– Pierwsze pytanie … czy pan nas słyszy?
– Tak (brawa)
– Jak się nazywa miasto, nad Wisłą i podpowiem, że nazwa pochodzi od imienia władcy, który zostawił Polskę murowaną?
– Jakie miasto?
– To ja się pytam, jakie.
– A to ja nie wiem.
Gdzieś w tle: Panie Kazimierzu, gdzie są klucze?
– Proszę nie podpowiadać.
– Kluczbork.
– Prawidłowa odpowiedź: Kazimierz.
Jeszcze do niedawna, Kazimierz Dolny, przez niektórych zwany Kazimierzem nad Wisłą, kojarzył mi się tylko z tym wyżej zamieszczonym cytatem z utrzymanej w nieco groteskowym tonie, eksperymentalnej, kultowej komedii satyrycznej, „Rejs”. Gimby pewnie i tak nie znają! Jednak wielokrotnie słyszałem od znajomych, że Kazimierz to na tyle urokliwe miasteczko, że wypada przynajmniej raz w życiu się tam zjawić i to najlepiej jadąc gdzieś po drodze, bo nie ma sensu zostawać tam na dłużej. Wcale nie dlatego, że coś z tym miasteczkiem jest nie tak, po prostu jest na tyle małe, że spokojnie w weekend można zaliczyć wszystkie największe atrakcje tego malowniczego przysiółka. I mimo że połowa listopada to zdecydowanie nie jest najlepsza pora na zwiedzanie i rozkładanie się ze statywem w celu zrobienia jakichś dobrych zdjęć, głównie dlatego, że w miastach dominują najczęściej odcienie szarości, to jednak postanowiłem się tam wybrać, mając cichą nadzieję, że uda mi się wrócić do domu z jakimiś zdjęciami.
Sercem Kazimierza bez wątpienia jest piękny, średniowieczny, wybrukowany rynek, wokół którego znajduje się mnóstwo urokliwych restauracji i kawiarni. W letnie wieczory zapewne tętni tu życie do wczesnych godzin porannych, bo daję głowę, że w czasie wakacji licznie gromadzą się tu nie tylko turyści i mieszkańcy, ale także najróżniejsi artyści i performerzy – jednak, jako że mamy listopad, to było raczej pusto, co osobiście uznałem bardziej za atut niż mankament. Na rynku rzeczywiście jest ładnie, gustowne kamienice to zapewne architektoniczna perełka, do tego jeszcze ta znana, charakterystyczna studnia, która jest chyba najbardziej rozpoznawalnym obiektem na rynku, mogą zachwycić, ale deszczowa pogoda i zaciągnięte niebo dawały naprawdę fatalne światło, więc pomyślałem, że stosując się do zasady: zrób to, co możesz, tam, gdzie jesteś, tym, co masz, zdjęcia najlepiej wykonać będzie nocą, a że już po godzinie 17.00 było właściwie ciemno, plan wystarczyło tylko wcielić w życie. Na pierwszy strzał – Góra Trzech Krzyży (które miały upamiętniać ofiary cholery z początku XVIII wieku), choć myślę, że nazywanie tego wzniesienia górą to spory eufemizm. Wejście na wzniesienie o wysokości 190 m n.p.m. zajmuje około 10 minut i zapewniam, że warte jest każdego pokonanego schodka. Jeśli jednak zdecydujecie się wejść na wzgórze za dnia, musicie liczyć się z tym, że na samym szczycie stoi budka, w której pobierana jest opłata. Nie jest to jakaś zaporowa cena, bo wynosi jedynie 4 złote, jednak jestem zdecydowanym przeciwnikiem takich rozwiązań, a wydaje mi się, że miasto do najbiedniejszych nie należy. Nieważne, ja byłem tam po zmroku i wtedy już żadna opłata nie obowiązuje. Panorama ze szczytu jest naprawdę imponująca i otwiera widok na cały Kazimierz Dolny oraz na sunącą leniwie po prawej stronie Wisłę, którą po zmroku trudno jednak dostrzec w pełnej okazałości. Mimo że najlepszy widok znajduje się tuż za skarpą, ja postanawiam rozłożyć się ze statywem za krzyżami, i mimo że tracę kadr z pięknie oświetlonego ciepłym światłem rynku, to jednak zyskuję widok z trzema krzyżami. Całkiem nieźle wyszło, moim zdaniem. Potem szybkie zejście na rynek i standard, czyli fotka z dłuższym czasem naświetlania, którą, zakładam, ma chyba każdy, kto był w Kazimierzu, no może jedynie nie nocą przy pustym, wyludnionym rynku i tak ładnie rozgwieżdżonym niebie, ale to trochę tak, jak być w Paryżu i nie zrobić zdjęcia z wieżą Eiffla, prawda? Na szybką fotkę załapały się również i baszta oraz ruiny zamku, które pamiętają pewnie czasy Kazimierza Wielkiego.
Mimo że zawsze starannie dobieram miejsce, gdzie pójdę coś zjeść, tym razem wybór dokonał się w zaledwie 10 minut. Padło na restaurację Kwadrans, wcale nie tylko dlatego, że był to jeden z nielicznych, otwartych lokali w Kazimierzu, ale też urzekł mnie nietuzinkowy klimat tego miejsca. W środku nie wyglądało to już tak ładnie, ale z zewnątrz budziło naprawdę pozytywne emocje. Karkówka z grilla z warzywami weszła jak złoto.
Podsumowując. Piękny ten Kazimierz. Latem, czy wiosną, kiedy dodatkowo zaliczyć można spacer meandrami Wisły, których na pewno tu nie brakuje, a całe nabrzeże jest naprawdę świetnie do tego przygotowane. Warto również wspomnieć o licznych, urokliwych wąwozach, które może i nie są szalenie długie, ale na pewno potrafią wyjątkowo zauroczyć. Podobnie jak kazimierskie spichlerze, czyli wyjątkowy zespół zabytków, nie mający nigdzie indziej swojego odpowiednika. Te nadrzeczne magazyny zbożowe, mimo swojego gospodarczego przeznaczenia, zachwycały i nadal zachwycają renesansowymi zdobieniami. Kiedyś stanowiły one własność magnatów, zamożnej szlachty lub duchowieństwa, a dziś najczęściej pełnią rolę hoteli, pensjonatów, czy muzeów. Czy wybiorę się znowu? Jeśli będą miał kiedyś po drodze, na pewno miło będzie zobaczyć Kazimierz jeszcze raz, może inną porą roku, bo jest tego warty.