Rowerem przez Pojezierze Drawskie

✓ LESS COMFORT, MORE LIFE

Już na początku tego roku wiedziałem, że jedną z moich wakacyjnych pozycji będzie dłuższy, rowerowy wypad w miejsca, których do tej pory nie dane mi było poznać. Początkowo obstawiałem, że pojadę w Bory Tucholskie albo na Mazury, choć jedne i drugie miałem już okazję w życiu zaliczyć, jednak było to na tyle dawno, że z przyjemnością wróciłbym w tamte strony, poza tym zawsze przecież można zaplanować trasę tak, by odwiedzić coś nowego. Ostatecznie wybór padł jednak na Pojezierze Drawskie, głównie za sprawą Wojtka (któremu z tego miejsca bardzo serdecznie dziękuję), to on namówił mnie, abym wybrał właśnie to miejsce. Wojtek jest zaprawionym cyklistą, który przemierzył już Polskę (i nie tylko) wzdłuż i wszerz i skoro stwierdził, że nie ma w naszym kraju lepszego miejsca na rowerowy trip, to musiałem uwierzyć mu na słowo. Plan (choć to słowo wybitnie tu nie pasuje) był prosty. Dwóch ziomków, dwa rowery, zero Internetu, zero telefonów, z dala od miasta, pracy i spraw codziennych. Ostatni tydzień czerwca pakujemy się i uderzamy na Pojezierze Drawskie, a dokładniej do Czaplinka i na miejscu już robimy paręset kilometrów. Na spokojnie, bez ciśnienia, po lasach, polach i jeziorach – nawet się zrymowało. Jak nam się gdzieś spodoba, zostajemy na dłużej, ale samym celem wyprawy miała być droga, a nie jakieś miejsce. Z Karolem znam się od lat i doskonale wiedziałem, że idealnie sprawdzi się na tego typu wyprawie, a sprawdzony team podczas takiej eskapady wydaje się być priorytetowy, dlatego nie miałem najmniejszych wątpliwości, kiedy zaproponowałem mu ten właśnie wojaż. Istotne, by wybrać się z kimś, kto kondycyjnie za bardzo od nas nie odstaje i to zarówno w jedną jak i drugą stronę, bo pościg za sprinterem bywa tak samo męczący jak i czekanie na kogoś, kto ciągnie się parę kilometrów za nami. Dodatkowo wiedziałem, że kwestie noclegów, jedzenia, odpoczynków i zwiedzania mamy na bardzo podobnym poziomie, więc trudno było o lepszy wybór.

Droga na samo Pojezierze przebiegła szybko i sprawnie, choć z Rybnika to grubo ponad 500 km, jednak nie musicie się martwić, że wpadniecie na jakąś ruchliwą autostradę, jadąc ze Śląska, bo po prostu takowych po drodze nie ma. Jedzie się jakimiś opłotkami, mijając różne wioski i miasteczka. Trochę czasu nam to zabrało, ale w końcu udało się dotrzeć do Czaplinka – miasta czapli, która stoi dumnie w herbie miasta. I właśnie na rowerowej tułaczce po tym regionie chcę się tu skupić. Zacznę może od przybliżenia nieco miejscówki, bo pewnie mimo że nazwa brzmi znajomo, nie wszyscy wiedzą, gdzie to dokładnie jest. Pojezierze Drawskie leży w północno-zachodniej części kraju, a dokładnie w województwie zachodniopomorskim, jakieś 90 km na południe od Kołobrzegu. Jest to idealne miejsce na rower. Setki kilometrów pięknych ścieżek rowerowych ciągną się wzdłuż rozlewisk, meandrami rzek, bujnymi lasami i rozłożystymi polami. Wyznaczonych jest 11 szlaków o łącznej długości ponad 600 km, które prowadzą przez najpiękniejsze fragmenty ziemi czaplineckiej. Najpopularniejsze z nich to: Zaklęty Trójkąt, Dolina Pięciu Jezior, Lobeliowe Jeziora czy Skarby Jeziora Drawsko. Co więcej, szlaki są świetnie przygotowane i bardzo zróżnicowane, od łąk, gdzie przemierzaliśmy kilometry, wśród wysokich, sięgających metra, nieskoszonych traw, po asfaltowe drogi, którymi dojeżdżaliśmy do zapomnianych przez świat i cywilizację wiosek, których byliśmy jedynymi użytkownikami. Żadnych samochodów, żadnych tirów, żadnych rowerów, żadnych pieszych, po prostu nikogo. Bywały godziny, podczas których żywego ducha na trasie nie spotkaliśmy. Zachodzę w głowę, dlaczego tak piękny region naszego kraju jest tak mało popularny turystycznie. Nie żeby mi było jakoś szczególnie przykro z tego powodu, celowo stawialiśmy na mało uczęszczane turystycznie miejsca, ale żeby aż tak? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zdecydowana większość woli spędzić dwutygodniowe wakacje gdzieś w Egipcie w hotelowym getcie, najlepiej w opcji all inclusive, gdzie można napić się za darmo najtańszej whisky, poleżeć nad basenem, strzelić kilkanaście fotek na Facebooka czy Instagrama, a po powrocie opowiedzieć kolegom z pracy, ile się zwiedziło, gdzie się nie było i jak to egzotycznie jest w Afryce. Bitch please! Jeśli więc oczekujecie wygód, wystawnych hoteli, drogich restauracji serwujących wołowinę Kobe w kawiorze almas i schłodzonych butelek z żółtą etykietą Veuve Cliquot z herbem Dom Pérignon, to zdecydowanie wybierzcie inne miejsca, bo Pojezierze Drawskie na pewno Was rozczaruje. My podczas tygodniowej objazdówki trafiliśmy na jedną dobrą knajpę w Starym Drawsku, cała reszta pozostawiała sporo do życzenia. Ba, trudno było trafić na otwarty sklep, bo na Pojezierzu obowiązuje regionalna „sjesta” i właściciele sklepów pracują zazwyczaj od 8 do 11, a potem dopiero od 15 do 18, więc trudno było wbić się w godziny pracy. Jednak nawet i te skromnie asortymentowo wyposażone sklepiki miały swój niepowtarzalny urok. Czy jednak w jakimś stopniu mi to przeszkadzało? Absolutnie nie! Uwielbiam takie miejsca. To właśnie w takich miejscach czuję, że żyję i jak niewiele mi do pełni szczęścia potrzeba. Nie zakładaliśmy przecież, że pojedziemy szlakiem szumnych restauracji i wytwornych pensjonatów, a zasada jest bardzo prosta: nie ma turystów, nie ma luksusów. Wybornie.
Jeżeli jednak potraficie obyć się bez wygód, komfortu, stałego łącza, zasięgu 24h na dobę i nie przeszkadza Wam jogurt i sucha bułka na śniadanie kupiona w lokalnym sklepiku, to zapewniam, że Pojezierze Drawskie potrafi odwdzięczyć się w nieprzyzwoity wręcz sposób.

Neogotycki niewielki kościół z XIX wieku. Położony jest na pagórku oddzielającym szosę od jeziora Żerdno, tuż przy zamku Drahim.
Oj tam komary…

✓ SAME ROADS, SAME RULES, SAME RIGHTS

Pojezierze Drawskie to podróż po krainie rozległych jezior, których jest tu ponad 250, o łącznej powierzchni powyżej 1 ha. Wstyd przyznać, ale wcześniej nie miałem nawet pojęcia, że w Polsce jest w ogóle tyle jezior. Niekończące się, zielone najczęściej sosnowo-bukowe lasy i rozłożyste, pokaźne pola. Czasami przez dziesiątki kilometrów trudno napotkać jakąkolwiek ludzką osadę, a kiedy już do niej trafiliśmy, to najczęściej były to sąsiadujące w bliskiej odległości domostwa, o które trudno nawet w moich ukochanych Bieszczadach. Takie prawdziwe, zapomniane wioski, gdzie nie ma sklepu, przystanku autobusowego, ba nie ma nawet kościoła (co w naszym kraju stanowi swoistego rodzaju ewenement, prawda?). Wioski, w których brudne na twarzy dzieci bawią się przed domem w ganianego albo jeżdżą na starych, zdezelowanych rowerach z nieustającym uśmiechem na twarzy, przypominały mi trochę moje dzieciństwo. Jednak każde z tych dzieci, kiedy przejeżdżaliśmy obok, machało nam na przywitanie albo krzyczało za nami cześć lub dzień dobry. Dzieciaki bez wypasionych iPhone’ów, tabletów, za to z kromką chleba z cukrem w ręce, dzieciaki, które nie noszą butów z widocznym symbolem „N”, ani nie spędzają kilku godzin w necie każdego dnia, a jednak wydawały mi się jakieś szczęśliwsze, jakby bardziej prawdziwe. Duchy starej, prawdziwej wsi, czyli malownicze chatki, drewniane stodoły, ludzie siedzący na ławeczkach przed domami, zagrody i pasące się wszędzie konie.

Gdzie kogut nie pieje, tam się źle dzieje.
Zachód słońca na Jeziorze Drawsko.

✓ THE BIKE IS POWERED BY POSITIVE THINKING

Podczas tygodniowej przejażdżki natrafiliśmy na prawie wszystkie możliwe warunki pogodowe i mimo że na szczęście przez większość czasu mieliśmy okazję jechać w stronę słońca, to jednak nocami przetaczały się spektakularne ulewy i burze, co oczywiście wpływało na stan nawierzchni dróg, zwłaszcza tych nieutwardzonych. Po deszczu jednak największą zmorą nie były drogi, a właściwie błotniste paćki, po których często trzeba było pchać nasze rowery, a komary. O Jezu, te były naprawdę pokaźne. Co więcej, atakowały stadami i były odporne na wszelkiego rodzaju OFFy i inne środki, które miały je odstraszać. Nie odstraszały. Pogryzieni byliśmy konkretnie, ale kto by się przejmował, do wesela się zagoi.

6 krótkich faktów o wakacjach na rowerze:

Fakt 1. Jeśli zakładasz, że zaplanowana droga zabierze Ci tydzień, weź na to poprawkę i dołóż ze dwa dni.
Fakt 2. Energia, którą zużywamy podczas jazdy rowerem na określonym dystansie, nie pozwoliłaby nawet na zasilenie świateł samochodu na tej samej trasie.
Fakt 3. Jazda rowerem pozytywnie uzależnia.
Fakt 4. Załadowane kilogramy w plecaku lub na rowerze są odwrotnie proporcjonalne do satysfakcji z jazdy.
Fakt 5. Aby zgubić jeden zbędny kilogram trzeba spalić około 7000 kcal. Przy założeniu, że godzina jazdy na dwóch kółkach dziennie spala 500 kcal – zajmie nam ponad dwa tygodnie.
Fakt 6. Jazda rowerem uspokaja, relaksuje, wzmacnia, dotlenia i wzmaga pozytywne myślenie.

Pierwszy raz byłem rowerem na wakacjach, ale myślę, że stanie się to chyba moim zwyczajem, bo to rewelacyjny sposób na pokonywanie odległości. Stosunkowo szybko i niewielkim nakładem sił byłem w stanie w kilka godzin zobaczyć i przemierzyć dystanse, które pieszo zajęłyby mi chyba miesiąc. Zdecydowanie polecam ten środek transportu, bo dojechać można właściwie wszędzie, gdzie jesteśmy też w stanie dojść na piechotę (no, może z wyjątkiem szczytów górskich). Przykładowo, pokonując rowerem np. 70 km, kiedy wyruszaliśmy po śniadaniu około godziny 10.00, jadąc spokojnie, robiąc sobie przerwy na zwiedzanie, jedzenie i dyskusje o sensie istnienia, na nocleg docieraliśmy około godziny 18, co dawało jeszcze sporo czasu na prysznic, ogarnięcie jakiegoś grilla czy znalezienie sklepu. Ciekawe, ile czasu zajęłoby nam zrobienie tych 70 km z buta? No właśnie! Mimo że nie jestem typem typowego turysty, który musi zaliczyć najważniejsze spoty w okolicy, zaliczyć każdą pozycję rekomendowaną przez przewodnik turystyczny, każde muzeum, galerię czy skansen, to jednak tym razem odhaczyłem kilka takich miejsc. I mimo że nie były one wcześniej planowane, to jednak nie ukrywam, że warto było. Jednym z nich były np. górujące nad Starym Drawskiem zwaliska zamku Drahim z 14 wieku, znajdujące się w wąskim przesmyku między jeziorami Drawsko i Żerdno. Początkowo mieliśmy opory, czy w ogóle tam wejść, ale kiedy już się zdecydowaliśmy, na miejscu spędziliśmy dobre 2 godziny. Fenomenalne miejsce, wzorowo prowadzone przez przeuroczą Panią kustosz, która nie tylko tam mieszka, ale widać, że poświęciła sporą część życia, aby palatium utrzymane było w tak nienagannym stanie. Miejsce w idealny sposób obrazuje średniowiecznego ducha zakonu Templariuszy i Joannitów, jest kuźnia, narzędzia tortur, połamany drabiniasty wóz, a po dziedzińcu biegają kury. Można wejść dosłownie wszędzie, wszystkiego dotknąć, założyć zbroję, przejść się po murach obronnych, znaleźć ukryte komnaty, a nawet spędzić tam noc. Nawet w Malborku mi się tak nie podobało. Zdecydowanie polecam to miejsce.

Jezioro Drawsko.
Pojezierze Drawskie jest przyjazne rowerzystom.

✓ NOTHING COMPARES TO THE SIMPLY PLEASURE OF A BIKE RIDE

Na koniec, muszę wspomnieć jeszcze o ludziach zamieszkujących tamte tereny, którzy zaskoczyli mnie swoją serdecznością i przyjacielskim nastawieniem. Każdy chętnie zagadał, udzielił odpowiedzi, gdzie jechać, co zwiedzić, gdzie się zatrzymać, a czego unikać. Pani ekspedientka w malutkim sklepiku w jakiejś zabitej dechami wiosce, która zgodziła się sprzedać nam kilka drobiazgów, pomimo że było zamknięte, mając dobrą 70-tkę na karku, była tak uprzejma, że aż za serce łapało. Jakoś coraz rzadziej dostrzegam takie zachowania w miejscu, gdzie mieszkam, a szkoda.
Jest miejsce w Polsce, gdzie można odnaleźć ciszę, taką prawdziwą ciszę, stojąc nad brzegiem jeziora, zobaczyć krążące nad taflą bieliki i nurkujące perkozy. Miejsce, gdzie w dolinach płyną czyste rzeki, a zabytki historii spotykają się z cudami natury. Często bywa tak, że całkiem przypadkowo wybrane miejsce okazuje się być niesamowite i zapada na długo w pamięci i dokładnie tak też było i tym razem. Wszystkim bardziej i mniej wprawionym biker’om polecam trip po Pojezierzu Drawskim, bo jak mówi motto tego regionu, jest to miejsce, w którym warto przystanąć na dłużej.

Poniżej krótki filmik, prezentujący wybrane fragmenty z naszej wyprawy.

Close Menu