W kontrze do mainstreamu Suicide Girls to alternatywa dla głównych mediów i ich obsesji na punkcie silikonowych lalek Barbie oraz zasuszonych gwiazdeczek – przekonuje założycielka strony, Selena Mooney alias Missy Suicide. Zaczęła nieśmiało – dziewięć lat temu opublikowała w internecie fotografie kilku swoich przyjaciółek. Jakiś czas później dołączył do niej Sean Suhl i wspólnie stworzyli specjalny serwis. Nazwa przedsięwzięcia, Suicide Girls zaczerpnięta została z powieści „Rozbitek” Chucka Palahniuka. Alternatywno-erotyczna strona okazała się niespodziewanym sukcesem. Liczba odwiedzających rosła w zawrotnym tempie, wraz z nimi napływały także pieniądze. W ciągu dwóch lat Missy i Sean zdołali przenieść siedzibę swojego przedsiębiorstwa z małego pokoju na poddaszu domu w Portland do obszernego biura w Hollywood. Witryna nie uszła uwadze mediów… I tak rozpętał się nowy internetowy „hype”.
Źródło: OnetMuzyka – Sebastian Rerak
Najbardziej lubię fotografować ludzi, bez wątpienia królową fotografii jest i zawsze dla mnie była fotografia portretowa. Podczas mojej przygody z ASP, korzystając nagminnie z jej studia, bawiąc się światłem, kompozycją i emocjami, czyli innymi słowy robiąc portrety, czułem, że to moja dziedzina. Dziś jestem nieco w innym miejscu, bo mimo że nadal najwięcej zdjęć robię i tak ludziom, to jednak coraz częściej sięgam też do fotografii krajobrazowej, ale nie będę ukrywał, że bardzo tęskni mi się za studiem. To specyficzne miejsce, w którym mam pełną kontrolę nad światłem, nie muszę czekać na złotą godzinę, wstawać o 3-ciej nad ranem, by zdążyć na świt, albo przemierzać dziesiątki, czy setki kilometrów w nadziei, że może uda mi się złapać jakiś dobry kadr. Tu ja jestem reżyserem, sam tworzę sobie aranżację, ustawiam odpowiednie światło i mówię, co i jak. I mimo że pewnie, gdybym miał stanąć przed wyborem, gdzie wolałbym fotografować, miałbym naprawdę zagwozdkę.
Jakiś czas temu, zupełnie przypadkiem dostałem propozycję zrobienia mini sesji podczas konwentu tatuażu w Katowicach pewnej alternatywnej modelce, która jako jedna z nielicznych Polek należy do kolektywu Suicide Girls. Można było ją oglądać między innymi na okładce CKM’u, nawet w teledysku “Zmiany”, rapera Hadesa, choć pewnie niewielu go kojarzy, ja zresztą też średnio. Sinni, bo o niej mowa, znana jest bardziej w środowisku jako Jeany Kicz i na tym właściwie moja wiedza o tej pani się kończy, ale chyba nie ma to większego znaczenia w kontekście robienia zdjęć, prawda? Pojechałem i mimo że po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że jednak nie do końca pasują mi takie ustawiane sesje i zdecydowanie lepiej się czuję, kiedy sam mogę być zarówno reżyserem, czyli odpowiadać za wszystko na planie, jak i fotografem, to jednak wykonałem kilka (w moim odczuciu) nawet niezłych zdjęć. Niestety, wiele czynników tutaj było narzuconych z góry, jak chociażby światło, dominujący czarny kolor, pewne pozy, które akurat musiały być na zdjęciu, bo właśnie tak widział to kierownik planu, no i sama atmosfera, która panowała podczas sesji. Oczywiście postarałem się swoje zadanie wykonać najlepiej, jak mogłem, ale jednak pewien niedosyt pozostał, bo ja zrobiłbym to zupełnie inaczej. Nie chodzi mi tutaj oczywiście o modelkę, bo ta spisała się w pełni profesjonalnie, ale rola rzemieślnika wykonującego zdjęcia na zlecenie po prostu mi nie odpowiada. Pisałem o tym wielokrotnie, ale powtórzę i tym razem – nie nadaję się do tego, dlatego myślę, że wszelkie komercyjne zlecenia jak np. śluby nie są dla mnie. Pewnie, że mógłbym się podjąć takiego zadania, ale musiałbym mieć całkowicie wolną rękę, a to wydaje mi się w przypadku fotografii komercyjnej właściwie niemożliwe. Czy żałuję? Oczywiście, że nie. Zrobiłem przecież całkiem fajne zdjęcia, a dodatkowo przypomniałem sobie, jak fajnie jest wykonać taką właśnie sesję, ile tak naprawdę mam ciekawych pomysłów i jak dobrze pracowało mi się kiedyś w studiu. Zdecydowanie muszę częściej do tego wracać.