Velo Soła

Wypad do Rajczy był trochę impulsywny, trochę z planem. Wiedziałem, że chcę przejechać Velo Soła – trasę, która już od jakiegoś czasu krążyła mi po rowerowej orbicie. Słyszałem o niej sporo dobrego, ale też kilka jęków zawodu. I jak to często bywa – rzeczywistość okazała się o wiele ciekawsza niż przewidywania.

Trasa? Petarda. Genialnie przygotowana, zróżnicowana, krajobrazowo totalnie urywająca… głowę. Przebiega przez pola, wsie, mija się leniwie płynącą rzekę Soła, zarośnięte mostki, punktów gastro po drodze jest naprawdę sporo – więc nie trzeba pakować całej spiżarni na plecy. I ta łąka przed Milówką… OMG! Totalna kontemplacja natury. Można się tam zatrzymać i po prostu być.

Mimo że to maj, pogoda była… dziwna. Słońce niby świeciło, ale temperatura powietrza nie przekraczała 15 stopni, jakby zaciągnięte z jakiejś przedwczesnej jesieni. Ale wiecie co? To był plus. Na trasie pustawo, żadnych tłumów, żadnych „niedzielnych”, zero chaosu. Czysta przyjemność jazdy.

Trasę zrobiliśmy dwa razy – najpierw z Rajczy nad Jezioro Żywieckie, a potem z powrotem. I tu ciekawostka: pierwszy odcinek, czyli z Rajczy w stronę jeziora, to zdecydowanie bardziej chill – lekko z górki, przyjemnie się toczy, jest flow. W drodze powrotnej – trochę więcej pedałowania, ale nadal bez większego dramatu. Zrobione prawie 100 km, ale naprawdę się tego nie czuje.

W Żywcu znów trafiliśmy do browaru. Piszę „znów”, bo byliśmy w tym muzeum już kilka razy, ale Zojka koniecznie chciała go zwiedzić – więc za bardzo nie było wyjścia, no bo jak odmówić dziecku dostępu do kultury? Browar nie rozczarowuje, nawet przy rerun’ie. Fajnie zrobione, dobrze opowiedziane, ładnie podane. Trudno się dziwić — historia tego miejsca, jego architektura i sposób, w jaki prowadzone są tam zwiedzania, robią wrażenie nawet przy powtórkach.

Wiele osób, recenzując Velo Soła, narzeka na zróżnicowaną nawierzchnię trasy — od asfaltu, przez szutry, aż po fragmenty prowadzące przez leśne dukty. Dla mnie to jednak zdecydowany plus. Równa, monotonna nawierzchnia potrafi znudzić — a tutaj każde kilkaset metrów przynosi inną fakturę, inną dynamikę jazdy. Ta różnorodność sprawia, że trasa staje się bardziej angażująca i przyjemna.

Nie sposób jednak przemilczeć jednego zjawiska, które staje się coraz bardziej widoczne — dominacji rowerów elektrycznych. E-bike’i opanowały ścieżki w stopniu, który trudno zignorować. Dorośli, którzy nie potrafią zjechać z krawężnika, ale cisną 25 km/h bez zmarszczki na czole. I nie, nie chodzi o ludzi z ograniczeniami czy seniorów – tylko o totalną, pandemiczną wręcz modę na „wjechać wszędzie bez wysiłku”. Jeżdżą na nich niestety już nie tylko seniorzy, ale też dzieci i osoby młode. I choć sama technologia nie jest zła, trudno nie zauważyć, że przyczynia się do dalszego spadku aktywności fizycznej w społeczeństwie, które już teraz należy do najbardziej otyłych w Europie. Coraz częściej zastanawiam się, czy nie należałoby na nowo przemyśleć proporcji między wygodą a realnym wysiłkiem. Coraz mocniej się łapię na tym, że mam problem z e-bike’ami jako koncepcją. Naprawdę – nie każda aktywność musi być zasilana z gniazdka.

Na szczęście Velo Soła broni się sama – krajobrazem, różnorodnością, klimatem i tym, że można ją potraktować jako szybki trip lub jako fotograficzne safari. Aparat miał co robić, bo między cieniami liści, odbiciami w rzece a industrialno-sielsko-wiejskimi fragmentami, każdy kilometr to inna pocztówka.