Od razu napiszę, żeby nikt nie posądził mnie o plagiat, że do napisania postu zainspirował mnie trochę jeden z moich ulubionych fotografów, ale i youtuberów ostatnich lat – Peter McKinnon – rewelacyjny koleś, który naprawdę robi świetne rzeczy, a co chyba najważniejsze, mając prawie 3 miliony subskrybentów, ciągle jest taki sam, jak wtedy, gdy miał ich ciut ponad tysiąc (oglądam go od lat). Gdyby kogoś to interesowało, polecam filmik, ale i cały kanał, bo można się naprawdę sporo nauczyć, nie tylko o fotografii, postprodukcji, ale i o robieniu filmów. (Click!)
Więcej sprzętu niż talentu – to ostatnio całkiem często zauważalna przeze mnie tendencja nie tylko w fotografii, ale w wielu innych dziedzinach życia takich, jak: rower, muzyka, siłownia, narty, snowboard czy gotowanie, ale pewnie, gdyby dłużej pomyśleć, znaleźlibyśmy przełożenie na zdecydowanie więcej gałęzi. Wszechobecny marketing, który osiągnął zaawansowany level, w połączeniu z wybornie działającą reklamą sprawiły, że ludzie naprawdę uwierzyli, że kupując najdroższą gitarę Fender Stratocaster, od razu staną się jej wirtuozami. Co za bzdura! Jedno z najczęściej zadawanych mi pytań dotyczących moich fotografii brzmi: „Jaki masz sprzęt?” Rzadko ktoś pyta o inspiracje, skąd czerpię pomysły, dlaczego akurat fotografuję ludzi, a nie architekturę, jak wygląda postprodukcja – nie, to wszystko nie ma znaczenia, liczy się sprzęt. To trochę jakby pójść do dobrej restauracji, zjeść najlepszą zupę, jaką kiedykolwiek w życiu jedliście i zapytać szefa kuchni, jakich używa garnków. Przecież to absurd! Oczywiście, bardziej dosadni wypomną, że przecież garnki nie są całkiem bez znaczenia, ale na pewno wszyscy zgodzą się, że nie są najważniejsze w tym wszystkim, prawda? Sprzęt jest ważny, na pewno pomaga w wielu kwestiach, niejednokrotnie ułatwia wręcz życie, ale nie zrobi niczego za Ciebie i nigdy nie może być stawiany priorytetowo. Zdjęcia robi człowiek, nie aparat, podkreślam to za każdym razem i zawsze będę się kurczowo trzymał tej tezy.
Dziś jednak przedstawię Wam moją świętą trójcę, czyli moje trzy ulubione obiektywy. Łatwo nie było, wszystkich obiektywów mam chyba 8 (choć nie wiem, dlaczego byłem przekonany, że jest ich 9), każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy, każdym wykonałem mnóstwo dobrych zdjęć i każdy z nich służy mi do zupełnie innych celów. Jednak gdy wyruszam w podróż, kiedy idę na koncert albo umawiam się na sesję, często jestem ograniczony sprzętowo, więc muszę zdecydować się na jakiś wybór, zwykle kosztem czegoś innego. Te obiektywy staram się mieć zawsze w plecaku i gdyby przyszło mi dziś pozbyć się całego mojego sprzętu, a zostawić mógłbym sobie jedynie trzy szkła, to na pewno wybrałbym właśnie te.
Od razu zaznaczę, że prezentowany przeze mnie sprzęt jest z przeznaczeniem pod DX, nie używam pełnej klatki z kilku powodów, ale to temat na zupełnie inny post. W tym mam zamiar skupić się na mojej złotej trójce obiektywów, które polecić mogę z całego serca. Zanim opiszę każdy z nich, nadmienię tylko, że mieszczą się w różnym przedziale cenowym, od tego całkiem taniego, po naprawdę drogi sprzęt. Oferują różną długość ogniskowej, różną światłosiłę i tym samym wykorzystuję je do fotografowania różnych rzeczy, ale po kolei. Nie będę opisywał specyfikacji technicznej, ilości soczewek, ani tego, jak wypada aberracja chromatyczna, jak duża jest dystorsja, czy jak wypada test na astygmatyzm – to wszystko można znaleźć na dedykowanych stronach i sprawdzić, jak wypadają dane obiektywy podczas testów. W tym poście skupię się przede wszystkim na funkcjonalności, praktyczności i na tym, dlaczego właśnie te trzy szkiełka należą do mojego top three.
SIGMA 17-50mm/2.8
To jeden z moich pierwszych obiektywów, jakie kupiłem, kiedy byłem jeszcze zielony w temacie, polecił mi go znajomy, który był wtedy (eee, nadal jest) dla mnie autorytetem w tej dziedzinie. Chłopak ma ogromny potencjał, robi świetne zdjęcia makro, a przy tym jest mega skromy – takich ludzi zawsze bardzo ceniłem (pozdrawiam Paweł). Kiedy zastanawiałem się nad „uniwersalnym” obiektywem, bo takiego szuka zazwyczaj fotograf-amator, który jeszcze nie wie, że inny samochód służy do jazdy po torze wyścigowym, innym jeździ się po mieście, a jeszcze inny służy do jazdy offroadowej – to właśnie tą Sigmę podsunął mi znajomy. Od tego momentu zakochałem się w tych obiektywach i pokochałem je miłością prawdziwą i szczerą. Dlaczego? Odpowiem krótko, bo są po prostu nieprzyzwoicie doskonałe. Całkiem szeroki kąt widzenia i światłosiła 2.8 w całym zakresie ogniskowych sprawia, że obiektyw ten idealnie sprawdza się w wielu rodzajach fotografii takich, jak chociażby: portret, krajobraz czy architektura. To idealny kompan w podróży, który nigdy mnie nie zawiódł, a przejechał ze mną pół świata. Gdybym miał zdecydować się na jeden, jedyny obiektyw, który miałby stanowić wyposażenie mojego setupu, byłaby to właśnie ta Sigma. Powiem więcej, w swoim posiadaniu mam jeszcze kultowy już prawie model z serii Art Sigma 18-35mm o stałym świetle 1.8, który, nie powiem, bije prezentowaną Sigmę na wielu płaszczyznach, to jednak biorąc pod uwagę stosunek jakości do ceny, ale również i te brakujące 15mm w ogniskowej, to zdecydowanie wygrywa 17-50.
SIGMA A 50-100mm/1.8
No to pora na moje najlepsze, najdroższe i najbardziej cenione przeze mnie szkło – model z serii Sigma Art 50-100mm, który jest uzupełnieniem wspomnianej przeze mnie wcześniej Sigmy 18-35mm. Jest to idealny obiektyw portretowy, który sprawdzi się również w innych rodzajach fotografii, choć ja fotografuję nim głównie ludzi. Muszę przyznać, że nigdy nie miałem w rękach żadnego zoomu, który mógłby choć w małym stopniu się z nim równać. Idealnie trafia w punkt, jest ostry jak gilotyna, bardzo celny, daje niesamowitą głębię ostrości, cudownie rozmywa tło, jego światłosiła wynosi 1.8 w całym zakresie ogniskowych, rysuje w wyjątkowy sposób i mimo że mógłbym pisać o tym obiektywie w samych superlatywach, to jednak nie wiem, czy istnieje taka potrzeba. Ten obiektyw zrewolucjonizował rynek, pamiętam, że odkąd się pojawił, marzyłem, żeby go mieć – to był krok milowy w mojej fotografii, gdzie po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że jednak sprzęt ma tutaj znaczenie (choć nadal twierdzę, że na pewno nie priorytetowe). Zawsze mam go w swoim plecaku, mimo jego sporej wagi, która już nie raz spowodowała, że ręce mi odpadały, ale sztuka wymaga ofiar. Mistrzostwo świata.
SAMYANG 8 mm/3.5
Na koniec, po raz pierwszy dziś nie Sigma, po raz pierwszy dziś obiektyw stałoogniskowy, obiektyw zdecydowanie budżetowy i nie oszukujmy się – średniej klasy. Rybie oko można kochać albo znienawidzić, bo to zdecydowanie zabawka, która, mimo że (moim zdaniem) potrafi zaskoczyć, to jednak nie jest to obiektyw, którego można używać na co dzień. Jest to też jedyny z prezentowanych przeze mnie obiektywów, który wymaga manualnego ostrzenia, ale czy w ogóle mechanizm autofokusa jest nam w takim obiektywie potrzebny? Nie wydaje mi się. Warto mieć na uwadze, że nawet przy maksymalnym otwarciu przesłony, gdy ustawimy ostrość na odległość 1 metra, głębia ostrości będzie rozciągać się od 0.5 metra do nieskończoności! A po przymknięciu obiektywu do wartości 5.6, ustawianie ostrości mamy praktycznie z głowy. Są jednak takie momenty, w których “rybka” bije konkurencję i wtedy właśnie cieszę się, że mam ją u siebie w plecaku, bo mimo że używam jej najrzadziej z wyżej wymienionych, to jednak nie tylko ze względu na cenę warto ją mieć.
Podsumowując, wybór 3 obiektywów z 8 posiadanych na pewno do łatwych nie należy, ale skoro challenge to challenge, zabrakło mi tu miejsca na moją równie ulubioną Sigmę 18-35/1.8 Art, o której wspomniałem, ale jako że zakres ogniskowych pokrywa się z Sigmą 17-50, zdecydowałem się właśnie na tą drugą. A o czym teraz marzę? Na pewno brakuje mi dobrego teleobiektywu – myślałem o 70-200, który (póki co) jest poza moim zasięgiem, nie pogardziłbym też Sigmą 85mm albo 40mm z serii Art, ale w tym miejscu wrócę do założenia z pierwszego akapitu, że to człowiek robi zdjęcia, a nie aparat czy sprzęt, więc nie ma co zasilać grona sprzętowych onanistów, którzy wymieniają sprzęt, kiedy tylko wyjdzie jakiś wyższy model, tylko brać to, co ma się pod ręką i pstrykać, bo, jak mawiają: “The power of imagination makes us infinite”.