✓ Whoo hoo!
Tytuł wpisu powinien mówić sam za siebie, ale mam świadomość, że tak naprawdę może mieć wiele znaczeń, więc dla jasności sprostuję. Otóż, dziś wrzucam swój setny wpis. Aż trudno uwierzyć, że do tej pory napisałem ich aż 99. 100 [słownie: sto] to relatywnie duża liczba, nawet bardzo, stąd też jubileuszowy wpis uważam za całkowicie istotny i nie wyobrażam sobie, aby mogło go tu zabraknąć. Dziś zrobię małe podsumowanie, opiszę, jakie były moje oczekiwania na początku, po co właściwie to robię i jak wyobrażam sobie istnienie bloga, kiedy będzie już 200 wpisów.
Zacznę może od tego, że forma bloga to obecnie niestety już relikt, piszę niestety, bo uważam, że skończyła się pewna epoka, za którą na moje nieszczęście będę bardzo tęsknił. Był czas, że regularnie czytałem blogi dotyczące muzyki, technologii, sztuki, ale też podróżnicze, czy nawet kulinarne i choć czytam je do dziś dnia, to jednak, niestety wiele z nich nie przetrwało próby czasu, a ich autorzy poprzenosili się na mniej wymagające, ale na pewno bardziej „monetyzujące” platformy takie, jak: Instagram, czy TikTok. Wiele blogerek modowych również zaniechało prowadzenia bloga z prostej przyczyny, nie jest tak dochodowy, jak wcześniej wspomniane „sociale”, a wymaga zdecydowanie większego nakładu czasu, ale też umiejętności pisania. Po co więc się męczyć, skoro można łatwiej? Szkoda, naprawdę szkoda. Sztuka pisania to niestety dziś nisza, na którą nie ma właściwie zapotrzebowania, bo kto ma w ogóle na to czas, skoro żyć trzeba szybko. Ja przetrwałem, ale ja to ewenement wśród blogerów. Kiedy pisałem swój pierwszy wpis, nie roztaczałem przed sobą wizji przyszłości i przeróżnych pomysłów na to, że kiedyś będę miał wierne grono czytelników, a ilość odwiedzin mojej strony będzie konkurowała z Google i Facebookiem razem wziętych. Nie marzyłem też nigdy o tym, że blog będzie moim źródłem utrzymania, ani bynajmniej jakąkolwiek formą zarobkową, naprawdę! Chciałem po prostu dzielić się swoimi zdjęciami z innymi, ale głównie z gronem najbliższych znajomych i zamiast wysyłać każdemu z osobna zdjęcia z imprez, podróży czy sesji fotograficznych stwierdziłem, że o wiele łatwiej będzie wysłać im link do strony, gdzie oprócz zdjęć będzie jeszcze kilka słów komentarza, i tyle. Zasięgi nigdy nie miały dla mnie znaczenia, chciałem mieć po prostu coś swojego, coś innego niż Facebook, czy Instagram, gdzie będę mógł wrzucać swoje zdjęcia i opisy. Domenę miałem już wykupioną, więc wystarczyło tylko ją podpiąć i tak powstał kapelusznik.info
Jednak, żeby miało to ręce i nogi, należało mieć przede wszystkim jakąś koncepcję, co w ogóle na blogu będzie, o czym będzie, na czym będę się skupiał, jakie tematy będę poruszał. Początkowo, chciałem stworzyć coś w rodzaju Projektu 365, czyli każdego dnia wrzucać jedno nowe zdjęcie, które akurat zrobiłbym w tym właśnie danym dniu. Jednak pomysł szybko spalił na panewce, bo przecież bywały dni, kiedy robiłem nawet i 30 dobrych fotek, a bywały i takie, kiedy nie robiłem żadnej, więc moim zdaniem byłoby to trochę publikowanie na siłę. Potem pomyślałem, że skupię się tylko na sesjach i to głównie studyjnych, wtedy miałem dostęp do fajnego studia w Katowicach, więc byłoby w miarę łatwo, ale niestety bardzo jednakowo i monotonnie, więc też nie do końca o to mi chodziło. Wiedziałem, że nie będzie to blog modowy, kulinarny czy typowo podróżniczy, ale wiedziałem też, że chciałbym skupić się na zdjęciach, które robię i nie ograniczać się jedynie do jednego rodzaju fotografii. Na szczęście nie miałem żadnych narzuconych z góry ograniczeń, które np. mają fotografowie ślubni, im raczej nie wypada wrzucać na swoją stronę fotek z wakacji. A ja mogę! Postanowiłem więc, że będę wrzucał wyselekcjonowaną część zdjęć ze swoich podróży (wtedy dużo podróżowałem), z imprez (wtedy sporo jeździłem po imprezach), z aranżowanych sesji (bo też takie się zdarzały) i innych, które uznam za stosowne i tak też zrobiłem. Pierwszy wpis ukazał się 28 marca 2016 roku i dotyczył mojej podróży do Indii (click!), szału nie było, kilka zdjęć, których nigdy nie zmieniłem, trochę tekstu, bo początkowo nie pisałem za wiele, jakiś tytuł i bang! Poszło! Następnie poleciało już lawinowo. Imprezy, wyjazdy, podróże, festiwale, czyli wszystko, gdzie byłem i wszystko, co fotografowałem, zgodnie z zamierzeniem. Dokładnie tak, jak chciałem. Z czasem zacząłem więcej pisać, tworzyć nowe projekty, galerie, zaczęły powstawać jakieś cykle, jak chociażby: Aksjomat Przestrzeni i Światła, który ukazuje się co 2 miesiące od listopada 2018 roku, podobnie jak Best Moments, w którym podsumowuje najczęściej również filmem dany rok, czy stosunkowo młoda seria Historia Pewnej Fotografii, która zadebiutowała w styczniu 2020 roku. Nie ukrywam, że dawały i nadal dają mi ogromną radość i satysfakcję. Miło wrócić czasem do tego, co było, przeczytać o imprezie, na której się było, przypomnieć sobie jakieś szczegóły z wakacyjnej wyprawy, czy przeczytać o tym, jakiego sprzętu kiedyś używałem. Przyznam też, że był jeden moment, kiedy blog przeżył ogromną metamorfozę, kiedy całkowicie zmianie uległ layout strony, dodałem kilka nowych sekcji, galerii, projektów i przyznam, że było to spowodowane nie do końca jedynie moją wolą, ale odrobinę zostałem do tego popchnięty. Było to podczas mojej przygody na warsztatach w ASP, bo jeśli chciałem zaliczyć multimedia, musiałem zrobić albo swoje portfolio (w wersji online), albo właśnie blog, który zawierałby określone zdjęcia i wpisy. Jako bazę zdecydowałem się wykorzystać właśnie swojego bloga, jednak nie mogło to wyglądać tak „skromnie”, jak wyglądało początkowo, więc strona musiała przejść mały lifting, ale wszystkie stare wpisy i zdjęcia zostały zachowane. Nigdy też nie edytowałem, nie zmieniałem i nie usuwałem starych postów, choć kilka razy przeszło mi to przez myśl, ale ostatecznie stwierdziłem, że to przecież tylko dla mnie. Sam to napisałem kilka lat temu i nie ma potrzeby usuwania treści, mimo że dziś zrobiłbym to zupełnie inaczej, ale na tym polega chyba progres, co nie?
Nie będę zdradzał planów dotyczących przyszłości, bo mimo że mam pomysły, niektóre już nawet w trakcie realizacji, to jednak wierzę, że będzie na to czas za kolejne 5 lat, kiedy będzie następny, skromny, blogowy jubileusz. Whoo hoo!