Uroczysko 2022

✓ WHEN THE CLUB LIGHTS COME OFF

Przyznam, że kiedy w zeszłym roku wróciłem z Krainy Wygasłych Wulkanów, nie mogłem się doczekać, kiedy znów będę mógł tam zagościć. Pamiętam też, że obiecałem sobie, że tym razem wybiorę się na Uroczysko na dłużej i że zabiorę tam całą swoją rodzinkę i ekipę, bo miejsce to jest zdecydowanie warte tego, by się nim dzielić. Niestety, nie zawsze w życiu wychodzi tak, jak byśmy tego chcieli, a już na pewno nie zawsze bywa tak, jak sobie to zaplanujemy i moje piękne plany zostały szybko zweryfikowane przez szarą rzeczywistość. Ostatecznie, wyszło tak, że podobnie jak w zeszłym roku mogłem wybrać się na Uroczysko albo na jedną noc albo wcale, wybór okazał się więc dziecinnie prosty – jadę, bo przecież na Uroczysku warto pojawić się choć na kilka godzin i w życiu bym sobie nie wybaczył, gdyby mogło mnie w tym roku tam zabraknąć.

✓ POLAROIDS & UNICORNS

Impreza rozpoczęła się już w czwartek i jak co roku, miała trwać aż do późnopopołudniowych godzin w niedzielę. Ja na miejscu pojawiłem się dopiero w sobotę około godziny 9 rano i miałem mniej więcej 24 godziny, aby się tym wszystkim, co Uroczysko serwuje, nacieszyć. Przede wszystkim, zacznę od tego, że po raz pierwszy pogoda nie dopisała, choć może to nie do końca dobre stwierdzenie i raczej powinienem napisać, że nie było dokładnie tak, do czego zdołaliśmy się przyzwyczaić przez ostatnie lata. Po wjeździe na teren festiwalu zastały mnie: zaciągnięte ciężkimi chmurami niebo, padający, rzęsisty deszcz i mgła, która była na tyle gęsta, że widoczność ograniczona była do kilku metrów – klimat jak w Silent Hill. Rewelacyjnie to wyglądało, mimo że pewnie niektórym zbiło to trochę fazę, to ja jednak wyznaję zasadę, że nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie, więc aurę potraktowałem jako miły dodatek. Moja ulubiona scena, czyli czajnik, w tej mgle wyglądała naprawdę magicznie – porośnięte drzewami mchy, świecące i błyszczące się od wody liście i korony drzew wyglądały jak z krainy Hobbita – bajka! Ta scena to w ogóle dla mnie ewenement na skalę świata, pisałem już pewnie o tym po zeszłorocznej edycji, ale ten chillout jest absolutnie bezkonkurencyjny. Dbałość o najdrobniejsze szczegóły, porozwieszane między drzewami hamaki, niesamowite dekoracje, miniplaża służąca za dancefloor, i sam fakt, że znajdujemy się w lesie, sprawiają, że jeździłbym na Uroczysko, nawet gdyby nic innego poza tą sceną już tam nie było. To właśnie tam, podobnie zresztą jak w poprzednich latach, spędziłem najwięcej czasu. Scena main swój prawdziwy charakter pokazała dopiero nocą, kiedy rozbłysnęła milionem świateł, instalacji i przepięknym dachem i choć muzyka za dnia zdecydowanie bardziej mi pasowała, bo sety w wykonaniu Vibrasphere, czy Dominorra sprawiły, że trudno było usiedzieć w bezruchu, to jednak noc przyciągała tam największe tłumy, no i nie ma się czemu dziwić.

Uroczysko razem z Egodropem, który w tym roku się nie odbył, to zdecydowanie (w mojej ocenie) najlepsze festiwale w Polsce. Co wyróżnia Uroczysko i skąd moja aż tak wysoka ocena? Często zastanawiam się, czy to ludzie tworzą miejsca, czy może miejsca tworzą ludzi i choć odpowiedź na to pytanie nigdy nie wydaje mi się taka oczywista, to jednak w tym wypadku myślę, że miejsce to, za którym oczywiście stoi sztab fantastycznych ludzi, którym z tego miejsca chciałbym serdecznie podziękować i złożyć ukłon w geście szacunku, sprawia, że na tych kilka dni jesteśmy w stanie przenieść się do alternatywnej rzeczywistości. Poprzebywać wśród pięknych, uśmiechniętych ludzi, posłuchać dobrej muzyki, wziąć udział w niezliczonej ilości warsztatów, a nawet obejrzeć film na dużym ekranie – tak, było nawet kino. Na szczególną uwagę zasługuje też fakt, że było tam bardzo czysto, co niestety często bywa problemem na tego typu imprezach, tu jednak organizatorzy pomyśleli i o tym, kosze na śmieci zawsze były puste, nie było walających się butelek, puszek i wszystko wyglądało naprawdę estetycznie. Utkwił mi w głowie nawet taki szczegół, kiedy w sobotnie popołudnie Iwka (jedna z head’ów całego wydarzenia) sama sprzątała śmieci i rozrzucała słomę w Czajniku – widok łapiący za serce. Jest jeszcze jedna rzecz, która wyróżnia Uroczysko na tle innych festiwali, a mianowicie przestrzeń. Ogromny teren, który pomieściłby pewnie trzykrotność obecnych tam ludzi, dzięki czemu w żadnym miejscu nie miało się poczucia bycia w tłumie, nie czekało się w długich kolejkach pod prysznic, do toi toi’a (które swoją drogą również były naprawdę czyste), czy po piwo. Nawet w kolejce po pierogi serwowane przez Koło Gospodyń Wiejskich nie trzeba było czekać nie wiadomo ile. Organizacyjnie, nawet gdybym chciał być trochę malkontentem i do czegoś się przyczepić, to naprawdę nie wiedziałbym, co wybrać. Zdaję sobie sprawę, jaką katorżniczą pracę trzeba wykonać, by ogarnąć taki event, ile trzeba „pospinać” w całość, aby to wszystko wyglądało tak, jak wygląda i z pełną odpowiedzialnością mogę napisać, że było tak, że mucha nie siada!

Nieuchronnie zbliża się koniec wakacji, a ja znów mam w głowie, że w przyszłym roku muszę wybrać się w sierpniu w okolice Pastewnika, by odwiedzić Uroczysko. Miło patrzy się, jak z roku na rok impreza ta ściąga coraz więcej ludzi, jak rozrasta się i przybywa nowych atrakcji. Mocno trzymam kciuki, aby mimo wysoko podniesionej poprzeczki w przyszłym roku było tylko lepiej, czego Wam, ale też sobie bardzo życzę. Peace.

Pełna fotorelacja: Tutaj!

Close Menu