Renovation Tales

⤗ GET LOST IN WHAT YOU LOVE

Po kilkumiesięcznej przerwie, podczas której chyba wszyscy zdołali odpocząć, a może i trochę zatęsknić, wróciłem do doskonale wszystkim znanego katowickiego klubu, który jest już legendą, jeśli o niszowe imprezy elektroniczne na Śląsku chodzi. Nie lubię jednak tego czasu, kiedy zaczyna się jesień i nieuchronnie następuje czas, gdy z imprez pod gołym niebem trzeba wrócić do ciasnych, zatłoczonych klubów, ale niestety jest to jedyna opcja, jeśli chce się posłuchać dobrej muzyki w innym niż własny dom miejscu. Powrót okazał się jednak zupełnie inny niż dotychczas, bo w klubie trwa właśnie remont i niestety druga scena, na której zawsze organizowany był chillout, została tymczasowo wyłączona z użytkowania. A to ci siurpryza, pomyślałem, kto by się spodziewał! Co więcej, zostałem tym samym „skazany” na spędzenie całej nocy na scenie głównej, a przyznam, że czasy, kiedy spędzałem tam większość imprezy, mam już dawno za sobą.
Tym razem, wabikiem miał być gość pochodzący ze Słowacji, choć mieszkający obecnie w Wielkiej Brytanii – Marek Polak, który pod pseudonimem Spiritual Mode zrzeszony jest z chilijską wytwórnią Ovnimoon Records, a także hiszpańską Maharetta Records, jednak przed imprezą było to dla mnie totalnie bez znaczenia, bo przyznam się szczerze – ten alias nic mi nie mówił i jakoś nawet nie do końca miałem ochotę sprawdzać, czego właściwie można się po nim spodziewać. Tabula rasa, artysta zaczynał więc z czystą kartą, a ja kompletnie nieprzygotowany, bez zrobienia wcześniejszego researchu, zostałem rzucony do klatki lwa, jak się jednak okazało, nie było wcale tak źle.

Fluorobotanics

ఠ YOU WILL MAKE IT THROUGH

Pozwolę sobie tutaj popełnić pleonazm i napiszę, że tak euforycznego i hipnotycznego transu już dawno nie miałem okazji słyszeć. Oczywiście z roli będącego „na czasie” wypadłem już dawno, skupiając się na nieco bardziej subtelnych, choć ciągle psychodelicznych brzmieniach, a na scenie głównej bywam już raczej tylko gościem, to jednak od czasu do czasu bywając na różnej maści imprezach i festiwalach, coś tam zawsze posłucham i choć wydaje mi się, że muzyka ta poszła raczej w stronę podkręconego tempa i syntetycznych, mocnych brzmień, a to nie do końca moja bajka, to tym razem poczułem się momentami jak za starych, dobrych czasów. Czasów, kiedy muzyka ta wypełniała większość mojego życia, kiedy zaraz po przebudzeniu odpalałem playlistę, która towarzyszyła mi przez cały długi dzień aż do momentu, kiedy wieczorem zasypiałem. Zagrał naprawdę dobrze, myślę, że falujący w rytm serwowanej muzyki tłum jest tylko żywym dowodem na potwierdzenie mych słów, bo była to naprawdę konkretna, przestrzenna dawka dźwięków, których coraz trudniej doświadczyć w obecnej muzyce. Dobre to było max. Pozostałych grajków też posłuchałem, jednak nie było to dla mnie priorytetem, bo doskonale wiem, czego można się po nich spodziewać. Na pewno muszę jeszcze wspomnieć o aspekcie wizualnym, bo nie powinno się przejść obok tego neutralnie, zapewniam, nie ma takiej opcji. Fluorobotanics (polecam zerknąć na jego stronę: click!) to zdecydowanie jeden z moich ulubionych artystów, jego prace zachwycają mnie od momentu, kiedy po raz pierwszy miałem okazję je zobaczyć, a było to naprawdę bardzo dawno temu. Od tego czasu Lukas Kavik zaliczył ogromny progres twórczy i zawsze żałuję tylko, że INQ jest zdecydowanie za mały, by pokazać jego prace w pełnej krasie, które zostały dostrzeżone i docenione przez największe transowe eventy w Europie. Również i tym razem, dzięki pracom Lukasa klub został zamieniony w fraktalny, abstrakcyjny, a nawet feeryczny nieco przybytek, który zachwycał każdym fluorescencyjnym centymetrem kwadratowym, wiszącym na ścianach i zwisającym z sufitu – zjawiskowo to wyglądało.

৩ Wydarzenie: Renovation Tales
৩ Miejsce: klub INQ, Katowice, PL
৩ Data: 15.09.2018


⥉ LACUNA (n.) a blank space, a missing part

Zdecydowanie brakowało mi jednak chilloutu, mimo że, jak pisałem, muzyka na main stage momentami robiła mi za wehikuł czasu, przenosząc mnie w nostalgiczny dla mnie okres początku nowego milenium, to jednak po jakimś czasie miałem po prostu ochotę zwyczajnie odpocząć – odpocząć od tempa podkręconego w okolice 140 bpm. Po kilku godzinach, po raz kolejny przypomniało mi się, dlaczego właściwie odszedłem od psychedelic trance (mam tu na myśli głównie nowe produkcje) na rzecz szeroko pojętej muzyki downtempowej, chilloutu, ambientu, i tego, co określane jest jako world music, gdzie tempo spada znacznie poniżej 130 uderzeń na minutę. To jedynie tutaj jestem w stanie odnaleźć to, co w moim mniemaniu można nazwać obecnie muzyką psychodeliczną. To właśnie tutaj znajduję dźwięk i brzmienie, które bierze górę nad przesadnym tempem i wyżyłowanym beatem, który według mnie stał się ostatnio najważniejszy we wcześniej wspomnianym gatunku muzyki. Tu jest o wiele przyjemniej. Treść ponad formę. Jakość ponad beat. Chillout to zdecydowanie bardziej moje miejsce na ziemi niż nabity tłumem main, to właśnie na chillu, oprócz zdecydowanie bliższej memu sercu muzyki, toczą się najciekawsze rozmowy, ludzie leniwie ruszają się do snującej się z głośników fonii, jest zdecydowanie bardziej przytulnie, miło i tak jakoś swojsko – a place where the dreamers go.


֍ SORRY MY BED NEEDS ME

Konkluzja nie będzie zaskakująca. Oczywiście, mimo że trafiłem na kolejną dobrą imprezę, która od lat trzyma ten sam dobry, równy poziom, do którego na przestrzeni lat zdołałem już przywyknąć, a nawet czasem za nim zatęsknić, to jednak dotarłem do momentu, kiedy coraz trudniej zaskoczyć mnie czymś nowym. Trudno sprawić, że wracając z imprezy, z niecierpliwością będę odliczał dni do kolejnej. Myślę, że te czasy mam już za sobą i mimo że czasem z zazdrością patrzę na tych „młodych”, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z tego rodzaju muzyką, to jednak ciesze się, że ja miałem okazję trafić na czas, kiedy muzyka ta dopiero zaczynała kiełkować, bo wiem, że te czasy minęły bezpowrotnie i nigdy już nie wrócą.

Close Menu