#Malta

Sunset in Valletta

✓ TRAVEL IS THE ONLY THING YOU BUY THAT MAKES YOU RICHER

Plany na wakacje jak co roku były pokaźne, nawet bardzo, oczywiście wszystko, co zaplanowane, mogło ulec modyfikacjom, wiele założeń zostało zaktualizowanych, a z niektórych musiałem po prostu zrezygnować, ale był też jeden punkt, który musiał pozostać w pierwotnej postaci choćby skały srały – chciałem pojechać do kraju, w którym jeszcze nie byłem. Nie za bardzo chciałem jechać do Włoch, na greckie wyspy czy do Chorwacji, nie tylko dlatego, że miałem okazję być już w każdym z tych krajów kilka razy, ale też nie przepadam za nimi w szczycie sezonu. Zupełnie inaczej sprawa ma się z krajami półwyspu Iberyjskiego – Hiszpanię i Portugalię kocham o każdej porze roku, dnia i nocy, ale odpadły w przedbiegach, bo też byłem. Europa liczy 46 krajów, na swoim koncie mam już 35, czas więc zaliczyć 36-ty, tylko który?

Valletta by night.
Popeye’s Village.

✓ WORK ⇻ TRAVEL ⇻ SAVE ⇻ REPEAT

Malta. Wybór był dość prosty, a jedyne, co brałem jeszcze pod uwagę to Cypr, który odpadł ze względu na drogie ceny biletów, kłopoty z logistycznym ogarnięciem terminów, ale przede wszystkim dlatego, że to jednak na Maltę ciągnęło mnie zdecydowanie bardziej. Malta to jedna z trzech wysp należących do archipelagu, którego pozostałe dwie wyspy to Gozo i Comino – nigdy mnie tam nie poniosło, a słyszałem wiele pozytywnych opinii na temat tej wysepki, wybór więc był prosty. Oczywiście już na początku zaczęło się z małymi przygodami, bo lot był opóźniony i zmuszony byłem spędzić na lotnisku dodatkowych kilka godzin wśród rodaków, którzy wyjątkowo mnie irytowali. Mam tutaj na myśli tych roszczeniowych buraków, którzy wykupują sobie najtańsze w biurze podróży wakacje i myślą, że już na lotnisku powinni dostać drinka z parasolką i są mega zdziwieni, że w rejsowym samolocie linii WizzAir nie podają im obiadu – i to najlepiej białych trufli ze średnio wysmażonym stekiem Ribeye z Wagyu – no bo jak to, przecież zapłacili! Dzizas, co za prowincjonalizm! Wyjechał taki z jakiejś wiochy, zapłacił niecałe tysiąc siedemset za wakacje, bo od miesiąca czatował na last minute i wydaje mu się, że każdy powinien kłaniać mu się w pas. O elementarnych zasadach kultury można zapomnieć, oczywiście taki żłób musi być pierwszy w samolocie (choć i tak miejsce każdy ma swoje), zanim jeszcze usiądzie, to oczywiście już pociąga z gwinta, bo na bezcłówce kupił sobie Wyborową, no bo mu się wakacje zaczęły, to się przecież już w samolocie trzeba naje*ać jak stodoła, mimo że stewardessa trzy razy go upomina, że nie spożywa się alkoholu nie zakupionego w samolocie, ale co tam, zapłacił – to może, nikt mu nie będzie mówił. Modliłem się tylko, żeby nie zaczęli klaskać przy lądowaniu, jak na typowych Januszy przystało, ale chyba po tym alkoholu trochę im się przysnęło i przespali moment lądowania. Kto lata często tanimi liniami, na pewno wie, jaki typ mam na myśli, bo trudno ich przeoczyć, są po prostu wszędzie i na każdym kroku pokazują, że Polak potrafi. Na szczęście, po wylądowaniu już wszystko było dobrze i gdy tylko wyszedłem z lotniska, Malta mnie zachwyciła.



✓ IF IN DOUBT, FLOAT OUT

Początkowo, podstawowym środkiem transportu miał być samochód, który chciałem wynająć już na lotnisku, jednak znajoma, która tam mieszka i wszystkie możliwe artykuły, jakie o Malcie przeczytałem, mówiły, że nie jest to najlepsza decyzja. Przede wszystkim Malta jest bardzo zakorkowana, a w szczycie sezonu, kiedy turystów jest tam znacznie więcej, to poruszanie się po miastach samochodem nie ma najmniejszego sensu, kiedy dodatkowo trzeba szukać miejsca na zaparkowanie tego auta, albo płacić za parking, taka wygoda przestaje być udogodnieniem. Na Malcie świetnie rozwinięty jest transport publiczny, a dokładniej autobusowy – autobusy jeżdżą często, wszędzie, w środku zawsze jest klima (to było zbawienie) i przede wszystkim, są w miarę tanie. Tygodniowa karta, umożliwiająca poruszanie się wszystkimi liniami, w tym nocnymi, kosztuje 21 euro. Autobusy często poruszają się po bus pasach, omijając tym samym zakorkowane ulice i dojeżdżają we wszystkie strategiczne miejsca. Zdecydowanie polecam.


Szkoda, że nie mam ultraszerokiego kątu, bo nie byłem w stanie objąć całego pokoju.

✓ NOTE TO SELF: RELAX

Jak wiadomo, nie korzystam z biur podróży, bo uważam to za stratę czasu, pieniędzy i w ogóle dziwię się, jak w dobie Internetu ludzie dają jeszcze zarabiać pośrednikom. Zrobiłem więc krótki research w Internecie tak, by był jakiś minimalny plan (bo wiadomo, że spontany i tak są najlepsze), który zakładał, aby kilka dni spędzić na Malcie i kilka na Gozo. Unikając tłumu turystów i wielkich miast, a także zgodnie z faktem, że nie przepadam za hotelami, wybór padł na małą miejscowość Naxxar, położoną w środkowej części wyspy. Miasteczko było małe, ale świetnie skomunikowane, bez problemu można było się dostać w prawie każdą część wyspy, poza tym sporo knajpek, kawiarni, sklepów, pubów i co najważniejsze – niewielu turystów. Nocowałem w świetnym miejscu, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie, 400-stuletni dom, wybudowany z wielkich, kamiennych bloków z żółtego piaskowca, których waga sięga pewnie kilkunastu ton, z pięknym dziedzińcem, balkonem i malutkim patio. Nocowałem w różnych miejscach, ale ta chata zrobiła na mnie ogromne wrażenie, jak i z resztą cała architektura na Malcie. Poruszając się po ciasnych uliczkach Victorii, miałem wrażenie, jakbym był w Jerozolimie – grube, nagrzane słońcem mury, niewielkie okna i niemal pełny przegląd fortyfikacji. Za sprawą Joannitów, charakterystycznym stylem jest barok, który znacznie bardziej niż np. w naszym kraju nawiązuje do kultury antyku. Miód malina! Dodam jeszcze, że każdy dom ma tu swojego patrona, a jego imię widnieje zwykle przy pięknych, bogato zdobionych drzwiach.



✓ SIGHTSEEING IS THE ART OF DISAPPOINTMENT

Jeśli o zwiedzanie chodzi, było oczywiście bardzo intensywnie, najbardziej do gustu przypadła mi stolica Malty – Valletta. Spędzić tu można cały dzień, snując się uliczkami między dziesiątkami, a może setkami zabytków, kościołów, kapliczek, posągów świętych czy ogrodów Barakka, które na pewno trzeba zobaczyć. Nie należę do ludzi, którzy zwiedzają miasta z przewodnikiem w ręku, chodząc od kościoła do kościoła, bo zdecydowanie bardziej stawiam na zwiedzanie poprzez intuicję, ale nie jestem też totalnym ignorantem, który jadąc do jakiegoś miasta, omija celowo strategiczne punkty. Jednak Valletta to jeden wielki zabytek, który nie bez przyczyny wpisany jest na listę UNESCO, a poza tym, jest na tyle mała, że naprawdę trudno tu coś przeoczyć. Bardzo podobało mi się też w Victorii (Rabacie), stolicy Gozo zwłaszcza, kiedy późnym wieczorem, o zachodzie słońca i po zmroku zwiedzałem cytadelę. Dawno żaden budynek ani miejsce nie zrobiło na mnie takiego wrażenia – pozycja obowiązkowa! Całkiem ciekawe były też Mdina – Miasto Ciszy, Mellieha czy Xlendi – choć tak naprawdę wszystkie miasta na Malcie mają podobny do siebie klimat. Jeśli ktoś ma ochotę się zabawić, to najlepsze kluby, imprezy i życie nocne znajduje się w takich miejscowościach, jak: St. Julian’s, Sliema, Buġibba w Saint Paul’s Bay, a w szczególności w imprezowej dzielnicy Paceville – ja byłem tylko przejazdem, bo mimo że imprezować lubię, to akurat na Malcie chciałem odpocząć. I odpocząłem. Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o jednym miejscu, które na pewno warto odwiedzić, jest to malutka wioska położona na północy wyspy, nazywana Popeye’s Village. Wioska została zbudowana w latach siedemdziesiątych na potrzeby filmu produkcji Walta Disneya, który tam kręcili i mimo że film okazał się kompletną klapą, to jednak miejsce pełni rolę parku rozrywki, który warto zaliczyć. Piękna zatoka otoczona skałami, krystalicznie czysta woda, chatki jak ze starej rybackiej wioski, knajpki, restauracje, leżaki. Oczywiście dłużej niż parę godzin bym tam nie wytrzymał, z racji tego, że to takie trochę Mielno tylko kilka klas wyżej, ale ten (krótki) czas tam spędzony wspominam naprawdę dobrze.

Porcje na Malcie są naprawdę solidne.
Swoją nazwę napój zawdzięcza jednemu z głównych składników – słodko-gorzkim pomarańczom chinotto, uprawianym wyłącznie w rejonie Morza Śródziemnego. Ziołową nutę nadaje mieszanka kilkunastu aromatycznych ziół i przypraw, trzymana w tajemnicy.
Cannoli – słynny na cały świat sycylijski deser. Kruche rurki smażone w głębokim tłuszczu i słodkie kremowe nadzienie z serka ricotta.

✓ MALTA IS THE ONLY COUNTRY IN THE WORLD WHERE THE LOCAL DELICACY IS THE BREAD

Jednak podróże to przede wszystkim jedzenie, próbowanie nieznanych wcześniej smaków i odkrywanie nowego. Kuchnia na Malcie z racji zaszłości historycznych to mieszanka kuchni śródziemnomorskiej, głównie włoskiej i brytyjskiej. Malta słynie z wyrobów piekarniczych, chleb, bułki, jakieś ciasta francuskie, paszteciki, pizzerinki są naprawdę pyszne i można je dostać świeże w prawie każdym „corner shopie”. Jednak największym specjałem wyspy jest królik (Fenek) podawany w winnym sosie albo na dziesiątki innych, różnych sposobów, ja jednak nie spróbowałem, jakoś w takim upale niekoniecznie miałem ochotę na mięso. Drugim specjałem, o którym warto wspomnieć, a którego miałem ochotę spróbować, jest Ftira – czyli rodzaj kanapki, którą serwują w restauracjach, bistro, a nawet barach jako śniadanie lub zwykłą przekąskę. Pikantne nieco ciasto z pomidorami, oliwkami, cebulkami i anchois lub tuńczykiem, pieczone w piecu opalanym drewnem – całkiem dobra, ale szału nie ma. Oczywiście prawie w każdej knajpie możemy też dostać owoce morza, pizzę, makarony, risotto czy słodkie desery takie, jak np. cannoli, które smakują zawsze dużo lepiej niż te, które kupujemy u nas. Najlepszy posiłek podczas całego wyjazdu jadłem w Vallettcie w restauracji That’s Amore, były to właśnie owoce morza i myślę, że sam Gordon Ramsay byłby zachwycony, a może nawet i poprosiłby repetę.
Jeśli o kawę chodzi, to jest zdecydowanie gorzej, oczywiście jest sporo dobrych kawiarni, ale np. tylko w jednej udało mi się kupić flat white, oczywiście gdziekolwiek zapytałem i wyjaśniłem co, to jest, każdy proponował, że może mi coś takiego zrobić, zamiast flat white dostawałem jednak zwykłą kawę z mlekiem. Tylko w jednej kawiarni w stolicy udało mi się wypić prawdziwą flat white, miejscówka nazywa się Lot Sixty One i oprócz świetnej kawy oferuje piwka craftowe (których na Malcie nie ma zbyt wiele) i wypieki własnej roboty, zdecydowanie najlepszy coffee spot, w jakim byłem. Na szczęście, kiedy jest upał powyżej 35 stopni, niekoniecznie chce się pić ciepłe napoje. Maltańczycy upodobali sobie gazowany napój o aromacie pomarańczy, połączony z mieszanką ziół, który nazywa się Kinnie. Smakuje trochę jak gazowany, bezalkoholowy Jager i na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, ale gorzki smak dobrze gasi pragnienie i orzeźwia.



✓ I READ, I TRAVEL, I BECOME

Maltę będę polecał, naprawdę jest tam ładnie, mimo że jako fan natury, zieleni, lasów i gór, na suchej, skalistej wyspie mogłem czuć się trochę nieswojo. Ludzie są przemili, bardzo pomocni, świetnie mówiący po angielsku (czemu akurat dziwić się nie można), jeśli wie się, jakie miejsca wybrać, można uniknąć tłumu i turystów, jedzenie bardzo dobre, woda w morzu przyjemna, komunikacja świetnie rozwinięta, architektura godna podziwu. Myślę jednak, że tydzień w zupełności wystarczy, no chyba, że ktoś zakłada dłuższy wypoczynek typowo na plaży. Jeśli jednak nastawiamy się bardziej na zwiedzanie, to myślę, że w tydzień spokojnie jesteśmy w stanie zaliczyć wszystko, co najważniejsze i warte odwiedzenia.

Close Menu