Turawa

TURAWA

Właściwa droga i łatwa droga nigdy nie wiodą tą samą ścieżką


Biwakowanie w lesie polega na zmianie otoczenia, perspektywy i wzniesienia się ponad niewygody.
Kiedy jesteś sam na sam z naturą, nie masz w pobliżu lodówki, łóżka ani prysznica możesz zastanawiać się nad różnymi sprawami patrząc na nie z zupełnie innej,
nowej, a często korzystniejszej perspektywy.

Majówka to czas, na który wiele osób czeka z niecierpliwością. To moment, w którym można oderwać się od codzienności, nacieszyć wiosną, ale przede wszystkim zrelaksować się w pięknych okolicznościach przyrody. Właśnie z taką myślą postanowiłem wybrać się (na krótko, bo tylko na jedną noc) nad Jezioro Turawskie. Nie ukrywajmy głównie po to, aby przetestować naszego nowego campervana, którego przyjęliśmy roboczo nazywać Wielki Fistach – tak, zdecydowała moja córka, ale pomysł został zaakceptowany i spotkał się z uznaniem. Spędzenie pierwszej nocy w Fistachu to z całą pewnością niezapomniane doświadczenie. Po wielu tygodniach planowania, czekania i przygotowań, w końcu nadszedł ten moment, kiedy można wypróbować swój nowy dom na kołach. Wszystko trzeba poukładać na swoje miejsce, sprawdzić, czy działa tak, jak powinno i upewnić się, że jest się na tyle dobrze wyposażonym, aby spędzić wakacje, czy jakąś dłuższą podróż w pełnym komforcie. Następnie trzeba znaleźć idealne miejsce na nocleg – czy to na polu kempingowym, czy na dzikim polu i w drogę.



Jako miejsce testu wybraliśmy Jezioro Turawskie – to malownicze miejsce, które przyciąga turystów z całej Polski, otoczone jest pięknymi lasami i wzniesieniami, a woda ma tu krystalicznie czysty kolor. Na brzegach jeziora znajduje się wiele urokliwych miejsc, idealnych na rodzinny piknik, a także liczne pola kempingowe, na których można zatrzymać się na kilka dni. Jednym z takich miejsc jest pole kempingowe Turawa Camp, na którym zdecydowałem się spędzić z rodzinką tą pierwszą, nieco ekscytującą noc. W namiocie nocowałem już setki razy – to chyba najczęściej wybierany przeze mnie rodzaj wakacyjnego zakwaterowania i nieskromnie napiszę, że mam naprawdę niezłe doświadczenie w biwakowaniu, jednak tym razem to było coś innego. I choć miejsce samo w sobie w pełni spełniło moje oczekiwania – zaciszne, położone wśród zieleni, z pełnym wachlarzem udogodnień dla turystów. Na polu kempingowym można wynająć kajaki, łodzie czy rowery wodne, a także skorzystać z mini-golfa, siłowni na powietrzu czy placu zabaw dla dzieci. Co więcej, obsługa była bardzo miła i pomocna, co tylko uatrakcyjniło mój pobyt, ale mimo to, jednak z pewną obawą czekałem, co przyniesie noc.

Kiedy zapadł zmrok i zaczęliśmy przygotowania do nocy, naszło mnie niesamowite uczucie, poczułem, że mam wszystko, czego potrzebuję w jednym miejscu – to było niesamowite. W tym momencie odczuwa się całą magię biwakowania – zasypiając pod gwiazdami, słysząc odgłosy natury, czując lekko kojący wiatr. W campervanie można poczuć się jak w domu, a jednocześnie być w pełni zintegrowanym z otaczającą nas przyrodą. To moment, w którym można poczuć się jak podróżnik, który wyrusza na podbój świata, mając przy tym wszystko, co niezbędne, na wyciągnięcie ręki. Nie wiem, być może za kilka lat, czytając ten wpis, popukam się w czoło, uznając, że był zbyt patetyczny, ale w tym momencie naprawdę tak właśnie się czułem. Już kiedy po raz pierwszy wsiadłem za kierownicę i wyruszyłem w drogę, czułem się niezwykle. Wolny i niezależny, wreszcie mogąc odkrywać piękno tego świata na moich własnych warunkach.


Moja córka fotografująca zachód słońca

Noc w Fistachu minęła bezpiecznie i spokojnie, niebo było niesamowicie jasne i gwiaździste. Kilka razy wysiadałem nawet z vana, by podziwiać jego piękno, to było naprawdę niesamowite doświadczenie, a wszechobecna cisza dodawała tylko uroku. Rano obudził nas niesamowity widok. Z okna mogliśmy podziwiać zapierający dech w piersiach widok, który przywitał nas o wschodzie. Słońce wschodziło nad piękną, spokojną taflą jeziora, a niebo przybrało kolor w odcieniach różu i pomarańczy. Nie mogliśmy chyba na początek wybrać lepszego miejsca, dawno nie byłem w tak uroczej okolicy, z dala od zgiełku miasta i zanurzony w pięknie natury. Poranna kawa, którą wypiliśmy, była jedną z najlepszych kaw, jakie piłem od bardzo dawna. Powietrze wokół nas pachniało przygodą i naturą, co tylko potęgowało nasze zadowolenie z tego niezwykłego doświadczenia.

Może trochę o samym Jeziorze Turawskim i kempingu, który wybraliśmy jako pierwszy, który odwiedziliśmy Wielkim Fistachem. W latach 60-tych Jezioro Turawskie to było naprawdę coś, wykwintne restauracje, gdzie kelnerzy w białych koszulach podawali lornetę z meduzą, spora sieć hoteli i domków pod wynajem, czysta piaszczysta plaża, która przypominała nieco klimatem nawet tą przy Adriatyku, a wieczorem dancing z kawałkami Anny German, Ireny Santor i oczywiście Skaldów w tle. W PRL-u trudno było wyobrazić sobie lepsze warunki na wczasy. Jezioro przyciągało ludzi, którzy zaczęli budować się wokół, stawiać domki pod wynajem, zagospodarowywać każdy wolny fragment ziemi, a brak kanalizacji i najczęściej opróżnianie szamb do wód jeziora spowodowało, że akwen szybko zaczął tracić na atrakcyjności. Pływające fekalia skutecznie zniechęcały nie tylko turystów, ale także ptactwo, ryby i inne zwierzęta żyjące wokół. Od lat 2000 powoli zaczęto ponownie zabierać się za rewitalizację jeziora, powstał projekt Natura 2000, zbudowano kanalizację i oczyszczono plaże. Od tego czasu minęło już ponad 20 lat i widać, że Turawa odżyła. Woda znów jest czysta, ludzi w weekendy jest mnóstwo, okoliczne knajpki tętnią życiem. Oczywiście, pokłosie architektury, w której Turawa przeżywała swoje apogeum, jest nadal widoczne, ale moim zdaniem dodaje to tylko uroku tej miejscowości. My akurat byliśmy po majówce, więc było całkiem pusto i zarówno plażę jak i promenadę mieliśmy właściwie na wyłączność. Mimo że mieliśmy ze sobą jedzenie, poszliśmy na obiad do jednej z najpopularniejszych knajp „U Grubego”, którą zdecydowanie odradzam. Wiadomo, że za dobre jedzenie trzeba zapłacić i nie mam z tym najmniejszego problemu, ale jak się płaci i to sporo za niezjadliwe rzeczy, to już lekka przesada. Pstrąg z sosem chrzanowym, albo przesuszony gyros raczej nas nie porwał, więc jak będziecie, to omijajcie to miejsce szerokim łukiem. Za to pole kempingowe Turawa Camp z pełną odpowiedzialnością mogę polecić – czysto, spokojnie i z dbałością o szczegóły. Fajne toalety, strefa gastro, nawet basen, w którym można się ochłodzić w upalne dni. Na pewno jeszcze tam wrócimy.



Spędzenie pierwszej nocy w nowym campervanie to wspaniałe doświadczenie, które na długo pozostanie w pamięci. To początek wspaniałej przygody, która daje wolność i niezależność w podróżowaniu, a także niezapomniane chwile spędzone w otoczeniu pięknej przyrody.

  • MIEJSCE: Turawa
  • POLE CAMPINGOWE: Turawa Camp – Camper Park