Ozora 2016

Wydarzenie: Ozora Festival 2016
Miejsce: Ozora, Węgry
Data: 01-07.08.2016

Captatio benevolentiae
(Zjednywanie sobie względów)

Ozora to takie miejsce, w które każdy szanujący się 'transiarz’ prędzej czy później powinien trafić. To rodzaj transowej Mekki, do której po prostu raz w ciągu całego życia trzeba się udać i wierzcie mi lub nie, ale to, że słuchacie innej muzyki, nie ma tu absolutnie żadnego znaczenia. Ja udawałem się już tam kilkakrotnie i w tym roku postanowiłem powrócić po czteroletniej przerwie, choć kiedy w 2012 roku wyjeżdżałem z Doliny Transem i Miodem płynącej, byłem przekonany, że raczej szybko się tu ponownie nie pojawię. Nie dlatego, że coś w wyjątkowy sposób zraziło mnie do tego festiwalu, dopatrzyłem się jakichś znaczących uchybień organizacyjnych, ani też nie dlatego, że miałem jakieś obiekcje co do line up’u – po prostu trochę mi się przejadło to miejsce. Wystarczyły jednak cztery lata, by ponownie zweryfikować swój punkt widzenia i wrócić pod „bramy raju”. Początkowo, rozważałem wyjazd na Samsarę i to z co najmniej kilku powodów. Primo, jeszcze mnie tam nie było, a poprzednia edycja zebrała naprawdę pozytywny feedback wśród moich znajomych, z których opiniami bardzo się liczę. Secundo: niesamowity line up, bo nie ukrywajmy, jest to jedyny na taką skalę festiwal, który stawia na scenę chill out zdecydowanie bardziej niż na inne sceny, co oczywiście z wiadomych względów bardzo mi odpowiada. Tertio: czas trwania festiwalu był krótszy, a przyznam, że czasy, kiedy zaliczałem po dwa, czasem trzy duże, europejskie festiwale w okresie wakacji, mam już dawno za sobą i coraz częściej cenię sobie inną formę wypoczynku (czyżby starość?). Ostatecznie jednak, opcja wyjazdu na Samsarę z kilku przyczyn okazała się niemożliwa, więc wybór dokonał się sam. Ozora po raz szósty!

Acta est fabula
(Sztuka jest skończona)

Podobnie jak cztery lata temu, tak samo i teraz z pełną świadomością i biorąc pełną odpowiedzialność za swoje słowa, mogę napisać, że festiwal Ozora to mistrzostwo świata. Pod względem organizacyjnym chyba nawet najwięksi malkontenci (których to u nas na pewno nie brakuje) mieliby kłopot ze znalezieniem czegoś, co nie spełniałoby ich wygórowanych oczekiwań. Kwestie muzyczne celowo pominę, bo skupię się na nich w dalszej części relacji, ale sam fakt, że festiwal dysponuje czterema dużymi scenami oraz kilkoma mniejszymi sprawia, że wydaje się być nie lada gratką dla najbardziej wybrednych. Jeśli szukacie małego, kameralnego festiwalu, to powinniście już na wstępie dać sobie spokój, bo mimo że Ozora nie jest takim gigantem jak portugalski Boom, to jednak w Europie jest to zdecydowanie pretendent do drugiego miejsca w kategorii „największy”. Moim zdaniem każdy, kto wybiera się na tego typu festiwal, ma świadomość tego, że trudno mu będzie znaleźć miejsce z dala od zgiełku, hałasu czy tłumów ludzi stojących w kolejkach pod prysznic, czy po jedzenie. Jeśli o kolejki chodzi, to ogromny plus dla organizatorów za nowe miejsca z prysznicami, bo pamiętam czasy, kiedy były tylko dwa stanowiska i idąc do kolejki, zabierałem ze sobą jedzenie, bo oczekiwanie na swoją kolej ciągnęło się w nieskończoność. Tym razem , czekałem maksymalnie jakieś 20 minut, a bywały dni, kiedy wchodziłem od razu, przyznam, że z takim czymś nie spotkałem się jeszcze na żadnym festiwalu. Idealnym rozwiązaniem jest też zastąpienie plastikowych Toy Toy’ów – które w panujących tam, wysokich temperaturach nagrzewały się do tego stopnia, że osoby zmuszone skorzystać z nich w upalne popołudnie, doznawały swoistego rodzaju rytuału przejścia – nowymi eko toaletami. Z czymś podobnym spotkałem się wcześniej tylko na Boomie i tutaj należy się głęboki ukłon w stronę organizatorów – chapeau bas.

Nie będę skupiał się na opisywaniu wszystkiego, bo nie chciałbym psuć niespodzianki tym, którzy nie mieli jeszcze okazji być na tym festiwalu, choć zapewniam, że żaden, nawet najbardziej literacki język nie jest w stanie opisać Wam tego miejsca. Napiszę jedynie o znaczących zmianach w ciągu minionych czterech lat pod względem infrastruktury. Zacznę może od rozbudowanej sceny Dragon Nest, która była moją ulubioną na tym festiwalu. Odbywały się tam koncerty (grane na żywych instrumentach, oscylujące wokół takich gatunków, jak: folk, trans, dub), performance’y (jak np. fire show) czy różnego rodzaju warsztaty. Na uwagę zasługują też Chambok House – miejsce, w którym odbywały się wykłady, prelekcje i eksplikacje. Był to ponad stuletni budynek, który został odrestaurowany, a w którym kiedyś mieściła się szkoła. Zrobiony na wzór Boom’owego ogrodu 7 Headed Garden. Bushyland, w którym prowadzone były zajęcia dla najmłodszych. Galeria w Mirador, a także Artibarn, Wheel of Wisdom, Cyrk, Healion, Cooking Groove, Dragon Agora czy Pumpui. Sporo z wymienionych przeze mnie scen istniała już w 2012 roku, ale nie były one rozbudowane na taką skalę i nie oferowały tylu atrakcji. Naprawdę trudno wyobrazić mi sobie osobę, która, mając tak szerokie spektrum możliwości, nie potrafiłaby znaleźć tam czegoś dla siebie. Ozora to nie tylko muzyka, a zaryzykuję nawet stwierdzenie, że wiele osób tam przyjeżdżających na co dzień w ogóle nie ma kontaktu z tego rodzaju muzyką, a przyjeżdża tam dla warsztatów, wykładów, przedstawień, których festiwal oferuje ogromne ilości.

Non omnes, qui citharam habent, citharoedi
(Nie wszyscy mający cytry są muzykami)

Muzycznie. Czasy, kiedy jeździło się na festiwal z budzikiem, który dyktował rytm dnia i nocy, mam już dawno za sobą. Za stary już jestem i na zbyt wielu festiwalach byłem, by timetable decydował, o której godzinie, na której scenie jestem, kiedy powinienem jeść, kiedy spać, a kiedy szaleć na main stage.

Chill Out Stage:
Zacznę może od mojej niegdyś ulubionej sceny na Ozorze, jaką był chillout. Kiedyś było to miejsce, gdzie przesiadywałem godzinami, często tam śpiąc, jedząc, rozmawiając z ludźmi, ale przede wszystkim słuchając. Były to czasy, gdy za chillout robił jeszcze stary, poczciwy namiot cyrkowy, który teraz przeniesiony jest na górkę i pełni rolę prawdziwego cyrku. Scena chillout, moim zdaniem z chilloutem ma niewiele wspólnego. Oczywiście sama kopuła zapiera dech w piersiach, bo jest po prostu niesamowita. Piękna scena, hipnotyzujące dekoracje, monumentalne wnętrze, tylko muzycznie troszkę mało chilloutowo. Rozpoczęło się od 24-godzinnego setu GoaGila (kto wie, co obecnie gra ten Pan, wie, co mam na myśli), poprzez najróżniejsze odmiany techno, dubów, progressive, czyli każdy tam grał, co tylko chciał. Mam wrażenie, że kto nie zmieścił się do line upu na scenę główną, przerzucony został na scenę chill, co z tego wyszło – domyślcie się sami. Jak napisałem, nie sposób było być wszędzie i na wszystkim, ale na scenie chill najbardziej do gustu przypadł mi live Etnica in Dub – pozamiatali chłopaki.

Main Stage:
Dekoracyjnie bardzo przypadł mi do gustu, kolory nieco bardziej stonowane, patchworkowe ornamenty w ciekawy sposób zastąpiły pstrokate mandale i fraktalne wzorki, które wydawały się być nie do zastąpienia, a jednak okazało się, że można w równie ciekawy i na pewno mniej standardowy sposób zbudować „dach”. Jeśli o muzykę chodzi, to zauważyłem jedynie dwie, ale za to dość znaczące wady. Przede wszystkim, było za głośno, to nie tylko moja opinia, ale przebywanie i to nawet w dalszej odległości od sceny po prostu bolało. Zupełnie nie rozumiem tej panującej tendencji, że głośno znaczy dobrze i zdecydowanie bardziej wychodzę z założenia, że dobrze znaczy czysto, jednak na tak dużym i w tak profesjonalny sposób ogarniętym festiwalu uważam, że powinna być to sprawa priorytetowa. Drugim minusem sceny main było to, że w moim przekonaniu prawie każdy grał tam dokładnie tak samo, trudno było rozpoznać zamieniających się artystów, jeśli nie było się na tyle blisko, by dostrzec ich twarze albo kiedy tłum nagradzał gromkimi brawami artystę po zakończonym występie. Trochę już siedzę w tej muzyce, na niejednym festiwalu chleb jadłem i przyznam, że trochę z żalem patrzę na to, co dzieje się z tą muzyką. Jednak, jak pisałem wcześniej, na tak dużym festiwalu każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie i przyznam, że mimo wspomnianych wcześniej mankamentów, było też kilka momentów, kiedy czułem się dokładnie tak samo, jak za czasów, gdy rozpoczynałem swoją przygodę z tą muzyką. Na pewno na ogromne wyróżnienie zasługuje projekt Hilight Tribe, który jak zwykle pokazał klasę. Elektronika w połączeniu z żywymi instrumentami to coś, co obecnie lubię najbardziej. Etniczne dźwięki, tłum ludzi, który od kilku dni wyczekiwał już pierwszych dźwięków, ogromne ognisko sprawiły, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wcale z nie gorszej strony pokazali się: Perfect Stranger, E-Clip, Domestic, Hallucinogen, Astral Projection, System 7, Marcus Henriksson (choć na GoaDupa zagrał moim zdaniem dużo lepiej). But the winner is ex equo: Atmos i Shane Gobi – upalne popołudnie, zachodzące słońce, szalejący tłum, co tu dużo pisać – top notch.
Bez rewelacji zagrali Shpongle, którzy promować mieli swój nowy album, jednak w większości zagrali stare kawałki, które mimo że znam na pamięć i bardzo je sobie cenię, to jednak nadal będę upierał się, że ich muzyka zdecydowanie bardziej sprawdza się w domowym zaciszu niż podczas koncertu. Całkiem słabo wypadli też: Astrix, Ace Ventura, Aphid Moon, Laughing Buddha.

Na pozostałych scenach całkiem przyjemnie bujało się do pompującego porządnym, tłustym beatem projektu Nanoplex, oldschoolowego setu w wykonaniu Emmanuela Top czy moim osobistym cream de la cream tego festiwalu – Felix Lajko & Operentzia, którzy pokazali, jak powinno się grać prawdziwe transy.

Tempora mutantur et nos mutamur in illis
(Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi)

No właśnie. Ozora to miejsce, które zawsze będę dobrze wspominał i które zawsze będzie wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Ten odrealniony tydzień powoduje, że patrzysz na świat zupełnie z innej perspektywy. Kiedy spędzasz czas w obozie, kursujesz między scenami wśród tych wszystkich freaków, odwzajemniasz uśmiechy, poznajesz nowych ludzi, to naprawdę ładuje akumulatory. Kiedy dojdziesz w życiu do momentu, kiedy stwierdzisz, że już nic nie jest w stanie Cię zadziwić, że wszystko już przeżyłeś, polecam wybrać się na Ozorę – jestem przekonany, że szybko zmienisz zdanie. Niesamowite jest to, że mimo tego, że byłem na tym festiwalu już tyle razy, za każdym razem odkrywam tam coś nowego, coś, co wcześniej najprawdopodobniej przeoczyłem, miejsce, do którego wcześniej nie dotarłem, wpadam na koncert nieznanego mi artysty, który sprawia, że szczękę muszę zbierać z podłogi, a za każdym razem, kiedy stamtąd wyjeżdżam, mam cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę.

Annus superior semper melior
(Rok ubiegły zawsze lepszy)

Porównania są nieuniknione, jeśli jesteś na tym samym festiwalu więcej niż jeden raz. A to kolejki były dłuższe, a to deszcz dwa razy padał, a to grajek lepiej zagrał, a to miejsce miałem bardziej w cieniu, a to naleśniki były smaczniejsze. To trochę jakby pojechać na wakacje dwa razy w to samo miejsce, do tego samego pensjonatu. Na pytanie, czy była to moja najlepsza Ozora, odpowiem zdecydowanie, że nie, bo nie była. Oczywiście, że bywały lepsze edycje, pod względem muzycznym, dekoracyjnym i pod wieloma innymi względami, ale nie oczekiwałem i nie zakładałem, że będzie to najlepsza edycja ever. Trudno przebić tak wysoko postawioną poprzeczkę, jednak na pewno jestem w stanie wymienić kilka aspektów, które stawiają tą edycję wyżej od poprzednich. Absolutnie daleki jestem od narzekania, malkontenctwa, gderliwości, bo miałem świadomość, po co tam jadę i właśnie z tym wróciłem do domu.

Artificem commendat opus
(Dzieło mistrza chwali)

Podsumowując. Pod wieloma względami festiwal Ozora będzie dla mnie zawsze imprezą na najwyższym poziomie. Uważam, że jest to na tyle wyjątkowe miejsce, że każdy powinien znaleźć się tam choć raz, bo naprawdę warto zobaczyć tą tętniącą życiem machinę. Organizacyjnie festiwal ten osiągnął pułap, któremu trudno będzie dorównać, że nie wspomnę o tym, że wydaje się być awykonalne, aby go przebić. To wioska, która raz do roku żyje swoim własnym, odjechanym nieco życiem. Tysiące ludzi, bogaty line up, mnóstwo kuglarzy, joginów, ogniomistrzów, żonglerów, wykładów, warsztatów, prelekcji, wystąpień, performance’ów, kramików, chaishopów, sztukmistrzów, zaułków, kuchnia fusion sprawia, że jest to taki trochę plac zabaw dla dorosłych, w którym można przez tydzień znów poczuć się jak wtedy kiedy było się dzieckiem.

Pełna fotorelacja tutaj: Click!

Close Menu