Historia Pewnej Fotografii #08

Historia pewnej fotografii to coś zupełnie nowego – to seria, która będzie ukazywała się na moim blogu mimo, że raczej nieregularnie, to jednak systematycznie. Jako że wiele moich zdjęć oprócz tego, że są dla mnie czymś, co śmiało mogę określić sztuką obserwacji, sposobem na kształtowanie ludzkiej percepcji, zatrzymaniem pewnego momentu w czasie i chwytaniem przemijającej chwili, która była prawdziwa, to niosą one także za sobą pewną historię, która znana jest tylko mi, bo tylko ja znam okoliczności, w jakich to zdjęcie powstało, jakie były kulisy pracy nad nim, a przede wszystkim, na czym polega ich wyjątkowość i właśnie tę historię będę starał się przedstawić słowem pisanym, bo, jak wiadomo, fotografia potrafi nieźle współgrać z tekstem. Fotografia, w moim odczuciu, nie jest związana jedynie ze zmysłem wzroku, czyli patrzeniem, ale przede wszystkim powinna mieć wpływ na odczuwanie, emocje i jeżeli nie czujesz nic, fotografując, nigdy nie sprawisz, że inni, którzy oglądają Twoje zdjęcia, cokolwiek poczują…

LEPIEJ ZOBACZYĆ COŚ RAZ, NIŻ SŁYSZEĆ O TYM TYSIĄC RAZY

Na pewno nie można powiedzieć o Macedonii, że to popularny kraj w Europie. Podejrzewam, że wiedza statystycznego Kowalskiego na temat tego kraju ogranicza się do znajomości Aleksandra Macedońskiego, o ile w ogóle gościa kojarzymy. Być może znajdą się i tacy, którzy spędzili tam urlop nad Jeziorem Ochrydzkim, w okolicach Ochrydy lub Strugi, bo mimo że rejon na pewno nie jest bardzo popularny, to jednak z roku na rok ruch turystyczny znacznie tam wzrasta. Ale to chyba wszystko, na tym nasza wiedza się zapewne kończy, no może jeszcze znajdą się i tacy, którzy będą wiedzieć, że stolicą Macedonii jest Skopje. Właśnie tego miasta będzie dotyczył dzisiejszy wpis i zdjęcie z serii Historia Pewnej Fotografii.

Historia, którą chcę dziś przybliżyć, miała miejsce w 2014 roku, kiedy to zupełnie przypadkiem znalazłem się w stolicy Macedonii – Skopje. Skopje jest nudne, betonowe i kiczowate, w dużej mierze za sprawą pomników, którymi obstawione jest właściwie całe centrum miasta i mimo że niektóre mogą się podobać (na przykład takie utrzymane w stylistyce przedwojennego nurtu Art Deco), to jednak nie ukrywajmy, większość niestety szpeci i tak nieciekawą już architekturę miasta. Rok, w którym akurat byłem w Skopje, był dla tego miasta przełomowy, jeśli o pomniki chodzi, bo wiele z nich powstało właśnie w tym roku, zgodnie z projektem „Skopje 2014”, który kosztował Macedończyków bagatela 560 mln euro (żenada). Jednak ja nigdy nie rozumiałem idei stawiania pomników i raczej kojarzą mi się one negatywnie. Beton, pomniki, koszmary architektury (niektóre pamiętają jeszcze czasy trzęsienia ziemi z 63. roku, które konkretnie zniszczyło to miasto) i to właściwie tyle. Po drugiej stronie Kamiennego Mostu znajduje się jednak zupełnie inny świat. Stary Bazar – Stara Czarszija, czyli muzułmańska część Skopje, która oczarowuje orientalną atmosferą – pchlim targiem, pełna jest meczetów, małych sklepików i starych herbaciarni. W Starej Czarsziji, która nasuwa na myśl skojarzenia o Bliskim Wschodzie, dym palonej sziszy miesza się z aromatem kawy dolatującym z okolicznych knajp i kawiarenek. Sklepowe witryny zdecydowanie różnią się od „nowej”, chrześcijańskiej części miasta, sporo tu złota, biżuterii, dywanów i sukni ślubnych. Również tutaj zdecydowanie warto wstąpić do knajpy, kiedy złapie cię głód, w setkach krzyżujących się alejek, od zapachów świeżych owoców i warzyw, smażonej w glinianych naczyniach tavy, czy sałatki szopskiej może fajnie zakręcić się w głowie. Ja zdecydowanie polecam saramę, czyli gołąbki w liściach szczawiu. Na deser, jak prawdziwy Macedończyk, w otomańskiej dzielnicy warto wciągnąć baklawę, lokum albo macedońską chałwę, i koniecznie popić je kawą po turecku. Spędziłem też sporo czasu, przyglądając się, jak w cieniu drzew, miejscowi grają w popularnego tryktraka, który idealnie komponuje się z tym miejscem.

To też oczywiście miejsce, w którym dominują meczety, przy wejściach do których kłębią się setki pozostawionych niechlujnie butów. A jeżeli ma się na tyle szczęścia, że trafi się tam w porze modlitwy, to z wież minaretów słychać śpiewne wołanie muezzinów – co zawsze robi na mnie wrażenie i chyba trochę przeraża. Większość meczetów w Skopje zaprojektowana została w bardzo podobny, prosty sposób – kwadratowa podstawa, kopuła i minaret. Jednak znaleźć można wyjątki, do takich należy choćby najważniejszy i największy w Macedonii, bo mający 22 metry średnicy XV-wieczny meczet Mustafy Paszy, która położona jest na wzgórzu. Miejsce to nie należy do szczególnie odwiedzanych przez turystów i przyznam, że zachodziłem w głowę, dlaczego tak właśnie jest? Może to ostrożność, a może niczym nieuzasadniona obawa? Kto wie, może po prostu miałem szczęście.

Usiadłem na wzgórzu. Byłem sam. Pamiętam, że miałem ze sobą dobrą kawę z jakiejś lokalnej kawiarni i butelkę zimnej wody. Rozłożyłem się tuż przy meczecie, ale też tak, by mieć widok ze wzgórza na starą część Skopje. Przez długi czas przy meczecie nic się nie działo, było już po modlitwie, więc właściwie nie było tam nikogo. Wcześniej byłem w środku i też byłem tam zupełnie sam, więc szybko moją uwagę przykuło znajdujące się nieopodal boisko, na którym kilkunastu młodych adeptów sztuki kopania piłki rozgrywało jakiś podwórkowy mecz. Niby nic, ale emocje sięgały tam zenitu, a ja nie mając nic lepszego do roboty, leżałem na trawie, oparty o plecak i słuchając muzyki, popijałem pyszną, średnio paloną kawę. Idealne zwieńczenie dnia. Muzyka świetnie komponowała się z tym, co działo się przede mną, z rozciągającym się widokiem, zachodzącym słońcem, a nawet z rozgrywanym meczem piłkarskim. Miałem już całkiem sporo dobrych (przynajmniej w mojej ocenie) zdjęć, które udało mi się zrobić tego dnia, więc nie miałem ciśnienia na więcej. Aparat leżał głęboko w plecaku i byłem przekonany, że nie będzie potrzeby już dziś go używać. Fajrant. W tym momencie, jeden z chłopaków grających w piłkę, zaczął żegnać się z przyjaciółmi, mimo że mecz trwał jeszcze w najlepsze. Pewnie obiecał rodzicom, że będzie wcześniej w domu – domyśliłem się. Pomachał im na pożegnanie i zaczął zbliżać się w moim kierunku, a następnie skierował się w stronę meczetu. Od razu zapaliła mi się lampka, wyjąłem aparat. Wiedziałem, że robienie mu zdjęć w środku, kiedy się modli, byłoby naruszeniem pewnego rodzaju intymności, bo co innego, kiedy w środku jest więcej ludzi, ale ten młodzieniaszek wiedział, że będzie tam zupełnie sam i ja chciałem to uszanować. Jednak nie mogłem przepuścić takiego kadru. W islamie istnieje coś takiego jak ablucja, czyli obmycie się przed modlitwą i należy to do obowiązku wszystkich muzułmanów, którzy mają dostęp do wody i są w stanie się umyć (właściwie przed każdym meczetem są specjalne kraniki z bieżącą wodą). Wygląda to tak, że najpierw trzykrotnie należy dokładnie umyć ręce i nadgarstki, później trzykrotnie należy wypłukać usta… I to był właśnie ten moment.

Tak właśnie powstało to zdjęcie…

Czy jest wyjątkowe? Dla mnie na pewno, choć pewnie pozostawia wiele do życzenia. Nie widać twarzy tego chłopaka, bo akurat znalazłem się za jego plecami, ale są momenty, kiedy należy uszanować czyjąś prywatność kosztem gorszego kadru.

Close Menu