Egodrop: Peace Mantra

WHEN IN DOUBT CHILL OUT

Kiedyś, tak sobie siedząc i rozkminiajac życie, pomyślałem, co może być lepsze niż dobra, transowa impreza? I wymyśliłem, że lepsza może jedynie być dobra transowa impreza w doborowym towarzystwie, a jak jeszcze dodam do tego, że odbyła się w piękną, ciepłą, majową noc, że można było być w krótkich spodenkach, to już w ogóle wow! 14 maja, razem z moją sprawdzoną ekipą wybraliśmy się do Krakowa na ostatni przed letnim, festiwalowym sezonem event z cyklu Egodrop. Po raz kolejny (trzeci z rzędu) impreza odbyła się w sprawdzonym i już dobrze przetestowanym Hype Parku, a ja po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że miejscówka ta naprawdę daje radę, ale po kolei.

LESS STRESS MORE CHILL

Dobrym, starym i sprawdzonym zwyczajem jest to, że raz w roku kolektyw nie zaprasza wybitnych gwiazd światowej sceny psytrance, tylko funduje swojej publice wyłącznie sety b2b, czyli najprościej tłumacząc, granie dwóch niezależnych djów na zmianę w tym samym czasie. Władanie dwudziestoma palcami i dwoma parami uszu nad jedną konsolą. Jest to nie lada wyzwanie, ale kiedy zaprasza się „śmietankę” polskiej sceny, czyli takich artystów, jak chociażby: Elf, Bongo czy CJ Art, to daje to gwarancję imprezy wysokich lotów. I zdecydowanie tak właśnie było. Osobiście, najbardziej do gustu przypadł mi set w wykonaniu Dushy i Bartecha, którzy zaczarowali publikę pompującymi i energetycznymi dźwiękami, ale byłoby to wielce niesprawiedliwe, gdybym nie wspomniał, że każdy ze słyszanych przeze mnie artystów trzymał równy, solidny poziom. Na scenie groove podobnie, jak kilka edycji wcześniej najbardziej ujął mnie set w wykonaniu Squal i Kaj’ta, czyli duetu Orion Orient. Jak sami o sobie piszą, ich muzyka to głęboka podróż w świat orientalnej elektroniki, przeplatana wieloma gatunkami. Podczas setów tempo wzrasta wraz z przyspieszeniem bicia serca – od downtempo po organic house. A tandem doskonale odnajduje się zarówno na wielkich scenach festiwalowych, jak i niszowych wydarzeniach dla kameralnej publiczności. Pozamiatali.

FORM FOLLOWS FUNCTION

Nietaktem byłoby nie wspomnieć o dekoracjach, które zawsze stanowią nieodzowny element tych imprez i często budzą zachwyt wśród ludzi, którzy zupełnie w tej muzyce „nie siedzą”. Za każdym razem zapraszani są inni artyści, którzy zajmują się wizualną stroną klubu. Wygląda to tak, że przyjeżdżają odpowiednio wcześnie i przygotowują klub, rozwieszając swoje dekoracje. Tym razem za dekoracje odpowiadał czeski kolektyw, Elemental Crew, którego chyba przedstawiać nie trzeba, bo jego charakterystyczny styl trudno pomylić. Klub wyglądał po prostu jak dżungla z filmu Avatar – piękne, ogromne, fluorescencyjne kwiaty, zwisające z dachu lampiony i backdropy idealnie wypełniły ogromną przestrzeń tego miejsca, a jeśli dodam, że za wizualizację odpowiadał Vortex Visual, to już w ogóle musiało to robić wrażenie. No i robiło.

TO SUM IT ALL UP, I MUST SAY THAT I REGRET NOTHING

Na koniec, kilka słów podsumowania, bo chyba się należą. Lubię te wiosenne edycje, kiedy można wyjść na zewnątrz, posiedzieć przy piwku, pogadać, a nie trząść się z zimna i jak najszybciej wracać do przytulnego środka. Ludzi tym razem na moje oko było mniej niż zazwyczaj, co nie oznacza, że mało, ale przyzwyczaiłem się do tłumów, które wypełniają każdy zakamarek klubu, a tym razem miałem wrażenie, że jest, o dziwo, bardzo przestronnie. Być może zniecierpliwieni ludzie czekają już na imprezy pod otwartym niebem i przyznam szczerze, że jeśli tak jest, to wcale im się nie dziwię. Jak zawsze, miło było wyskoczyć do Krakowa i jak zawsze nie mogę się już doczekać kolejnej edycji, która odbędzie się pewnie dopiero po wakacjach. Na koniec, chciałem podziękować ekipie Currahee za towarzystwo i wspólne balowanie – było kozacko!

Pełna fotorelacja tutaj: Click!

Close Menu