Samsara 2k18

INHALE ⤁ EXHALE ⤁ REPEAT ⤁

✓ NOMADIC STATE OF MIND

O tym, że letnie, muzyczne festiwale mają moc uzdrawiającą, pisałem już nie raz i nie dwa. Ci, którzy nigdy nie mieli okazji spędzić tygodnia lub nawet kilku dni na takim event’cie, pewnie nigdy tego nie zrozumieją. Taki festiwal to coś więcej niż tylko muzyka, która, mimo że odgrywa priorytetową rolę, wcale nie jest jednak najważniejsza, bo chodzi głównie o to, by spędzić tych parę dni w odrealnionej, alternatywnej rzeczywistości, której na próżno szukać w jakimkolwiek innym miejscu. Te kilka dni dla wielu wystarczają, by naładować baterie, aby móc wrócić do pracy, usiąść za biurkiem i czekać cały, długi rok, by znów w wakacje powrócić na taki festiwal. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – nie ma tu znaczenia, kim jesteś po drugiej stronie, gdzie pracujesz, jakiego jesteś wyznania, jakiej orientacji, nie ma znaczenia, jakim samochodem przyjechałeś i jakiej narodowości jesteś – na festiwalu wszyscy mają to w dupie, nikogo to nie interesuje i nikt Cię o to nie zapyta.

✓ THE SUN PERSISTS IN RISING, SO I MAKE MYSELF STAND

W tym roku nie planowałem nic więcej niż tylko GoaDupa Festival w Bieszczadach, jako że poprzednie edycje pokazały, że festiwal nie odbiega poziomem od innych w Europie, organizatorzy z roku na rok podnoszą poprzeczkę, towarzysko miało być bardzo rodzinnie, Bieszczady kocham miłością szczerą i prawdziwą, a dodatkowo tegoroczny line up przyprawiał o dreszcze, zanim jeszcze zdążyłem się tam pojawić, zdecydowałem, że nigdzie nie będzie mi tak dobrze, jak tam. Jednak ziścił się koszmar, którego chyba nie spodziewali się najwięksi pesymiści, na dwa dni przed rozpoczęciem imprezy organizatorzy odwołali wydarzenie, przegrywając walkę z żywiołem – ulewą. Oczywiście była to nieodżałowana strata i choć i tak spędziłem w Bieszczadach cudowny czas, to jednak pomyślałem, że fajnie byłoby się gdzieś wybrać, no bo jak to, wakacje bez festiwalu?

✓ THE GREATNESS OF A CULTURE CAN BE FOUND IN ITS FESTIVALS

Fotografią nie zajmuję się zawodowo, nigdy nie była to też dla mnie dziedzina przynosząca jakieś materialne dochody, a raczej hobby, do którego raczej się dokłada, niż czerpie profity. Niemałym zdziwieniem była więc dla mnie propozycja organizatorów festiwalu Samsara na Węgrzech, abym zasilił team oficjalnych fotografów. Ale, że ja? Początkowo miałem pewne opory, bo jak napisałem wcześniej, nie jest to coś, w czym czuję się ‚pro’, jestem bardzo krytyczny wobec własnych zdjęć, nie dysponuję sprzętem za grube, dziesiątki tysięcy i nigdy nie robiłem żadnych zdjęć na zlecenie, więc pomyślałem – ale co, ja nie dam rady? Pewnie, że dam! A tak serio, to warunki były na tyle sprzyjające, że zgodziłem się bez dłuższego namyślania. Na festiwal Samsara chciałem wybrać się już w 2016 roku, czyli na jego drugą edycję i to z co najmniej kilku powodów (tu pozwolę zacytować sam siebie). Primo, jeszcze mnie tam nie było, a poprzednia edycja zebrała naprawdę pozytywny feedback wśród moich znajomych, z których opiniami bardzo się liczę. Secundo: niesamowity line up, bo nie ukrywajmy, jest to jedyny na taką skalę festiwal, który stawia na scenę chill out zdecydowanie bardziej niż na inne sceny, co oczywiście z wiadomych względów bardzo mi odpowiadało. Tertio: czas trwania festiwalu był krótszy, a przyznam, że czasy, kiedy zaliczałem po dwa, czasem trzy duże, europejskie festiwale w okresie wakacji, mam już dawno za sobą i coraz częściej cenię sobie inną formę wypoczynku (czyżby starość?). Nie udało się w 2016, udało się w 2018.

✓ IN THE SUMMER DAYS GET LONGER & MUSIC GETS LOUDER

Na miejsce dotarłem w poniedziałek rano, a jako że start zaplanowany był na późne godziny wieczorne, miałem sporo czasu na ogarnięcie miejscówki, bo akurat to, w jakim miejscu rozbija się namiot, jest dla mnie bardzo istotne. To tam budzisz się każdego poranka (a przynajmniej ja tak robię huehuehue), zasypiasz, to tam wracasz nad ranem, kiedy słońce zaczyna się wznosić nad horyzont, tam przygotowuje się posiłki, rozmawia, spędza czas ze znajomymi – żyje. Tym razem obóz był znacznie skromniejszy, bo nie jechałem ze swoją sprawdzoną ekipą, wszystkie dobre, zacienione miejsca były oczywiście już zajęte, więc pozostało się rozbić na nasłonecznionym miejscu, ale za to obok rodaków – Ani i Tomka, jak się później okazało wspaniałych ludzi, których bardzo serdecznie pozdrawiam. Skoro miejsca ogarnięte, to można zacząć festiwal time.

✓ EVERY SUMMER HAS ITS OWN STORY

Samsara festiwal wyróżnia przede wszystkim to, że docenia się w nim, a nawet faworyzuje scenę chillout, która zazwyczaj traktowana jest po macoszemu i stanowi jedynie uzupełnienie sceny uptempowej. Na przestrzeni lat scena ta jednak rozwinęła się na tyle mocno, że gros osób decydujących się na festiwale takie, jak Ozora, Boom, Transylvania Calling czy Sonica, jeździło tam właśnie ze względu na drugą scenę. Artyści tacy, jak: Aes Dana, Carbon Based Lifeforms, Ott, Alwoods, Asura czy dziesiątki innych, stali się na tyle popularni, że ich występy przyciągały ludzi z całego globu, nie ma się zatem co dziwić, że ktoś w końcu to zauważył i postanowił przenieść ich ze sceny alternatywnej na scenę main – nareszcie! Samsara jest tego żywym dowodem, bo własnie tutaj scena główna (main stage) jest właśnie sceną chillout, natomiast na scenie alternatywnej usłyszeć możemy wszystkie odmiany szeroko pojętej muzyki psychedelic trance od progressive, minimal, poprzez goa czy full on, a na darkach i forestach kończąc. Oczywiście to nie wszystko, co w swoim obszernym menu ma do zaproponowania Samsara, bo oprócz wspomnianych dwóch scen można było jeszcze wybrać Forest Stage, czyli chyba moją ulubioną scenę usytuowaną w lesie, gdzie, przyznam, spędziłem chyba najwięcej czasu, chroniąc się przed upałem w hamaku lub na kocu. Podczas dnia można było tam podziwiać występy kuglarzy, joginów, ogniomistrzów, żonglerów, akrobatów, sztukmistrzów, no i oczywiście posłuchać dobrej muzyki. Bez bicia przyznam, że niewielu artystów z line up’u kojarzyłem, ale tak to zazwyczaj bywa na festiwalach, że dobra muza znajduje cię sama i dokładnie tak było i tym razem. Forest Stage naprawdę mnie wciągnął, ale gdybym musiał wyróżnić jakichś artystów to wybrałbym: Óperentzia, Colorstar, czy absolutny numer jeden jak dla mnie – Korai Trancemission (masakra totalna, wyglądało to mniej więcej tak: click!). Kolejnymi, już nie muzycznymi scenami, które warto było odwiedzić były: ACRO PLAYGROUND – czyli zajęcia z yogi i acro yogi, medytacje, capoeira, warsztaty z żonglerki czy machania poi’kami. ASANA SHALA poświęcona hatha yoga, zajęciom z tańca, konsultacjom, kundalini i wielu innym odmianom yogi. SADHANA DOM – gdzie można było wysłuchać wykładów, a także wziąć udział w panelach dyskusyjnych dotyczących m.in. podświadomości, pranayamy, odmiennych stanów świadomości, kambo i alternatywnych metod stosowanych w medycynie. HEALING HUT – oferował serię masaży od japońskich, poprzez tajskie, na holistycznych kończąc, aromaterapię, świadome oddychanie, konsultacje w dziedzinie zdrowych form odżywiania się i pewnie wiele innych, których nie jestem w stanie zapamiętać. Ostania sceną, o której muszę napisać była BODYWORK TEMPLE, gdzie od godzin porannych do późno popołudniowych można było praktykować yogę pod okiem doświadczonych instruktorów, którzy pomagali przy asanach i udzielali profesjonalnych rad. Jak widać na załączonym obrazku, było co robić i trudno było się tam nudzić, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, czegoś posłuchać, czegoś się nauczyć, dowiedzieć albo zwyczajnie poleniuchować w hamaku z piwkiem. Voila!

Be Svendsen – dla mnie set festiwalu, bujało aż miło
Simon Posford – Hallucinogen ⤉ Shpongle ⤉ Younger Brother
Tripswitch
Chyba najbardziej wyczekiwani przez wszystkich, Panowie, których przedstawiać nie trzeba – Carbon Based Lifeforms

✓ AND OVER THERE IS A MAINSTAGE

Muszę jeszcze na chwile powrócić do sceny głównej, bo to przecież tam mieści się epicentrum całego festiwalu i tam generuje się najwięcej energii. Nie ma co się oszukiwać, tegoroczny line up rachityczny na pewno nie był. Wystarczy przytoczyć choć takich artystów, jak: Simon Posford, Shakta, Avalon, Sonic Species, Suduaya, Zen Mechanics czy Tripswitch, by wiedzieć, że muzycznie na pewno poziom będzie bardzo wysoki – i był. Oczywiście headlinerzy tacy, jak: Carbon Based Lifeforms, Solar Fields, Ott czy Astropilot nie zawiedli, zaprezentowali się zarówno od strony znanych, lubianych i oczekiwanych numerów, jak i nowego materiału, którego nie miałem wcześniej okazji usłyszeć – prawidłowo. Naprawdę solidnie przygotowane live acty i sety zaczarowały zebraną publikę, przenosząc wszystkich do innego wymiaru, jednak czas na przyznanie medali za najlepsze występy na tegorocznej Samsarze. Bezapelacyjnie, definitywnie, bezspornie i ostatecznie pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu należy się projektowi Be Svendsen – cóż to był za set! Miód, maliny i fistaszki! Pamiętam, że jego występ na Boomie w 2014 roku odbił się głośnym echem za sprawą fantastycznego podobno setu (click!), który niestety przegapiłem, choć akurat byłem tam wtedy. Potem kilka bliskich mi osób, których gusta i upodobania muzyczne bardzo cenię, polecało mi zapoznanie się z jego twórczością, które o zgrozo skutecznie ignorowałem, aż w końcu trafiłem na jego set na tegorocznej Samsarze i to zupełnie przypadkiem. WHOA! Niesamowite to było, niesamowite do tego stopnia, że od powrotu przesłuchałem wszystko, co oferuje jego profil na Soundcloud i Spotify – pura poesia! Drugie miejsce na podium rezerwuję dla Sun Anga, który we wtorkowe popołudnie, kiedy żar lał się z nieba, popełnił nadzwyczajny set, obfitujący w charakterystyczną, progresywna stopę i przyjemne dla ucha melodie, to było piękne popołudnie, do którego na pewno będę wracał myślami podczas zimowych wieczorów. No i trzecie miejsce, które początkowo chciałem przyznać dla uwielbianego przeze mnie projektu Entheogenic, ale jako że słyszałem tylko końcówkę ich setu (unforgiven), uznałem, że byłoby to nie fair, więc z czystym sumieniem brązowy medal ląduje w rękach Zen Baboon – którzy zagrali wspaniały support przed występem CBL.

✓ BE CURIOUS NOT JUDGMENTAL

Nagrody przyznane, zatem czas na kilka słów podsumowania. Nie należę do festiwalowych (mam nadzieję, że życiowych też nie) malkontentów, którzy jeżdżą na imprezy tylko po to, by szukać dziury w całym, potrafię znaleźć sobie miejsce i dobrze się bawić chyba w każdym miejscu na ziemi, ale oczywiście jestem też w stanie wskazać błędy, bo na pewno takowe też się znalazły. Do największych należała chyba obsuwa czasowa, bo w poniedziałek wieczorem nie wszystko było jeszcze zapięte na ostatni guzik. Scena główna też wystartowała z opóźnieniem, bo podobno agregat prądotwórczy nie dojechał na czas, z powodu jakiegoś wypadku samochodowego, więc trzeba było trochę poczekać na wielki start, a większość scen ruszyła tak naprawdę dopiero we wtorek. Drugim i chyba ostatnim punktem, jeśli o niedociągnięcia chodzi, były dekoracje, a właściwie ich brak. Scena główna jak i pozostałe mogły wyglądać ciut lepiej, wystarczyło chociażby podświetlić drzewa w Forest Stage, a miejsce to wyglądałoby prawdziwie magicznie, ale mam nadzieję, że problem ten zostanie rozwiązany na kolejnych edycjach. Oczywiście są to detale, które chyba nikomu zabawy nie zepsuły, ale wiecie, jak mówią „detail matters’. Poza tym rewelacja, organizatorzy stanęli na wysokości zadania i widać było wkład pracy, jaką włożyli w przygotowanie imprezy. Całkiem dobrze rozwinięta była sieć gastro, wytrawne naleśniki w Crepezilla były przepyszne i jadłem je chyba każdego dnia, rano można było się napić dobrej jakości kawy (flat white naprawdę smakowała jak flat white), był też ‚spożywczak’, gdzie zakupić można było owoce, warzywa, prezerwatywy, środki czystości i dżem truskawkowy, więc nikt chyba głodny nie chodził. Prysznice i woda do picia ogólnie dostępne bez przerw na dostawę i godzin spędzonych w kolejkach, aby się umyć, a po pierwszej edycji festiwalu SUN wiem, co znaczyły braki w dostawach wody przy blisko 40-stostopniowym upale. Suma sumarum, było fenomenalnie, na pewno z czystym sumieniem mogę polecić ten festiwal, jest zdecydowanie bardziej kameralny niż odbywająca się tydzień wcześniej Ozora, sporo było rodzin z małymi dziećmi, które wesoło hasały między hipisami i jak często podczas rozmów, event określany był jako ‚friendly, peaceful and sacred place’.

Pełna fotorelacja tutaj: Click!

Close Menu