Leśna Rajza

Są wyjazdy, które planuje się miesiącami, i takie, które po prostu się dzieją. Leśna Rajza była właśnie tym drugim przypadkiem – spontaniczna, bez ciśnienia na wynik, a mimo to zostawiła po sobie wiele więcej niż tylko kilka zdjęć w aparacie i zmęczone nogi.

Wystartowaliśmy z Miasteczka Śląskiego. Tego ranka powietrze pachniało świeżo, jakby lasy dopiero co się obudziły. Przed nami prawie 100 kilometrów zieleni, piachu, igliwia i śpiewu ptaków – ale od początku wiedzieliśmy, że nie zrobimy całości. Abnegacja w podejściu do kilometrażu? Może. Ale bardziej chodziło o to, by nie gonić, tylko być. W drodze, w lesie, w ciszy, w towarzystwie.

Trasa prowadzi głównie przez lasy – niektóre dzikie, inne bardziej uporządkowane, niemal jak parki. Co jakiś czas pojawiały się ślady cywilizacji: samotna kapliczka, stary przystanek, drewniany dom ukryty wśród drzew. Każdy z tych elementów był jak synekdocha – fragment większej historii, która domagała się podziwu, zatrzymania albo zdjęcia.

Nakło-Chechło przywitało nas leniwym południem, którego temperatura i światło zdawały się inscenizować letnią pocztówkę. Tafla jeziora połyskiwała w słońcu, a podłużne cienie drzew przesuwały się miękko po piasku i trawie. Wokół panował bezpretensjonalny spokój – ludzie na ręcznikach, dzieci chlapiące się w płytkiej wodzie, śmiech, zapach kremu z filtrem. Cała ta sceneria miała w sobie coś z francuskiego joie de vivre – prostą, codzienną radość, która nie potrzebuje wielkich gestów, by zostawić ślad.

Na trasie zrobiliśmy zaledwie połowę planowanego dystansu. Brak dyscypliny? Niezupełnie. To raczej celowe spowolnienie – decyzja, by nie połykać jedynie kilometrów bez refleksji. Leśna Rajza to nie szlak do „odhaczenia” na mapie, ale doświadczenie, które warto chłonąć w odcinkach. Pozostawiliśmy sobie drugą część na inną okazję – i całkiem nam z tym dobrze. W końcu najlepszym powodem, by wrócić, jest świadomość, że coś zostało jeszcze do odkrycia.

Na koniec kilka refleksji: trasa jest technicznie prosta, ale nie trywialna. Pełna zakrętów, leśnych duktów, okazji do złapania dobrych zdjęć, rozmów i śmiechu. Zwłaszcza w dobrym towarzystwie – bo rowerowe wyprawy to nie tylko kilometry, ale też wspólne przeżycia. I choć czasem trzeba się przedzierać przez meandry planowania, czasu wolnego i pogody – warto.

Aparat? Obowiązkowy. Bo Leśna Rajza to nie tylko szlak – to klimat. A te najlepiej łapie się właśnie przez obiektyw.
I mimo że tym razem nie sięgałem po niego zbyt często, to czasem tak właśnie trzeba.