Uroczysko’24


Lato bez festiwalu to jak Wigilia bez barszczu z uszkami – nie przejdzie! Nie jest więc niczym nadzwyczajnym, że tegoroczne lato też musiało o jakiś festiwal zahaczyć, no bo jak inaczej? Czasy, kiedy zaliczało się kilka festiwali podczas wakacji, mam już dawno za sobą i zdecydowanie wolę stawiać na to, co dobre i sprawdzone, a że na Uroczysku byłem już wiele razy, to wiedziałem, że czekają mnie tam tylko dobre rzeczy. Nie myliłem się, tegoroczna edycja (choć mam wrażenie, że piszę to co roku) to była petarda.

Podobnie, jak w zeszłym roku, bramy festiwalu przekroczyliśmy już w czwartek około południa, licząc nawet, że rozbijemy się tam, gdzie w zeszłym roku, a mianowicie na polu dla kamperów. I mimo że nazywanie naszego Wielkiego Fistacha kamperem to być może i jest eufemizm, ale tylko odrobinę. Niestety, ku naszemu zdziwieniu, wszystkie miejsca były już zajęte i jedne, co nam pozostało, to rozbić się na parkingu, w alejce „B” jak Banan. Okazało się, że organizatorzy postanowili trochę zmienić mapkę festiwalu i dlatego wyszło, jak wyszło, ale na pewno nie zdołało popsuć nam to humorów. Co więcej, wjeżdżając na miejsce parkingowe, niechcąco rozjechałem żmiję zygzakowatą (tak, na pewno była to żmija, nie żaden zaskroniec czy padalec), a kilka minut później spadł naprawdę rzęsisty deszcz, który zmusił nas do pozostania w obozie, choć nie powiem, żebym tego jakoś bardzo żałował, bo integracja przebiegała wzorowo.



Trance music is a mystical path that allows us to explore new realms within ourselves, as well as connect with spirit, nature, and the cosmos.

Nie wiem, co więcej mógłbym napisać o Uroczysku niż w roku 2023, 2022, 2021 czy nawet 2019, bo za każdym razem festiwal zachwycał tak samo. Nie, wróć. Bardziej. Przez te wszystkie lata, kiedy myślę, że spokojnie zasłużyłem już sobie na kartę stałego klienta, mogę zapewnić, że miejsce to jest niezwykłe. Organizatorzy nie spoczęli na laurach, choć spokojnie mogliby, bo przez te wszystkie lata zapracowali sobie na pewną markę, a event bez zbędnej wazeliny nie ma w Polsce konkurencji.

W zeszły roku napisałem:

Wracając jednak do nienagannej organizacji, muszę nadmienić, że praca wykonana była na medal. Począwszy od muzyki, warsztaty, strefę gastro, poprzez kwestie związane z parkowaniem, organizacją scen, dekoracjami, na czystych, pachnących, sprzątanych dwa razy dziennie, różowych toi toi’ach, które nie tylko naprawdę pachniały, ale nawet zainstalowane w nich były malutkie światełka, żeby w nocy ludzie mieli jakiś punkt odniesienia. No, mistrzostwo! Może i trochę się narażę, ale ja Uroczysko najbardziej lubię za panujący tam klimat, którego na próżno szukać w innych miejscach, bo jest po prostu nie do powtórzenia. Uśmiechnięci, sympatyczni ludzie otaczają nas z każdej strony przez całe 4 dni, począwszy od parkingowych, skończywszy na ochronie – to się naprawdę ceni i za tym właśnie chyba najbardziej tęskni, bo przecież tak niewiele robi tak dużo.

I trudno mi się nie zgodzić z tym również w tym roku, bo naprawdę tak właśnie jest. Dodam tylko, że cena biletu jest moim zdaniem zupełnie niewygórowana, biorąc pod uwagę, że dobre, klubowe imprezy to zwykle koszt powyżej stówki, a tak naprawdę dostajemy tylko kilka godzin spędzonych w klubie. Tu dochodzi jeszcze pole namiotowe, dostęp do sanitariatów, punktów medycznych, muzyka na kilku scenach, warsztaty i pewnie wiele innych, których nawet nie jestem w stanie teraz wypunktować. Jednak najważniejsze w tym festiwalu dla mnie jest to, że żadna relacja, zdjęcia, filmy czy recenzje nie są w stanie opisać tego, jaki panuje tam klimat, to trzeba po prostu przeżyć samemu. Przyjechać, poszwendać się po tych wszystkich zakamarkach, pogadać z ludźmi, napić się rano dobrego czaju, trafić na przypadkowy set lub live, zobaczyć tych wszystkich pozytywnych freaków – po prostu doświadczyć.



✓ A night spent in a club can be a transformative experience, where the music, lights, and energy create a world of its own, where nothing else exists except for the present moment.

Odkąd jestem tatą, przeżywam festiwal w nieco inny sposób, niż miało to miejsce 10 lat temu. Cieszę się, kiedy widzę, jak moja 5-cioletnia córka idealnie odnajduje się w tym miejscu, kiedy jadąc na festiwal, już w samochodzie śpiewa: „otwieramy maina, otwieramy maina” i największym problemem staje się to, czy na twarzy powinna mieć jednorożca czy sowę. Poza tym nieskrywanym wzruszeniem napawa mnie to, jak spotykam swoich znajomych, z którymi kiedyś nie raz i nie dwa bawiliśmy się do wschodu słońca, a teraz siedzimy razem ze swoimi dziećmi w Kids Area i wspominamy te czasy. Time flies, ale wiele z tych rzeczy, które razem przeżyliśmy, ba, ośmielę się nawet napisać, które w dużej mierze ukształtowały to, kim teraz jesteśmy, czym się zajmujemy, jakie ideologie wyznajemy, ciągle w nas pozostały. Wiem, wiem, boomersko to brzmi, ale tak właśnie jest.



Lubię infekować. W tym roku, po raz pierwszy udało mi się też zabrać na festiwal jednego ze swoich przyjaciół, z którym niejedno już w życiu przeżyłem, jednak tak się złożyło, że nigdy nie udało mi się namówić go na festiwal. Obserwowanie, jak to wszystko chłonie, jak uśmiech zachwytu nie schodzi mu z twarzy, jak cieszy się każdą spędzoną tam chwilą, to było dla mnie również coś wyjątkowego (widzisz, Plucik – a nie mówiłem!).

Pięknie było, pogoda jak zwykle dopisała, muzycznie i wizualnie była to prawdziwa uczta dla zmysłów, a towarzysko chyba też lepiej być nie mogło. No cóż, pozostaje mi znów czekać długi rok, by spotkać się w tym magicznym miejscu, które z roku na rok zachwyca mnie coraz bardziej. Dziękuję! Uroczysko ponad wszystko!

Peace!

Pełna fotorelacja: TUTAJ!
I na Facebooku: TUTAJ!