuję z różnego rodzaju fotografią, od krajobrazu zaczynając, poprzez kulinaria, na produktach kończąc, uważam, że nie ma co się zamykać tylko na jeden rodzaj fotografii, skoro mam możliwość, a przede wszystkim daje mi to ogrom satysfakcji. Jak wspominałem, mam ten komfort, co może brzmieć nieco paradoksalnie, że nie zarabiam na fotografii i co za tym idzie, nie muszę okalać się jedynie jedną dziedziną. Co do kawy, rozumiem, że pijesz do mojego Instagrama, gdzie na Stories często wrzucam zdjęcia kawy. Lubię kawę, bardzo. Zwłaszcza dobrą kawę i powiem Ci, że cieszę się, że przyszło nam żyć w czasach, gdzie do różnego rodzaju produktów (nie tylko spożywczych) dopisywana jest pewnego rodzaju ideologia, co czyni je na swój sposób wyjątkowymi. Mam tu na myśli wszelkiego rodzaju produkty, które nazywane są kraftowymi, czyli rzemieślniczymi, takie, jak: piwo, chleb czy właśnie kawa. Dla mnie to bardzo ważne. Nie tylko to, że wspieram finansowo małe branże, które z reguły mają zdecydowanie więcej do zaoferowania niż sieciowe giganty, które z kolei nie muszą już się starać o utrzymanie klienta, ale dodatkowo są naprawdę dopieszczone, poczynając od designu opakowania czy butelki, idealnie dobranej etykiety z chwytliwym tekstem na niej, w końcu na unikatowym smaku kończąc. Jednak wracając do zdjęć i Insta – to, co wrzucam, to najczęściej wycinki z mojego życia, niekoniecznie zawsze jest to spójne z tym, co mi w duszy (jako fotografa) gra.

Fotografia użytkowa czy artystyczna i dlaczego nie można tego połączyć?

Udzielając Ci odpowiedzi na Twoje pytanie dotyczące etyki w fotografii, wydaje mi się, że częściowo udzieliłem już odpowiedzi. Nie chciałbym obrazić tutaj nikogo, kto czuje się artystą, a zostanie przeze mnie wrzucony do worka razem z rzemieślnikami, ale jak mówiłem wcześniej, wychodzę z założenia, że praca na zlecenie, a tym samym pewne oczekiwania od klienta zabijają lub na pewno w jakimś stopniu ograniczają kreatywność i to można przełożyć nie tylko na fotografię, ale i inne dziedziny sztuki. Wiem, że w nomenklaturze panuje pewnego rodzaju systematyzacja, która mówi, że istnieje różnica pomiędzy fotografikiem czyli fotografem wykonującym fotografie o walorach artystycznych, a fotografem, czyli właśnie rzemieślnikiem, inaczej, żeby była jasność, każdy fotografik jest fotografem, lecz nie każdy fotograf to fotografik. Ja jednak nie zgadzam się z tym nazewnictwem i staram się go nie używać, nie podoba mi się, a dodatkowo funkcjonuje to jedynie w naszym języku, więc tym bardziej wydaje mi się to naciągane. Chodzi o to, że artysta nie jest determinowany pod względem wielu kwestii takich, jak chociażby: temat, bo ten może być dowolny, architektura, ludzie, zwierzęta, przyroda, reportaż, dokument, miejsce swojej pracy ani sprzętu, jaki powinien użyć i nie pracuje też w ściśle określonym miejscu ani normach godzinowych, tak to widzę. Jeśli jednak ktoś wykonuje zdjęcia do dowodu osobistego, paszportu albo świadczy inne tego typu komercyjne usługi, to moim zdaniem trudno nazywać go będzie artystą, choć nie twierdzę też, że to absolutnie niemożliwe. Jest takie dobre opowiadanie jednego z moich ulubionych amerykańskich poetów i nowelistów Edgara Alana Poe – gość był literackim geniuszem, ale nie o nim teraz – Portret owalny, w którym mimo że autor skupia się na obrazie, nie na fotografii, to jednak istotą dzieła jest opis relacji między sztuką a życiem. Autor fascynującego portretu kobiety tak zatracił się w swojej artystycznej pracy, że zadziałała ona na niego degeneracyjnie, unicestwiła jego ludzkie odruchy, aż w konsekwencji doprowadziła do tragedii. Dlaczego o tym wspominam, bo uważam, że cokolwiek robimy i bez względu, czy bliżej nam do artysty czy rzemieślnika, warto zawsze zachować zdrowy balans, to ważne.

Wywiad ma się ograniczać do zdjęć, ale musze spytać, czy zdarzyło Ci się zaniechać swoich pedagogicznych/nauczycielskich obowiązków, bo przypomnijmy, że pracujesz jako nauczyciel, przez obrabianie zdjęć do rana, złapanie dobrych kadrów, idealnej pogody, tych jedynych eventów? Jak łączyć pasję: która wymaga spontaniczności i złapania chwili z pracą?

Bardzo lubię swoją pracę i bardzo poważnie staram się ją traktować. Daje mi mnóstwo satysfakcji i mimo że wiem, że mógłbym zajmować się czymś zupełnie innym i to nie tylko z powodu wykształcenia, to jednak gdybym miał dziś znów decydować o tym, co chciałbym robić, wybrałbym tak samo. Od razu zaznaczę, że pracuję głównie z dorosłymi albo prawie dorosłymi ludźmi, bo przyznam, że nie widziałbym siebie w pracy z małymi dziećmi, to zdecydowanie nie dla mnie. Jednak praca z młodymi, często otwartymi na świat umysłami pozwala wytworzyć pewnego rodzaju synergię, z której bardzo dużo czerpię. Moim zdaniem należy skracać dystans między nauczycielem i uczniem, stereotyp “pana profesora”, który budzi respekt tylko z racji tego, że stoi po drugiej stronie biurka dawno odszedł do lamusa. Uważam, że na szacunek ucznia trzeba sobie zapracować, o czym niestety często moi koledzy po fachu zapominają, a to ogromy błąd. Jestem przekonany, że uczniowi trzeba zaimponować nie tylko przekazywaną wiedzą, choć to na pewno również bardzo istotne, ale też tym, jakim się jest człowiekiem, jakie się ma poglądy, jakie pasje, w jaki sposób podchodzi się do nich i traktuje – to wydaje mi się być kluczem i według tych wytycznych staram się pracować. Spore grono uczniów wie o mojej pasji, często zdarza się, że rozmawiamy na ten temat, a nawet wymieniamy doświadczenia, bo fotografia jest bardzo popularna wśród młodzieży. Myślę, więc że pasja to coś, co w życiu każdego być powinno, ja przynajmniej mam ich kilka i nie wyobrażam sobie, abym musiał z którejś z nich rezygnować. To coś, o czym myślisz, zanim zaśniesz i pierwsze, co przychodzi Ci na myśl po przebudzeniu. Jeśli masz coś takiego w swoim życiu, wiesz, o czym mówię. Wracając do pierwszej części Twojego pytania, chyba nie zaniechałem swoich obowiązków zawodowych z powodu swojej pasji, a przynajmniej mam taką nadzieję. Oczywiście wiele razy zarywałem nockę, szukając odpowiedniego światła, czy obrabiając zdjęcia w Photoshopie, zresztą zdarza mi się to notorycznie, bo jak robisz coś, co naprawdę kochasz, to czas zapier… z prędkością rozpędzonego pociągu TGV, tzn. leci bardzo szybko, chciałem powiedzieć, ale na szczęście (mam taką nadzieję) nie ma to wpływu na moją pracę.

Pójdę za ciosem i zapytam: czy wykorzystywałeś fotografie w celach edukacyjnych swoich uczniów? Jest to możliwe?

Tak. Wielokrotnie. Gdybym był matematykiem, byłoby znacznie trudniej, ale pracując jako nauczyciel języka angielskiego, często wykorzystuje się zewnętrzne materiały audio-wizualne do pracy i jest to zupełnie normalne, a nawet ośmielę się napisać wskazane. Nauka języka polega nie tylko na wałkowaniu podręcznika, co niestety często ma miejsce, ale przede wszystkim wychodzeniu poza utarte ramy, zainteresowaniu ucznia, zastosowaniu tego języka w praktyce itd. Sam pamiętam swojego nauczyciela języka angielskiego, który był perkusistą w zespole rockowym i na zajęciach wielokrotnie przerabialiśmy teksty takich kapel, jak: The Doors, Led Zeppelin czy The Beatles – to było naprawdę fajne i myślę, że to właśnie trochę przez niego jestem tym, kim dziś jestem i wykonuję właśnie taki zawód. Oczywiście należy znaleźć zdrowy umiar, doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszystkich fotografia interesuje i nie ma co przesadzać, ale od czasu do czasu przy okazji pracy nad jakimś projektem, speech’em czy prezentacją sięgam po fotografię.

Czy gdyby fotografia pozwoliła Ci na spokojną egzystencję, porzuciłbyś rolę nauczyciela? 

Ale przecież ja mógłbym żyć z fotografii, jestem przekonany, że przy dobrym biznesplanie wyszedłbym na tym zdecydowanie korzystniej finansowo niż na pracy w szkole. Jednak wierz mi lub nie, ale nie zawsze w życiu chodzi o kasę, ja naprawdę lubię pracować w szkole. Poza tym, kiedy pracowałbym jako fotograf zawodowo, straciłbym to, co tak bardzo cenię sobie w tej pasji – wolność, a tego bardzo bym nie chciał.


Dla mnie fotografia jest trochę też odkrywaniem siebie i co chyba ważniejsze, relacji z samym sobą, aż w końcu to odkrywanie stało się moim nawykiem.


Czy chowasz swoją twórczość przed uczniami? Jak to jest z tym „podwójnym życiem”. Zdarzyły się jakieś przykre sytuację z tego powodu? 

Nie, nie ukrywam niczego. Prowadzę stronę internetową, piszę bloga, mam konta na Insta i Facebooku, które są ogólnodostępne dla wszystkich i jakoś niespecjalnie czuję, żeby było co ukrywać. Może gdybym gotował metaamfetaminę w kamperze jak Walter White w Breaking Bad, to byłbym zmuszony prowadzić podwójne życie, ale w moim przypadku? Come on? Oczywiście też niespecjalnie się z tym obnoszę, bo wychodzę z założenia, że jeśli kogoś to zainteresuje, sam do mnie dotrze i bardzo często właśnie tak bywa, o czym już wcześniej wspominałem. Nie uważam więc, abym musiał się jakoś specjalnie z tym czaić, a i żadnych przykrych sytuacji nie zanotowałem.

Skąd pasja do zdjęć, jak to się zaczęło?

Obecnie każdy jest fotografem, bo każdy nosi przy sobie aparat w kieszeni, ale nie zawsze tak było. Ja zaczynałem w wieku 10 lat, miałem wtedy do dyspozycji analogowy, radziecki, małoobrazkowy, kompaktowy aparat fotograficzny pozbawiony dalmierza, światłomierza czy samowyzwalacza – Smiena 8M. Wtedy był to dla mnie prawdziwy sztos, choć nie oszukujmy się, radziecka myśl techniczna z wczesnych lat 70-tych nie mogła powalać na kolana jakością obrazka i bądźmy szczerzy – nie powalała, lata świetlne dzieliły aparaty firmowane sierpem i młotem z ich konkurentami z Niemiec czy Japonii, no ale wtedy nie miałem nawet pojęcia, że takowe istnieją. Historia sprzętu i tego, kiedy tak naprawdę po raz pierwszy pomyślałem o tym, by zająć się fotografią na poważniej, opisuję na swoim blogu, w cyklu, który nazywa się Historia Pewnej Fotografii, więc jeśli znajdziesz czas, odsyłam. Click! Nie będę Ci przynudzał, a jeśli przeczytasz, to na pewno dowiesz się, że dla mnie fotografia jest trochę też odkrywaniem siebie i co chyba ważniejsze, relacji z samym sobą, aż w końcu to odkrywanie stało się moim nawykiem.

Czy córka podziela zainteresowanie aparatem, czy póki co, woli pozować do zdjęć taty?

Lubi aparaty, ma już kilka swoich, ale póki co, nie widzę u niej jeszcze tego błysku w oku. Jeszcze! A tak serio, to Zoja nie ma jeszcze 2 lat, ale powiem Ci, że bardzo lubi zdjęcia, które często razem oglądamy. Zoja to moja największa pasja i mój życiowy projekt, niestety dla niej, bo jest chyba najbardziej fotografowanym dzieckiem świata, nie znam drugiego, które miałoby tyle zdjęć, co ona. Jednak staram się jej nie męczyć za bardzo i kiedy robimy pozowaną sesję, zawsze próbuję też wprowadzać jakieś elementy zabawy tak, żeby ją zaciekawić, a wierz mi, nie jest to łatwe. Jeśli będzie chciała kiedyś robić zdjęcia, będę bardzo szczęśliwy i na pewno sporo będę w stanie jej pokazać i ją nauczyć, ale uważam, że sama powinna wybrać drogę, którą chce iść, a ja i tak zawsze będę ją wspierał. Zawsze.

Fotograficzne disco polo, czym dla Ciebie jest to zjawisko, dlaczego nie ma w nim Mariona?

Dziękuję, że już w pytaniu wychodzisz z założenia, że mnie tam nie ma. Słusznie! Odpowiadając na Twoje pytanie, to myślę, że takim disco polo w świecie fotografii jest wszechobecna miałkość, choć znów można przełożyć to również na inne dziedziny sztuki, bo problem jest nieco bardziej globalny, rzekłbym. Mianowicie chodzi o to, że czasy, w których żyjemy, są z jednej strony bardzo niekorzystne dla fotografii, bo przez Internet, portale społecznościowe, w których mamy dostęp do tak dużej ilości zdjęć, jesteśmy bombardowani tak wieloma fotografiami, że trudno nam wyłapać te naprawdę dobre i w tym gąszczu umyka nam wiele wybitnych zdjęć. W tygodniu oglądamy ich setki, a może tysiące i niestety robimy to często w sposób bezmyślny. Jesteśmy (niestety zwłaszcza młodsze pokolenie – wiem, mówię jak stary dziad) efemeryczną generacją, która nauczyła się w ciągu minuty przeglądnąć setki, a może tysiące zdjęć, przeglądając np. stories na Insta i nie twierdzę, że jest to coś złego, takie czasy, to my (staruchy) musimy się do nich dopasować, nie odwrotnie. Założę się, że gdyby zrobić eksperyment i zapytać jakie 10 dobrych zdjęć utkwiło Ci w pamięci w ciągu ostatniego miesiąca, na Insta mielibyśmy kłopot z ich określeniem. Oczywiście jest też druga strona medalu, która pozwala chętnym znaleźć prawdziwe perełki, zdjęcia czy w ogóle sztukę, która przyprawia o opad szczęki do poziomu piwnicy, to wszystko jest na wyciagnięcie ręki, a może raczej powinienem napisać kciuka, ale dotarcie do nich, przebicie się przez gęstwinę, komysze, dżunglę wręcz bzdur, kiczu, tandety i bylejakości, którą można nazwać disco-polo, wymaga to od nas trochę zachodu.

Zdarza Ci się dostać po uszach od ludzi, którzy nie życzyli sobie zdjęcia, które „przypadkowo” cyknąłeś?

Po uszach powiadasz, to byłoby miło, parę razy w japę prawie zarobiłem, ale to jest wpisane w ryzyko zawodowe. Czego nie robi się dla dobrego kadru. Ludzie też niestety nie zawsze rozumieją obowiązujące prawo lub błędnie go interpretują. Będąc w miejscu publicznym, takim jak np. ulica czy rynek możemy robić zdjęcia ludziom, którzy w takowej przestrzeni się znajdują, zupełnie inaczej wygląda sprawa z publikacją takiego zdjęcia, a już całkiem źle, kiedy czerpiemy na takim zdjęciu przedstawiającym wizerunek danej osoby korzyści materialne. Ale to są skrajne, bardzo rzadkie przypadki, z reguły ludzie podchodzą jednak pozytywnie, a jak już zapytasz, poprosisz ich o zgodę na strzelenie zdjęcia, to prawie zawsze spotykasz się z aprobatą.


To zdjęcie z 2006 roku, kiedy będąc w Brighton w UK, po kilku miesiącach naprawdę ciężkiej pracy udało mi się zakupić swoją pierwszą cyfrową lustrzankę, Nikona D200. Na tamte czasy aparat ten był totalnie poza moim zasięgiem, zarówno jeśli chodzi o cenę, jak i moją wiedzę z dziedziny fotografii, ale uparłem się na niego. Sam korpus kosztował wtedy coś w okolicach 6 może 7 tysięcy złotych, co było dla mnie wtedy (i nadal zresztą jest jako dla osoby, na którą aparat nie zarabia) niebotyczną sumą. Zwłaszcza, że podkreślę to, cena jedynie za korpus, a żeby robić zdjęcia trzeba jeszcze mieć przynajmniej obiektyw (ja zdecydowałem się na Nikona 18-135 mm f/3.5-5.6, głównie z powodu stosunku jakości do ceny). Momentu, kiedy go kupiłem, nie zapomnę nigdy w życiu, to było dla mnie coś niesamowitego, profesjonalna lustrzanka, która nie mieściła się już w kieszeni jak A70, ale trzeba było mieć na nią specjalny plecak, co więcej miała nieskończoną liczbę ustawień, trybów, przełączników i co tu dużo mówić, była po prostu piękna (czego na pewno nie można powiedzieć o mnie, patrząc na te zdjęcia, ale co tam, założę się, że każdy ma w swoim archiwum bardziej obciachowe zdjęcia). Zdjęcie było zrobione chyba w tym samym dniu albo na pewno kilka dni po jej zakupie, pamiętam, że byłem wtedy na etapie przyswajania instrukcji obsługi. Od tego czasu kilka razy wymieniałem sprzęt, ale tej puszki nie zamierzam się pozbywać, ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną, pomijając fakt, że mimo upływu lat, to wciąż dobry sprzęt, który mimo setek tysięcy wykonanych zdjęć, nigdy mnie nie zawiódł.


Nikt nie powinien naruszać czyjejś prywatności, ani sfery komfortu – a więc, jak to jest ze zdjęciami z tak zwanej przyczajki? Jak Ty podchodzisz do tego tematu? Zdarzyło Ci się być reporterem Pudelka, biegającym za gwiazdami? 

Spora część moich zdjęć to fotografia eventowa, którą bardzo lubię. Uwielbiam strzelać zdjęcia na imprezach, koncertach, festiwalach, kiedy ludzie się bawią. To jest naprawdę coś niesamowitego, gdy patrzysz na ten tłum niesiony przez muzykę, uważam, że takie zdjęcia są niesamowicie naturalne, bo ludzie są wtedy naprawdę sobą. Nigdy nie zdarzyło mi się biegać za gwiazdami sceny, by strzelić im fotę, nie przypominam sobie, nawet z okresu szkoły średniej, bym kiedykolwiek tak robił, nigdy nie starałem się nawet o autograf osób, które bardzo sobie cenię, bo nie ma to dla mnie żadnej wartości. Cenię artystów za ich dzieła, po prostu, to mi w zupełności wystarcza. Wiele razy miałem akredytację i mogłem wejść na scenę, za kulisy, robić zdjęcia z pierwszego rzędu i to też ma w sobie ogromną moc! Jednak bieganie, żeby strzelić sobie selfika z jakąś gwiazdą, to raczej nie moja brocha. Poza tym w muzyce, którą słucham i słuchałem kiedyś, takie zjawisko nigdy nie istniało, tam nikt przed nikim nie ucieka i nikt też nikogo nie goni, trust me! A jeśli chodzi o strefę komfortu, no cóż, nie robię zdjęć na “chamca”, z reguły widzisz, czy ktoś ma na to ochotę, czy nie, no chyba, że akurat źle zinterpretujesz jakiś gest czy minę, to wtedy masz problem.

Co było przed zdjęciami? Jakie zajawki pojawiły się przed tą – jak zgaduję obecnie – jedyną.

Myślę, że największą moją pasją przed fotografią była muzyka, zresztą do teraz muzyka towarzyszy mi każdego dnia i śmiało mogę powiedzieć, że jestem od niej uzależniony, powiem więcej, lubię być od niej uzależniony. Jednak wtedy wkręcony byłem również w proces tworzenia, miksu, produkcji i realizacji. Byłem zrzeszony (ba, nadal jestem) z kilkoma kolektywami organizującymi imprezy z niszową muzyką elektroniczną w naszym kraju, nie wiem, czy słyszałeś o takich nurtach, jak goa/psytrance czy wszystkie downtempowe odmiany tej muzyki? Śmiało mogę napisać, że kultura ta w wielkim stopniu ukształtowała mój obecny światopogląd, pewną optykę, wyznawane ideologie. Wiesz, to temat rzeka, moglibyśmy temu poświęcić osobny wywiad, bo nie sposób zamknąć tego wszystkiego w jednym pytaniu, a wierz mi, jest co opowiadać, ale nadmienię tylko, że na moim blogu znajdziesz mnóstwo fotorelacji z tych właśnie imprez, jak również festiwali, open air’ów. A gdybyś chciał jednak zgłębić temat, to musimy umówić się na Q&A raz jeszcze.

Dostajesz maila od Spielberga, że chce Cię na planie zdjęciowym jako art directora i operatora w jednym. Co robisz jako pierwsze? Jaka jest wymarzona współpraca Mariona?

Biorę bez chwili wahania. Lubię wyzwania i mimo że wolałbym, żeby zamiast nazwiska Spielberga byłby to jakiś inny reżyser, to nie zastanawiałbym się sekundy. To, czy bym podołał i czy mam do tego odpowiednie kwalifikacje, to już zupełnie inna bajka, ale skoro gość do mnie pisze, to chyba wie, co robi, prawda? Gdybym jednak miał odpowiedzieć na pytanie dotyczące wymarzonej współpracy, to myślę, że nazwiskami mógłbym sypać do wieczora, ale postaram się ograniczyć do jednego Polaka i jednego obcokrajowca, aby nie zanudzać. Tadeusz Rolke, bo to nie tylko świetny, doświadczony fotograf, ale też człowiek z ogromnym doświadczeniem życiowym, niesamowitym poczuciem humoru i obywatel świata, zdecydowanie współpraca z kimś takim byłaby dla mnie zaszczytem i życiową lekcją, nie tylko fotografii. Jeśli o świat chodzi, to myślę, że gdyby można było cofnąć czas, bo niestety ale Panów z nami już nie ma, to chętnie podjąłbym współpracę z Peterem Lindberghiem albo Helmutem Newtonem, nawet gdyby polegać ona miała na noszeniu im torby ze sprzętem, to możliwość bycia z takimi mistrzami na planie zdjęciowym i podpatrywanie tego, co robią, byłaby czymś niezapomnianym i absolutnie niesamowitym.

Nigdy więcej nie zrobisz żadnego zdjęcia albo łyka kawy, wybieraj!

Tia… zatem żegnaj kawo.

Jeśli miałbyś wybrać jeden set sprzętu, którym robiłbyś zdjęcia do końca życia, co by to było?

Trudne pytanie, bo technologia idzie do przodu zdecydowanie szybciej niż ludzkie potrzeby. Obecne smartphone’y oferują znacznie lepsze parametry niż profesjonalne aparaty fotograficzne kilka lub kilkanaście lat temu. Trudno więc wybrać coś, czego chciałbym używać do końca życia bez możliwości wymiany. Mam swoje stare aparaty i mimo że już właściwie z nich nie korzystam, to trzymam je w szafie jedynie z sentymentu. Mogę Ci jednak odpowiedzieć, jaki jest mój wymarzony setup na chwilę obecną, czyli taki, którego używam, to Nikon d500 (apsc) i dwa obiektywy z serii Sigma Art 18-35 i 50-100, ten zestaw w zupełności wydaje się być kompatybilny z moimi potrzebami i mimo że mam chyba jeszcze 7 innych obiektywów, to jednak te dwa to zdecydowanie moi ulubieńcy.

Każdy miewa trudne chwile. Jak radzisz sobie z myślami, które mówią, żeby to rzucić w cholerę? Miewasz je często?

Jestem urodzonym optymistą, bardzo rzadko miewam doły i odnotowuję spadki nastroju – wiem, to takie niepolskie, ale tak właśnie mam. Nie przypominam sobie momentu, kiedy chciałbym rzucić tym w cholerę, chyba właśnie dlatego, że naprawdę sprawia mi to dużo radości. Pewnie, gdybym pracował dla klienta, który często wybrzydza, ma swoją, bywa, że często tandetną wizję na sesję, nie jest zadowolony z finalnego efektu, to pewnie miałbym takie myśli, ale w moim przypadku tak nie jest – jestem wolnym, samotnym wilkiem, takim oderwanym od watahy, który sam sobie wyznacza trasę, którą chce się poruszać i powiem Ci, że bardzo mi z tym dobrze. Czasem miewam momenty, że brakuje mi pomysłów, choć uważam się za kreatywną osobę, to bywają takie dni, że błądzę myślami w poszukiwaniu czegoś nowego i jeśli nie znajduję niczego odpowiedniego, wtedy szybko zaczyna mnie to trochę irytować. Na szczęście nie jest to powszechne zjawisko, a lista pomysłów na projekty i zdjęcia jest zazwyczaj bardzo długa.

Zdążyłem Cię trochę poznać i wyczuwam w Twoich zdjęciach optymizm, którym zarażasz świat poza aparatem. Jak robi się takie zdjęcia i czy ten efekt jest zamierzony?

Yup! Jak powiedziałem, jestem urodzonym optymistą, dlatego cieszę się, że tak odbierasz moje zdjęcia przynajmniej z dwóch powodów: pierwszy jest korzystny dla Ciebie, bo wykazujesz się rozumowaniem dedukcyjnym i poprawnie je interpretujesz; drugi z kolei jest korzystny dla mnie, bo jak widać, jestem autentyczny w tym, co robię, a to dla twórcy (mocne słowo, ale nie bójmy się go używać) niezwykle ważne, o ile nie najważniejsze. Reszta obroni się sama. Pamiętaj, że chociaż fotografie nie mogą kłamać, to jednak kłamcy mogą fotografować. Jest takie fajne powiedzenie, niestety nie pamiętam, kto jest autorem tych słów, z którym nigdy nie potrafiłem się do końca zgodzić, ale wydaje mi się być bardzo prawdziwe i powszechnie implementowane w sztuce, mianowicie: „Art never comes from happiness”. I powiem Ci, że jako wieloletni obserwator, sympatyk i entuzjasta sztuki naprawdę dostrzegam, że coś w tym jednak jest. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale smutek, żal, apatia, przygnębienie i melancholia jakoś bardziej oddziałują na zmysły nie tylko samych twórców, ale i odbiorców danej sztuki.


Myślę, że ważna jest nieszablonowość, śmiałość i awangardowość, bo w idealnej fotografii chodzi zdecydowanie bardziej o głębię uczucia, niż o głębię ostrości.


Co Cię najbardziej motywuje?

Mnóstwo rzeczy. Właściwie nieustannie łapię inspiracje, bo nie ma znaczenia, czy oglądam Pintresta, czytam książkę, oglądam film, idę ulicą, rozmawiam z przyjaciółmi, prowadzę zajęcia, czy nawet jadę rowerem, lub na motocyklu staram się „łapać” kadry, ale chyba częściej jednak pomysły na nie. To pewnego rodzaju skrzywienie, trochę zboczenie nawet i mam tego absolutną świadomość, ale postrzegam świat, jakbym patrzył na niego przez wizjer aparatu fotograficznego, nieustanie szukając czegoś, co dobrze wyglądałoby na zdjęciu. To może być staruszka siedząca na przystanku autobusowym w deszczowy dzień, atrakcyjna młoda dziewczyna siedząca ze znajomymi w ogródku piwnym albo droga w lesie, która biegnie wśród paproci. Pewnie myślisz, że to mocno odrealnione, ale nic na to nie poradzę, tak już mam.

Doskonałość czy niedoskonałość i dlaczego?

Filozoficznie. Niech zatem będzie. Doskonałości nie musisz się obawiać – nigdy nie uda Ci się jej osiągnąć. Jednak cała zabawa polega na tym, żeby się do niej jak najbardziej zbliżyć, innymi słowy nie zatrzymywać się, brnąć jak taran do przodu, konsekwentnie, każdego dnia, upadać, ale podnosić się i iść dalej. Powiem Ci tak, był taki czas w moim życiu, że wstydziłem się zdjęć, które robiłem na początku swojej przygody z fotografią, mimo że kiedyś bardzo mi się podobały. Wydaje mi się, że każdy fotograf tak ma, robi zdjęcia w cross processingu, przesadza z kontrastem, ładuje wszędzie gdzie można HDR, źle kadruje i wiele innych takich, które wydają mu się świetne, ale po czasie stwierdza jednak, że to nie tędy droga prowadzi. Ja permanentnie usuwałem takie zdjęcia ze swojej strony, z mediów społecznościowych, nie pokazywałem ich nikomu, bo widząc je, chwytałem się tylko za głowę, myśląc sobie: serio, stary? Zrobiłeś takie zdjęcie? Taki gniot? Te zdjęcia nadają się tylko jako alternatywa do brakującego papieru toaletowego w jakimś opuszczonym toi-toi’u. Dramat! Dziś myślę, że osiągnąłem pewnego rodzaju dojrzałość, nie tylko w sferze fotografii, ale chyba w ogóle w życiu, bo w nie tylko w pełni akceptuję to, od czego zaczynałem, ale i nie mam problemu z podzieleniem się tymi zdjęciami z innymi. Dlaczego? Bo jestem przekonany, że za kilka lat tak samo będę myślał o zdjęciach, które robię teraz, ba, może nawet o tych, z których jestem teraz naprawdę dumny. A to utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że idę do przodu, że nadal się rozwijam, uczę, łapię nowe doświadczenia, nabieram wprawy, praktyki, po prostu staję się lepszym w tym, co robię. Gdybym za 10 lat robił dokładnie takie same zdjęcia jak teraz, byłaby to dla mnie ogromna porażka, bo znaczyłoby to, że straciłem 10 lat swojego życia – lat, które są już nie do odrobienia. Reasumując: niedoskonałość, która zmierza w stronę doskonałości to najwłaściwsza droga do motywacji i postępu.

Gdzie się widzisz za 10 lat w przygodzie fotograficznej, jak i poza nią?

Miniony rok pokazał nam wszystkim, że chyba nie ma co za bardzo planować i wybiegać zbyt daleko do przodu, bo skoro nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co będzie za rok, to jak mam próbować odnieść się do tego, co będzie za 10? To trudne pytanie, ale w aspekcie fotograficznym uważam, że ogromnym sukcesem byłoby móc pokazać komuś swoje zdjęcia, czy portfolio i usłyszeć: niesamowite prace, w życiu czegoś takiego nie widziałem. Nie mam ciśnienia na jakiś fame, liczbę followersów czy lajków w portalach społecznościowych, wierz mi, że gdyby mi na tym zależało, byłbym teraz o wiele dalej, jednak to nie moja bajka. Poza fotografią chyba nie mam wielkich zastrzeżeń co do swojego obecnego życia, nie miałbym nic przeciwko, gdyby za 10 lat było podobnie jak teraz. Kiedy będę na emeryturze, moim cichym marzeniem byłoby przenieść się w Bieszczady i żyć tam sobie spokojnie w zgodzie z naturą. Chodzić po górach poza sezonem, siedzieć kilka godzin w jakiejś kryjówce w lesie, by strzelić jedno zdjęcia jakiemuś rysiowi, a rano pić kawę, wiedząc, że już nic nie muszę. Zwolnić.

Ulubiony fotograf, kim i czym się inspirujesz?

Temat rzeka, jest ich tak wielu, a samo wymienianie nazwisk nie wydaje mi się, by cokolwiek wnosiło w dyskusję. Mam ulubionych portrecistów, dokumentalistów, fotografów przyrody, mody, beauty, architektury i krajobrazu. Naprawdę mógłbym długo wymieniać, opowiadać, przybliżać nie tylko ich sylwetki, ale przede wszystkim ich prace, bo te wydają się tu zdecydowanie ważniejsze. Kilku nawet wymieniłem, odpowiadając Ci na wcześniejsze pytania, ale jak mówię, to lawina nazwisk. Inspiruję się również literaturą, lubię czytać, od zawsze lubiłem, kończyłem nawet literaturę na filologii i to zostało mi do dziś, uważam, że książki świetnie pobudzają naszą kreatywność, czytając, tworzymy w myślach obrazy, dźwięki, budujemy sylwetki postaci, miejsca, zagospodarowujemy przestrzenie – wszystko ogranicza się jedynie do zasobu naszego umysłu. Czytanie nie jest modne, bo obecnie wolimy wszystko mieć podane na tacy, jeśli oglądasz film, dostajesz na ekranie czyjąś wizję, z którą musisz się pogodzić, czytając książkę, sam musisz ją sobie stworzyć, to bardzo rozwija. Może zabrzmi to surrealistycznie, ale inspiruje mnie życie i wszystkie jego aspekty, wiem, brzmi nieco groteskowo, ale jak się nad tym dobrze zastanowisz, to przyznasz mi rację.

Czym są dla Ciebie własne zdjęcia? Tracisz wszystkie w jedną noc – Czy to wizja tragiczna?

No way! Nie ma takiej opcji, raz w miesiącu robię ogromny backup wszystkich zdjęć, filmów i innych ważnych dla mnie rzeczy. Jestem dobrze zabezpieczony, mam kopie na dwóch dyskach i w chmurze, więc musiałoby się stać coś naprawdę grubego, abym to wszystko stracił. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, byłem w zbyt wielu ciekawych miejscach, na zbyt wielu dobrych imprezach, poznałem zbyt wielu wspaniałych ludzi, aby móc w jedną noc stracić zdjęcia, na których to wszystko jest. Zoja ma przecież tyle ważnych dla mnie zdjęć, że nie mógłbym sobie pozwolić na to, by przez moje niedopatrzenie pozbyć się ich wszystkich, to po prostu nie może się wydarzyć. Lubię swoje zdjęcia, widzę w nich nie tylko pewien progres, przełom pod względem technicznym, ale przede wszystkim zauważam zmianę w postrzeganiu świata, jaka zachodziła u mnie przez te wszystkie lata. To naprawdę coś niesamowitego. To jakby oglądać bardzo realistycznie oddający Twoje życie film biograficzny, z Tobą w roli głównej, bo mimo że mam bardzo mało zdjęć, na których jestem ja sam, to jednak idealnie one obrazują sposób, w jaki postrzegałem kiedyś świat, co dostrzegałem, na co zwracałem uwagę i co było dla mnie ważne. Fotografia to cudowny wynalazek.


SUN Festival, Węgry 2013
fot. Wojciech "Styropian" Drabek

Rada dla młodych adeptów tej sztuki?

Jest tylko jedna, róbcie zdjęcia! Jak najwięcej, jak najczęściej, wszędzie, gdzie się da, nie rozstawajcie się z aparatem, ale też bądźcie świadomi tego, co robicie, myślcie! Nie chodzi tu o to, aby strzelać fotkę z biodra, tylko bawić się perspektywą, światłem, kadrować w nietypowy sposób, eksperymentować z ustawieniami, po prostu zaprzyjaźnić się z aparatem – innej drogi po prostu nie ma! Ludzie często zniechęcają się do pewnych rzeczy tylko dlatego, że na efekty trzeba długo czekać, czasami bardzo długo. Każdy z nas zna kogoś, kto zaczynał chodzić na siłkę z ogromnymi nadziejami, tylko po to, by po miesiącu czasu zrezygnować, to przecież bardzo powszechne. Podobnie jest ze wszystkim innym, jedyna droga, by być w czymś dobrym, to robić to dostatecznie długo. Ja uczę się każdego dnia, czytam, przeglądam zdjęcia, swoje i innych, wyznaczam sobie cele, zadania i mam wrażenie, że idę do przodu. Nie poddawajcie się i sprawcie, by fotografia dawała Wam radość, bo jak coś sprawia człowiekowi radość, to chce się to robić – wow, jakbym słyszał kołcza Majka.

Co opowiadają Twoje zdjęcia? Co chcesz przekazać światu? Jakie są funkcje tych zdjęć?

Nie mogę Ci odpowiedzieć na to pytanie, bo odebrałbym zarówno Tobie, jak i innym odbiorcom to, co moim zdaniem w zdjęciach (nie tylko moich) jest najcenniejsze, mianowicie: możliwość własnej interpretacji. To, co zobaczysz w moim zdjęciu Ty, to że przywoła na myśl dziewczynę, którą kiedyś poznałeś, skojarzy Ci się ze smutnym okresem w Twoim życiu, kiedy coś poszło nie tak, spowoduje uśmiech, bo akurat miejsce na fotografii będzie nasuwało Ci dziecinną beztroskę i wakacje z rodzicami nad morzem, ktoś inny może odbierać zupełnie inaczej. To w fotografii jest chyba najprzyjemniejsze. Nie oczekuj ode mnie, że powiem Ci, że chcę, aby moje zdjęcia wyrażały szczęście, błogostan, sielankę, spójność kolorów, by był wyraźnie zarysowany aspekt natury i spokój ducha, gdybym tak zrobił, równie dobrze nie musiałbyś ich oglądać.

Jesteś teoretykiem czy praktykiem?

Jednym i drugim. Teoretyk to koleś, który wie, co to jest odległość hiperfokalna, wie, jaka jest zależność między czasem naświetlania, a otwarciem przysłony i bez najmniejszego problemu potrafi wyjaśnić, czym różnią się stałki od zoomów, jednak nie radzi sobie z obsługą aparatu i nie potrafi wykorzystać tej wiedzy w sposób praktyczny. Praktyk dochodzi do wszystkiego metodami prób i błędów i nawet jeśli zrobi dobre zdjęcie, to nie ma pojęcia, dlaczego tak właśnie się stało, co wyklucza jego powtórzenie. Moim zdaniem, nie można tego traktować osobno, rozgraniczać, bo w fotografii zarówno wiedza teoretyczna jak i praktyka są tak samo ważne.

Potrzeba 10 tysięcy godzin, żeby być w czymś naprawdę dobrym, a Ty gdzie już jesteś? Jak oceniasz swój warsztat?

Myślę, że w połowie. Wiem, że sporo się nauczyłem, jestem świadomy tego, w czym jestem dobry, co potrafię, jakie są moje oczekiwania, z czym sobie radzę świetnie, a co wymaga poprawy. Może wydaje się to banalne, ale wierz mi na słowo, to długa i często wyboista droga. Jednak wiem też, że sporo jeszcze przede mną i wcale tego nie żałuję, a wręcz przeciwnie, cieszę się, że tyle mi jeszcze zostało. Dlaczego? Bo lubię się uczyć, sprawia mi to ogromną przyjemność, a gdybym powiedział Ci, że niewiele zostało mi do przerobienia, byłoby mi z tym ciężko. To trochę jak z oglądaniem ostatniego odcinka ulubionego serialu, z jednej strony czekałeś na to od samego początku, ale kiedy pojawiają się napisy końcowe, czujesz pewien żal, że to już koniec. Ja jestem w połowie, kilka sezonów mam już za sobą, ale czuję, że jeszcze sporo się wydarzy.

Jeśli nie fotografia, to co?

Oh man! So many! Muzyka, tworzenie filmów, czytanie książek, góry, pisanie, jazda na rowerze, alternatywne metody parzenia kawy, kraftowe piwa, sowy, podróżowanie, sport, motocykl, snowboard i wiele innych, które teraz nie przychodzą mi na myśl. Wszystkie z wymienionych wcześniej rzeczy są obecne w moim życiu i są dla mnie bardzo ważne, jak powiedziałem, pewnie pominąłem wiele z nich, ale jestem taką osobą, że jak się już za coś biorę, to w miarę na poważnie. Żyjemy w pięknych czasach, w których mamy nieograniczone możliwości do tego, by uczyć się nowych rzeczy, poznawać, stawać się w czymś coraz lepszym, właściwie za darmo – korzystajmy więc z tego.

Czy zdjęcia potrafią zmienić świat?

Znów ma być filozoficznie? Nie. Nie potrafią zmienić świata, tylko Ty sam możesz go zmienić, nic, ani nikt inny tego nie zrobi za Ciebie. Sam kiedyś miałem taką misję, wiesz, kiedy kończysz szkołę średnią, potem studia, dochodzisz do takiego momentu w życiu, kiedy wydaje Ci się, że świat stoi przed Tobą otworem, że sky is the limit, że nikt nie jest w stanie Cię zatrzymać, jesteś młody, zdrowy, bez zobowiązań, masz nawet jakiś pomysł na życie i dużo siły na jego realizację, jesteś zmotywowany, czujesz wiatr wiejący Ci w plecy i popychający Cię do przodu i wtedy pojawia się taka myśl, że zmienisz ten świat, sprawisz, że będzie lepszy, bo kto, jak nie Ty. Wyobrażasz sobie siebie za 10, może 20 lat jako człowieka sukcesu, który ma coś do powiedzenia, być może jesteś nawet jakimś autorytetem albo przynajmniej ziomkiem, którego warto znać, bo ludzie liczą się z jego zdaniem, może masz mnóstwo hajsu, wypasioną chatę gdzieś w Kalifornii przy Venice Beach, gdzie wieczorami wychodzisz z zimnym browarem na taras popatrzeć na zachód słońca, a po plaży biega Twój biszkoptowy labrador – każdy ma jakieś marzenia, a przynajmniej powinien mieć. Od tego momentu minęło już jednak trochę czasu i niestety nie udało mi się zmienić świata, przyznaję to otwarcie. Starałem się, ale dupa, nie wyszło! I, mimo że coś tam może osiągnąłem, skończyłem jakieś uczelnie, wypracowałem sobie jakiś statut w społeczeństwie, mam nadzieję, że również i szacunek wśród moich przyjaciół, znajomych, może nawet i niektórych uczniów czy studentów, to jednak z tym zmienianiem świata nie poszło mi tak, jak się tego spodziewałem. Ale znasz mnie, jak nie drzwiami, to oknem i tutaj zdradzę Ci pewną mądrość na wypadek, gdyby Tobie też się nie udało zmienić tego świata (choć życzę Ci tego z całego serca), którą możesz potraktować jako radę od starszego kumpla, bo jest coś, co stanowi alternatywę, coś, co sprawi, że poczujesz się dokładnie tak samo, jakbyś zmienił świat, przewrócił go do góry nogami, ustawił pod swoje warunki, mimo że tak nie będzie. Wtedy zmień siebie, po prostu! U mnie zadziałało.

Miłość jest tylko jedna – fotografia cyfrowa czy analogowa i dlaczego?

Bez takich, nie zmuszaj mnie do wyboru między jedzeniem a piciem. Come on. Wiesz co, pozwól, że odniosę się do muzyki, bo będzie to dobra analogia. Pamiętam odległe czasy, kiedy na imprezach grało się z płyt winylowych, sam jestem ogromnym pasjonatem tego właśnie nośnika, do dziś dnia mam sporą kolekcję, do której mam ogromny sentyment. Chodzi jednak o to, że były to czasy, kiedy dla winyla nie było alternatywy do czasu, kiedy w latach 90-tych nie pojawiła się płyta kompaktowa. To był przełom, który niestety nieco podzielił rynek: konserwatyści uważali, że nic nie jest w stanie zastąpić analogowego brzmienia płyty winylowej, ale młodzi adepci sztuki miksowania zaczęli korzystać z nośnika cyfrowego. Na forach dyskusyjnych trwały dyskusje o wyższości jednego nad drugim, wymieniano miliony bardziej lub mniej sensownych argumentów. Potem nastąpił kolejny przełom, kiedy zaczęto wykorzystywać software, czyli oprogramowanie do miksowania dźwięku, pen drive’y, syntezatory, interface’y i inne gadżety, ale wiesz co…, jakie to ma tak naprawdę znaczenie? Dla mnie zawsze liczył się tylko produkt finalny, czyli muzyka. Z fotografią jest dokładnie tak samo. Do ręki dostajesz zdjęcie, patrzysz na nie i albo Ci się podoba albo nie, to, czym było zrobione, ma dla mnie marginalne znaczenie. Kocham analog, zapach, jaki panuje w ciemni fotograficznej, to, że czekasz na efekt końcowy i nigdy nie masz pewności, jak to właściwie wyszło, to magia, ale cyfra ma dla mnie porównywalną moc. Nie chciałbym nigdy musieć wybierać między jednym a drugim.

Swój zmysł wzroku zaspokajasz pięknymi obrazkami, a co z receptorami usznymi? Czego słucha Marion? Czy fotografia przekłada się na smak muzyczny i na odwrót?

Nie przepadam, kiedy ludzie odpowiadają na takie pytanie zadawane przyznasz stosunkowo często: wszystkiego. Nie lubię tej odpowiedzi, bo zawiera w sobie sporo ignorancji. Ja zaczynałem od muzyki rockowej, hipisowskich, ale też psychodelicznych brzmień takich kapel, jak: The Doors, The Animals, The Beatles, Led Zeppelin, Boba Dylana, Jefferson Airplane, Pink Floyd. W szkole średniej miałem też przygodę z punk rockiem, bo na imprezach dominowały takie kapele, jak: Sex Pistols, Ramones, ale też Dezerter, Tilt czy Brygada Kryzys to były czasy buntu i tak naprawdę poszukiwań, chyba każdy przechodził podobną drogę, tak mi się przynajmniej wydaje. Pod koniec szkoły średniej i na studiach zaczęła się moja przygoda z elektroniką, wtedy po raz pierwszy pojechałem do Londynu, potem do Berlina, Hiszpanii i czacha mi się otwarła. To było coś niesamowitego, do teraz, jak przypominam to sobie, czuję mrowienie na plecach, trudno to opisać, ale kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z kulturą muzyki elektronicznej, która w Polsce była wtedy totalną niszą, to był naprawdę underground, poczułem, że znalazłem to, czego szukałem. Sprawa była o tyle utrudniona, że Internet nie działał wtedy na taką skalę jak teraz, nie było Facebooka, ani jemu podobnych, a o imprezach dowiadywałem się drogą pantoflową. Jeździło się do Gdańska, Warszawy, Poznania, Lublina, Kielc na imprezy pociągiem, gdzie często spędzałem więcej czasu niż trwała sama impreza, ale miało to swój urok. Ludzie, których poznałem wtedy, są moimi znajomymi, przyjaciółmi do dziś dnia, to naprawdę było coś, czego dziś już nie doświadczysz! Kupowało się płyty CD albo winyle z Niemiec albo UK, kiedy wychodził jakiś album, zamawiałeś go i dopiero po tygodniu czy dwóch mogłeś go odsłuchać. I słuchałeś go milion razy, czytałeś okładkę, a potem czekałeś długie miesiące, aż pojawi się kolejny albo będziesz miał kasę, żeby go kupić. Teraz jest inaczej, każdego dnia wychodzi setki, może tysiące albumów, jest Spotify, YouTube i Tidal, odpalasz, klikasz i masz dostęp do muzy z całego świata, wszystko, czego dusza zapragnie, ale mimo że sam korzystam i to korzystam namiętnie, to już nigdy nie będzie to samo. Za dużo tego wszystkiego. Dziś nadal dominuje u mnie elektronika, głównie takie gatunki jak: downtempo, ambient, psychill, psytrance, goa, progressive, trip-hop, ale też odmiany jazzu, dub, synth, minimal…, naprawdę nie ma sensu dalej wyliczać, bo zaśniesz. Od czasu do czasu sięgam też po hiphop, rocka, reggae – muzyka to jednak ma moc, ale to chyba wiesz sam.


Egodrop party, Kraków 2019
fot. Damian "Abyss" Szatan
Egodrop party, Kraków 2017
fot. Jego Eminencja Zupełna Bladoróżowość PinkF_

W muzyce ważna jest muzykalność, a przy robieniu zdjęć? Czym charakteryzuje się osoba, która już na początku robi dobre zdjęcia?

To dobre pytanie, bo wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, czy w fotografii ważne są również predyspozycje, z jakimi się rodzimy, w pewnym sensie dziedziczymy albo to, jak na przykład rodzice uwrażliwiają nas na sztukę, lub sposób, w jaki sami to robimy, czy może wszystko, co osiągamy, jest sprawą tylko i wyłącznie warsztatu, który nabywamy w praktyce i doświadczeniu. Fotografia jako potężne medium wyrazu i komunikacji oferuje nieskończoną różnorodność postrzegania, interpretacji i działania, a żeby zrobić dobre zdjęcie, to trzeba wiedzieć, gdzie się ustawić – to myślę jest bardzo ważne, sztuka obserwacji świata, żeby dostrzec to coś, czego nie widzą inni, mimo że właściwie widoczne jest dla każdego. Ale zdjęcie, które robimy, to nie tylko kwestia sprawnego oka, ale przede wszystkim umysłu. Myślę, że ważna jest nieszablonowość, śmiałość i awangardowość, bo w idealnej fotografii chodzi zdecydowanie bardziej o głębię uczucia, niż o głębię ostrości.

Za którym zdjęciem spostrzegłeś, że to człowiek robi zdjęcie, nie aparat? Raczej każdy miał taki moment olśnienia…

Chyba nie było takiego zdjęcia, a przynajmniej nie mogę sobie teraz takiego przypomnieć, a może właśnie było ich aż tak wiele, że nie pamiętam. Jednak były momenty przełomowe w mojej przygodzie z aparatem w ręku, kiedy zacząłem w nieco inny, bardziej dojrzały i nieprzypadkowy sposób patrzeć na zdjęcia i je interpretować. Tych momentów było wiele, mam też nadzieję ciągle na nowe przełomy, które dopiero mnie czekają. Ostatnio na przykład zamarzyło mi się, by sfotografować sowy w ich naturalnym środowisku i mimo że wcześniej zawsze podziwiałem fotografię ptaków, to jednak nigdy nie czułem, że to jest coś, czego chciałbym spróbować. No i przychodzi taki moment i baaaang! Budzisz się pewnego dnia, zaczynasz przeglądać zdjęcia i nachodzi Cię taka myśl, że może fajnie byłoby spróbować. Potem zaczynasz grzebać w sieci jeszcze bardziej, oglądasz filmy na Youtubie, jak to się robi, szukasz kontaktów, zadajesz pytania, poznajesz ludzi…, tak rodzi się zajawka. I takich momentów było w moim życiu sporo, każdy z nich utwierdzał mnie jedynie w przekonaniu, że najważniejszy element aparatu znajduje się bezpośrednio za nim.

Czy była jakaś oferta, której nie przyjąłeś, ze względów moralnych.

Kiedyś piękna, młoda dziewczyna poprosiła, bym zrobił jej nago zdjęcia wśród paproci w lesie, wiesz taki akt w stylu moody, przy wschodzącym słońcu, którego promienie delikatnie przedzierają się między pniami drzew. Niestety z powodów religijnych musiałem jej odmówić. Hahahaha, żartuję sobie oczywiście, nie miałbym nic przeciwko. Jednak poważnie podchodząc do pytania, odmawiałem wielokrotnie, jak wspominałem imprezy typu: wesela, chrzty, komunie, mimo że można na nich zarobić, a przy tym dobrze zjeść i jeszcze nawalić się w trzy dupy, to jednak nie zwykłem korzystać z takich okazji, więc rzadko godzę się na tego typu akcje, właściwie prawie nigdy nie biorę takich zleceń, nie tylko ze względów moralnych, ale zwyczajnie nudzi mnie taka fotografia.

Czy najlepszy sprzęt to ten, który najlepiej się zna? A jak jest z Tobą? Należysz do zwolenników czytania instrukcji, czy pod wpływem emocji olewasz morze teorii i przechodzisz do najprzyjemniejszego – robienia zdjęć.

Najlepszy sprzęt to ten, który aktualnie masz ze sobą i nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Nie zasłaniajcie się tym, że „mój telefon nie potrafi robić dobrych zdjęć”, bzdura, to Ty ich nie potrafisz robić, a co częściej jest prawdą, nie chcesz się tego nauczyć. Ja wyznaję zasadę: rób to, co możesz, tam, gdzie jesteś, tym, co masz! Lubię robić zdjęcia, dlatego nie wyobrażam sobie, żebym pojechał np. w góry bez aparatu, prędzej zapomnę śpiwora albo butów trekkingowych. Oczywiście są tacy, którzy uważają, że odbiera to przyjemność marszu, bo jeśli niesiesz ze sobą 10kg sprzętu na plecach, tylko po to, żeby się przekonać, że na szczycie jest taka mgła, że widoczność ogranicza się do metra, a dodatkowo wieje i pada i taka sytuacja powtórzy Ci się 10 razy, to faktycznie można się zniechęcić. Ale kiedy wyjdziesz 11-sty raz i okaże się, że masz idealne warunki do zrobienia zdjęcia, może zdjęcia Twojego życia, a akurat nauczony doświadczeniem tym razem nie zabrałeś ze sobą aparatu, to będzie prawdziwa tragedia. Dlatego zawsze go ze sobą mam, choć nie zawsze uda zrobić się jakieś zdjęcie. Co do czytania instrukcji obsługi: tak, czytam, uważam, że warto poświęcić te kilka minut, nie mam z tym problemu.

Czy fotografia, którą praktykujesz, doczeka się naturalnej ewolucji do filmu? Czy serce chwyta marzenia o operatorce kamery w produkcjach różnego metrażu?

Chyba nie. Oczywiście mam kanał na YT, zajmuję się również montażem filmów, sprawia mi to ogromną radość, niedawno nawet ukończyłem kurs z Adobe Premiere Pro, ale mam do tego bardzo personalne podejście. Fajnie jest mieć też film, który będzie pamiątką z wakacji, wyprawy rowerowej, pierwszego roku życia Twojej córki czy podsumowania danego roku, a nie tylko zdjęcia i zdjęcia. To, jak napisałeś, pokrewne dziedziny, choć jednak zupełnie różne. Będę pracował nad tym, by być w tym coraz lepszym, ale wydaje mi się, że fotografia zawsze będzie odgrywać pierwsze skrzypce. Podkreślam, wydaje mi się.

Wielkie dzięki za udzielenie odpowiedzi.

A ja dziękuję za profesjonalne przygotowanie pytań, wykonałeś kawał dobrej roboty. Szacun, ziomeczku.


Close Menu