LIFE IS OFTEN BETTER AT NIGHT
Pierwsza, po długiej przerwie spowodowanej okresem pandemii, impreza Egodrop odbyła się w grudniu w nowym miejscu, jakim był krakowski Hype Park. Przyznam, że zmiana lokalizacji imprez w przypadku wspomnianego wcześniej kolektywu, to nie pierwszyzna i nie powinna budzić u mnie właściwie żadnej ekscytacji, ale dodam też, że za każdym razem, kiedy dowiaduję się o zmianie miejscówki, czuję lekką euforię z tym związaną. Nie to, że nie mam zaufania, że coś pójdzie nie tak, albo że będzie gorzej niż poprzednio, bo akurat jestem przekonany, że gdziekolwiek Egodrop by się odbył, zawsze będzie to impreza, z której będę wracał do domu ukontentowany. Chodzi bardziej o ciekawość, jak ta magiczna, dźwiękowo-wizualna, przepełniona kolorami przestrzeń będzie wyglądała tym razem. Są takie miejsca, w których, mimo że wszystko dopięte jest na ostatni guzik, że po imprezie ludzie prześcigają się wzajemnie w pozytywnych komentarzach wystawianych na stronie wydarzenia, że naprawdę nie ma się czego przyczepić, to jednak coś powoduje, że nie do końca czuję się tam tak, jak powinienem się czuć. Trudno dokładnie wyjaśnić, o co może chodzić i co może wpływać na to uczucie, ale tak właśnie jest. Być może i ta kwestia wyzwala we mnie to uczucie związane z entuzjazmem, który pojawia się u mnie, zanim pojawię się w nowym miejscu. Na szczęście, dla mnie Hype Park okazał się miejscem, w którym od samego początku poczułem się jak u siebie, bo jest to miejsce z ogromnym potencjałem, a co najważniejsze, daje ogromne możliwości aranżacyjne, a z doświadczenia wiem, że takich okazji członkowie ekipy Egodrop, odpowiedzialni za stronę wizualną, na pewno nie marnują, dlatego po wzorcowo zdanym egzaminie (wstępnym) w grudniu, nie mogłem się doczekać kolejnej, tym razem marcowej edycji, której oczywiście nie mogłem przegapić.
IT’S ON
Na miejscu pojawiłem się kilkanaście minut przed rozpoczęciem imprezy, jednak zdecydowanie za późno, bo wyznaję tutaj zasadę, im wcześniej, tym lepiej – jest to mój stały rytuał, który zresztą bardzo lubię i zaraz wyjaśnię dlaczego. Kiedyś, zanim trafiłem na imprezę, zaliczałem jeszcze jakiś jeden lub drugi before i jeśli na miejsce udawało mi się dotrzeć przed północą, to śmiało mogę powiedzieć, że było to wcześnie. Teraz, gdy czasy i moje podejście do imprez trochę się zmieniły, żeby nie napisać ewaluowały, staram się pojawiać na miejscu eventu, zanim wszystko się zacznie i to z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, mogę dokładnie zapoznać się z terenem, bez pośpiechu obczaić, gdzie jest main, gdzie chill, a gdzie chai shop, zanim klub zostanie zalany tłumem imprezowiczów. Na spokojnie mogę wybrać sobie dobre spoty do robienia zdjęć, co pozwala mi uniknąć potem przepychania się z aparatem i statywem w miejsca, gdzie i tak nie miałbym szans zrobić jakiegokolwiek zdjęcia, a o jakimś przystępnym to już w ogóle nie ma mowy. A po drugie, mam możliwość pstryknięcia sobie kilku zdjęć ukazujących dekoracje, które nie są w żaden sposób przysłaniane przez bawiących się ludzi. Wiem, że może wydawać się to błahe, ale dla mnie, z punktu widzenia fotografa, jest to niezwykle istotne, dlatego zgodnie z założeniami przyjętego planu, pojawiłem się wcześniej, choć nie tak wcześnie, jak chciałem, ale to powoli staje się już tradycją. Porobiłem na szybko jakieś zdjęcia, by tuż po 22.00 zobaczyć, jak tłumy ustawione w kolejce przed wejściem licznie zapełniają powierzchnię i zatapiają się w tych wszechobecnych, pięknie bujających dźwiękach.
PEACE IS WHEN TIME DOES NOT MATTER AS IT PASSES BY
Egodrop znany jest z tego, że podczas imprezy nie ogranicza się do jednej ekipy dekorującej. Tak było i tym razem, bo za dekoracje odpowiedzialnych było sporo ekip – wystarczy, że wspomnę chociażby o: 2DEKO, CYREAL, DODO LAB, MATI, PIKAPIKA, THE LOOP REACTIVATED, THECONSTRUCTION, czy nieprzejednanym VORTEX VISUAL DIVISION, którzy w mistrzowski wręcz sposób wywiązali się z powierzonego im zadania i zamienili klub w wizualną krainę transem płynącą. Dwie perfekcyjnie przygotowane pod względem wizualnym sale dosłownie pękały w szwach, ale nie tylko z powodów wizualnych, ale też, a może przede wszystkim za sprawą artystów, którzy zaproszeni zostali na tą edycję. Zacznę może od sceny głównej, na której dominowały wszelkie znane mi odmiany psytrance’u, ale największe uznanie bez wątpienia należy się litewskiemu producentowi, który reprezentował label Blue Hour Sounds – mowa o Adomasie Juizaoaviciusu, znanym na pewno bardziej jako Gido. Mimo świetnego supportu w postaci uznanych w naszym kraju djów takich, jak chociażby: Nomatrixx, Nois, CJ Art, Wyrx i Trip, to jednak tym razem headliner nie miał sobie równych. Zagrał tej nocy nie tylko doskonały live act ociekający szybkim, energetycznym i pobudzającym vibem, ale też fantastyczny dj set, który na pewno w mojej ocenie do przeciętnych nie należał. Na scenie chill, która od lat zdecydowanie należy do moich ulubionych, mógłbym siedzieć do teraz, bo każdy z wymienionych w line up’ie artystów stanął na wysokości powierzonego mu zadania i zadbał o wyjątkową i nieszablonową atmosferę. Było zacnie!
TELL THE WORLD I’M COMING HOME
Cóż, kolejna dobra, a nawet, nie bójmy się mocnych słów, bardzo dobra impreza za mną. Jak zawsze, dobrze wraca się do Krakowa i jak zawsze, trochę z żalem się stamtąd wraca, ale na szczęście kolejna impreza zapowiedziana jest już na maj, więc mam cichą nadzieję, że zanim się obejrzę, znów będzie mi dane znaleźć się w Hype Parku, no a potem to już tylko sezon festiwalowy. PEACE!
Pełna fotorelacja tutaj: Click!