Rowerem przez Roztocze

Pierogi ruskie w Zagrodzie Guciów – yummie!

✓ GREAT MINDS RIDE A BIKE

Tradycja w życiu człowieka jest niewątpliwie czymś bardzo ważnym, na tyle ważnym, że trzeba o nią dbać, kultywować i przede wszystkim o niej pamiętać. W zeszłym roku narodziła się właśnie taka tradycja i mimo że nie mogę się (jeszcze) pochwalić, że liczy ona sobie kilka dobrych lat, to jednak bardzo ją polubiłem. W zeszłym roku, zaraz na początku wakacji wybraliśmy się na dłuższy trip rowerowy na Pojezierze Drawskie (o czym zresztą pisałem: Click!) i było na tyle dobrze, że już wtedy zapadła decyzja, że w kolejnym roku koniecznie trzeba będzie to powtórzyć. Napisałem wtedy dokładnie tak:

„Pierwszy raz byłem rowerem na wakacjach, ale myślę, że stanie się to chyba moim zwyczajem, bo to rewelacyjny sposób na pokonywanie odległości. Stosunkowo szybko i niewielkim nakładem sił byłem w stanie w kilka godzin zobaczyć i przemierzyć dystanse, które pieszo zajęłyby mi chyba miesiąc. Zdecydowanie polecam ten środek transportu, bo dojechać można właściwie wszędzie, gdzie jesteśmy też w stanie dojść na piechotę (no, może z wyjątkiem szczytów górskich). Przykładowo, pokonując rowerem np. 70 km, kiedy wyruszaliśmy po śniadaniu około godziny 10.00, jadąc spokojnie, robiąc sobie przerwy na zwiedzanie, jedzenie i dyskusje o sensie istnienia, na nocleg docieraliśmy około godziny 18, co dawało jeszcze sporo czasu na prysznic, ogarnięcie jakiegoś grilla czy znalezienie sklepu. Ciekawe, ile czasu zajęłoby nam zrobienie tych 70 km z buta? No właśnie!”

Oczywiście, że nie w to samo miejsce, bo mimo że Pojezierze Drawskie ma sporo do zaoferowania, a będąc tam tydzień, nie miałem okazji wszystkiego zobaczyć, to jednak tradycja mówi, że wybierać trzeba miejsca nowe, niezgłębione i dotąd nieodkryte. W tym roku wybór padł na Roztocze, czyli przepiękną krainę geograficzną, która łączy Wyżynę Lubelską z Podolem, a o której niewiele wcześniej wiedziałem, no bo, nie ukrywajmy, nie jest to najbardziej popularny turystycznie region w Polsce i podejrzewam, że niewielu jest nawet w stanie wymienić 3 miasta (oprócz Lublina), które na Roztoczu leżą.
Choć w ostatnich latach trochę jednak się zmieniło i ludzie zaczęli dostrzegać w końcu walory turystyczne regionu, bo w końcu ile można jeździć nad morze czy do Chorwacji, to jednak turystów ciągle jest tam jak na lekarstwo i podejrzewam, że raczej nie szybko się to zmieni – i bardzo dobrze. Przytulne wsie z drewnianymi, kolorowymi domkami, malowniczo wpisują się w otaczające je pagórki, łąki rozciągnięte łanami aż po pas, soczyście porośnięte lasy pełne dzikiego zwierza, niezliczona ilość bocianich gniazd, a także meandrujące rzeki, rozległe stawy i krzyże i kapliczki w każdym możliwym miejscu naprawdę mogą się spodobać i przywołać myśl, że życie toczy się tu bardzo leniwie i powoli. To właśnie w takich miejscach czuję, że żyję i jak niewiele mi do pełni szczęścia potrzeba. Nie zakładaliśmy przecież, że pojedziemy szlakiem szumnych restauracji i wytwornych pensjonatów, a zasada od zawsze jest niezmienna i bardzo prosta: nie ma turystów, nie ma luksusów. Wybornie.

✓ IT TAKES A VILLAGE TO RAISE A CHILD

Bazę wypadową mieliśmy w w malutkiej wsi zwanej Obrocz w samym sercu Roztoczańskiego Parku Krajobrazowego, zapomnianej przez świat, turystów i cywilizację. Jedna droga przez środek wsi, jeden przystanek autobusowy, żadnego urzędu, poczty, żadnej restauracji, żadnego baru, żadnego nawet sklepu. Pani Kazia, u której mieliśmy nocleg, powiedziała, że kiedyś był tu sklep, ale to było lata temu, teraz raz dziennie około 6 rano przyjeżdża furgonetka z ciepłym jeszcze pieczywem z Krasnobrodu (większe miasteczko oddalone jakieś 20 km), więc sklep nikomu niepotrzebny. Na jakieś większe zakupy jeździ się w środę (bo to dzień targowy) do Zwierzyńca i tam kupuje się produkty na cały tydzień. Pani Kazia była w sile wieku, na oko miała około 80, choć mówiła, że 75 lat, chodziła o lasce, bo była po operacji biodra, którą miała 8 marca – pamięta doskonale, bo to przecież dzień kobiet był, więc chyba gorszego prezentu nie mogła sobie wyobrazić; miała siwe włosy, których nigdy nie farbowała, bo, jak twierdzi, „w białych” wygląda dużo lepiej. Mówiła dużo, bardzo dużo. Właściwie to, gdy tylko widziała któregoś z nas, od razu zaczynała opowieści, które mogły trwać godzinami, opowiadała o wszystkim. O rodzinie, młodości, problemach, smutkach, radościach, o tym, że płot z olchy wytrzymuje zdecydowanie dłużej niż taki z drewna sosnowego, o tym, jak najlepiej odcedzać ziemniaki, jacy goście u niej byli, o piesku Pusi, synu Tomku, który lubi sobie chlapnąć, a nawet o tym, że stary telewizor kupił jeszcze jej świętej pamięci mąż i mimo że ma nowy – 32 calowy – to starego wyrzucać nie zamierza. Mówiła, gdzie trzyma pieniądze i że kiedyś na noc nie zamykała nawet drzwi na klucz, ale teraz już zamyka, bo córka kazała. Opowiadała o tym, że mimo że każdego dnia dba o kwiaty przed domem, to i tak je cholera bierze, że sąsiad może i ma ładniejszy pokój, ale za to ubikację ma wspólną, a jak młodzi przyjeżdżają z miasta na weekend, to jak popiją, to się na łące za domem chędożą, no ale młodzi przecież są, to mogą. Mieszkała w starym domu, ale murowanym, a na Roztoczu to już prawdziwy luksus, mieliśmy w pokoju stary, kaflowy piec, meble pamiętające jeszcze czasy Gierka i obrazek Maryjki nad łóżkiem (coby zło nie brało), na stole w kuchni była kwiecista cerata, a w pokoju dwa rodzaje pościeli, jedna z białymi falbankami dla gości, druga flanelowa dla tych z ulicy, „co na jedną noc”. Folklor totalny. Żałuję tylko, że nie zrobiłem Pani Kazi portretu, bo mimo że chodziło mi to po głowie, a nawet klika razy chciałem zapytać, czy nie ma nic przeciwko, to jednak ostatecznie zawsze rezygnowałem, bo jakoś nie chciałem jej urazić albo sprawić, by poczuła się „nieswojo”. Szkoda.

Zagroda Guciów

✓ MY LEGS ARE MY BRAKES, MY LEGS ARE MY GEARS

Pierwsze, co zachwyca człowieka na Roztoczu oprócz przyrody, to absolutna cisza, spokój, sielskość i harmonia. Przejeżdżając przez malutkie wioski, czułem się, jakbym był w jakimś skansenie albo na planie jakiegoś historycznego filmu. Roztocze, oprócz bezsprzecznych uroków Roztoczańskiego Parku Narodowego, oferuje także sporo innych atrakcji i co najważniejsze, prawie wszędzie dotrzeć można rowerem. My na przykład zaliczyliśmy takie miejscowości, jak: Zwierzyniec, gdzie można posiedzieć na urokliwej, piaszczystej plaży nad stawami Echo, które są naprawdę w świetnym stanie i można tam poczuć się trochę jak na Mazurach, popływać w zalewie Rudka, czy skorzystać ze spływu kajakowego po Wieprzu, który bardzo polecam. Czysta woda, kręte meandry wytyczone wśród lasów sosnowo-jodłowych i bukowych z doskonale zachowaną, bogatą roślinnością poszycia. Można wypić piwko w browarze Zwierzyniec i mimo że w swojej ofercie mają jedynie pilsy i lagery, to miejscówka może się podobać, zwłaszcza, że latem na dziedzińcu odbywa się letnia akademia filmowa. Na pewno trzeba się wybrać do Guciowa – malutkiej wioski, która była inspiracją dla tytułowych Wyrębów z powieści Stefana Dardy, a która słynie chyba najbardziej z Zagrody Guciów, czyli mini skansenu, agroturystyki i karczmy, która została doceniona i wpisana do 7 cudów Polski w prestiżowym konkursie National Geographic. Zacznę może od karczmy, czyli kulinarnego skansenu, która oferuje typowe dla regionu, proste potrawy bazujące głównie na kaszy gryczanej (za którą nie przepadam). Można zjeść tutaj reczczoniak (kasza gryczana, ziemniaki, biały ser, jajko i przyprawy upieczone w blaszce) jedzone z kwaśnym mlekiem, łupcie (czyli potrawę wigilijną na bazie kaszy gryczanej z grzybami, zawiniętą w liść kapusty, upieczonej i okraszonej olejem konopnym lub lnianym), zupę z pokrzyw, ale też pyszne, tradycyjne ruskie pierogi, dobrą szarlotkę i sernik. Była to zdecydowanie najlepsza knajpa z jedzeniem, jaką znaleźliśmy na Roztoczu. Oczywiście, zanim usiedliśmy do stołu, najpierw zwiedziliśmy skansen, wejście jest tylko z przewodnikiem i tylko w grupie (nasza liczyła dwie osoby), ale warto było, bo widać, że Pan Krystian znał się na rzeczy. Bardzo charyzmatyczny jegomość z gatunku tych, którzy nie przynudzają i opowiadają z prawdziwą pasją. Na miejscu jest też nieźle wyposażony sklepik, gdzie kupić można regionalne produkty, świeżo pieczony chleb, nalewki (polecam tą z derenia), dżemy, powidła, domowej roboty smalec, miody, soki, kompoty, a nawet oranżadę. Miejsce to spodobało nam się na tyle, że odwiedziliśmy je dwa razy. Żeby już nie przynudzać, polecam jeszcze wycieczkę do Krasnobrodu, Górecka Kościelnego i koniecznie na Floriankę.

✓ DON’T BE A TOURIST, BE A TRAVELER

Porównując tegoroczną wyprawę z zeszłym rokiem, na pewno przewagą Pojezierza Drawskiego nad Roztoczem jest to, że szlaki rowerowe są dłuższe i częściej biegną lasami, na Roztoczu często musieliśmy przecinać szlaki zwykłą asfaltówką i mimo że nie ma tam wzmożonego ruchu, a przy okazji można było zwiedzić urokliwe wioski, to ja jednak zdecydowanie wolę jeździć po lasach. Jednak Roztocze naprawdę zachwyca, wcale nie dziwię się, że Kora Jackowska upodobała sobie ten region, tam wybudowała sobie dom i tam też spędziła ostatnie dni życia. Jeśli o zdjęcia chodzi, to trochę odpuściłem tym razem, bo jednak sprzęt fotograficzny trochę waży, a plecak miał ograniczoną zasobność, ale coś tam udało mi się pstryknąć i oczywiście nagrać trochę materiału.
Roztocze bardzo polecam, nie tylko bardziej lub mniej zapalonym biker’om, ale też wszystkim „nature lovers”, bo oprócz bogatej oferty dla rowerzystów, Roztocze może pochwalić się niezłą infrastrukturą ścieżek pieszych, spływów kajakowych, które są tam niezwykle popularne, czy szlaków konnych. Na pewno tam wrócę.

Poniżej krótki filmik, prezentujący wybrane fragmenty z naszej wyprawy.

Close Menu