Słońce świeci zupełnie nieświadome burzy

✓ To było łatwe – odpowiedziało Słońce.-
Wystarczyło rozświetlić dzień.
Łagodność dopełniła dzieła.

Naprawdę minął kolejny rok? Nie, no bez kitu, za szybko jakoś. Przecież dokładnie, z najmniejszymi szczegółami pamiętam, jak robiłem te zdjęcia w zeszłym roku. Gdzie byliśmy, w co byliśmy ubrani, jakie przygody były po drodze, bo przygody są przecież zawsze, choć właściwie co roku inne. Raz siku, raz „boję się muchy”, to znowu mam ochotę na lody, czy będą lody, tata obiecałeś mi, że kupimy lody. A tu proszę, nawet się człowiek nie obejrzy, a już znajduje się w jakimś polu, pośrodku rzepaku ze swoją córką (tym razem już czteroletnią) i oczywiście żoną (wieku wolę nie podawać), która chcąc nie chcąc, robi za asystentkę. Oczywiście, znów upraszczam, bo nie wszystko wygląda w tak łatwy sposób, jak to właśnie opisałem. Fotografia to przede wszystkim światło, a to w ostatnim czasie raczej nie zachęcało do robienia zdjęć. Jednak, jak mawiają, łowca nie złorzeczy lepszemu, ale uczy się od niego, przede wszystkim cierpliwości. Choć przyznam, że byłem już na skraju i myślałem, że prędzej rzepak przekwitnie, niż uda mi się w końcu ruszyć z domu i trafić na odpowiednie warunki. No, ale pykło! Udało się! Zrobiłem i jestem mega zadowolony, podobnie jak w poprzednich latach.

Kiedy kilka lat temu pojechałem porobić z córeczką zdjęcia w rzepaku, nie miałem jeszcze pojęcia, że przerodzi się to w cykl, który będę starał się praktykować przez kolejne lata. Miały to być zdjęcia zwyczajne, szybkie, bo z rocznym dzieckiem trudno o kilkugodzinną sesję z pięknymi, żółtymi kwiatami w tle. Zdjęcie, o którym dziś piszę, powstało przez zupełny przypadek i miało być tylko kolejną relacją na Instastory, pokazującą, jak idziemy sobie za rękę, odwróceni w stronę zachodzącego słońca. Celowo też zdecydowałem się właśnie na taką, a nie inną formę, bo chciałem, aby twarz Zojki nie była widoczna w social mediach. Jednak, kiedy wieczorem, na spokojnie w domu zasiadłem do postprodukcji, jakoś ujęło mnie to zdjęcie i to na tyle, że przez długi czas nie mogłem przestać koncypować, co z tym dalej zrobić. I wymyśliłem sobie, że pięknie byłoby przerodzić to w cykl i robić sobie takie zdjęcie każdego roku, aż do czasu, kiedy Zoja skończy 18 lat, a może nawet i dłużej. Obserwować to, jak się zmienia, rośnie, dorasta, podczas gdy ja będę robił się coraz starszy. Niezmienna pozostanie jedynie otaczająca nas, budząca się wiosną do życia natura, tryskające soczystą żółcią, kwitnące kwiaty rzepaku, no i to zachodzące słońce w tyle. Droga, po której idziemy również może być interpretowana jako symbol upływającego czasu, nieodwracalnego przemijania niektórych rzeczy, ale i zmierzania w pewnym celu. Może się to udać, tak wtedy pomyślałem…

Tym razem zdecydowałem, że nie pojedziemy aż za Racibórz, gdzie robiliśmy zdjęcia do tej pory, jako że przeprowadziliśmy się na wieś, po pierwsze mamy tam teraz dużo dalej, a po drugie odkryłem, że mamy mnóstwo równie pięknych miejsc w okolicy, więc bezsensu nadkładać drogi. Jak zawsze, spakowaliśmy sprzęt, jakieś ciuchy na zmianę, bo zawsze przy okazji tego zdjęcia, robię jeszcze Zojce jakieś paręset innych, coś do jedzenia, statywy, obiektywy i przede wszystkim dobre nastroje, bo to jest chyba w takiej sesji najważniejsze. Było szybko i konkretnie. Doświadczenie wzięło górę nad wszystkimi znakami zapytania i kwestiami, które zaczynają się od „a może by tak zrobić to tym razem w inny sposób”. Zojka też zadowolona, więc tym bardziej się cieszę. Naprawdę bałem się, że w tym roku nie wyrobię się czasowo i zanim będzie odpowiedni warun, to rzepak przekwitnie, ale na szczęście udało trafić się na okno pogodowe, no i rezultaty podziwiać możecie wyżej. Za rok znów to zrobimy!

Na koniec, jak co roku chciałem jeszcze podziękować mojej Kasi, za cierpliwość i że znosi te wszystkie moje pseudoartystyczne zapędy. Love u!
:*

Peace!

Close Menu