Historia pewnej fotografii to coś zupełnie nowego – to seria, która będzie ukazywała się na moim blogu mimo, że raczej nieregularnie, to jednak systematycznie. Jako że wiele moich zdjęć oprócz tego, że są dla mnie czymś, co śmiało mogę określić sztuką obserwacji, sposobem na kształtowanie ludzkiej percepcji, zatrzymaniem pewnego momentu w czasie i chwytaniem przemijającej chwili, która była prawdziwa, to niosą one także za sobą pewną historię, która znana jest tylko mi, bo tylko ja znam okoliczności, w jakich to zdjęcie powstało, jakie były kulisy pracy nad nim, a przede wszystkim, na czym polega ich wyjątkowość i właśnie tę historię będę starał się przedstawić słowem pisanym, bo, jak wiadomo, fotografia potrafi nieźle współgrać z tekstem. Fotografia, w moim odczuciu, nie jest związana jedynie ze zmysłem wzroku, czyli patrzeniem, ale przede wszystkim powinna mieć wpływ na odczuwanie, emocje i jeżeli nie czujesz nic, fotografując, nigdy nie sprawisz, że inni, którzy oglądają Twoje zdjęcia, cokolwiek poczują…
Jeśli ktoś spełnia wszystkie nasze marzenia, kolejne stają się tylko kaprysami.
Najpiękniejsze są marzenia niezrealizowane, bo to one nadają życiu sens.
Pierwszy w tym roku, post z serii Historia Pewnej Fotografii jak zwykle sprawił, że po raz kolejny stanąłem przed trudnym, naprawdę trudnym wyborem. Z setek tysięcy zdjęć, które posiadam w swych zbiorach, przynajmniej kilkadziesiąt niesie za sobą jakąś ciekawą, w mojej ocenie historię, którą chciałbym nieco bardziej przybliżyć, dlatego wybór tego jednego stanowi zawsze dla mnie nie lada wyzwanie, a odrzucenie kolejnych kilku wywołuje konsternację i obietnicę: „to będzie następnym razem”. Wspomnienia ogrzewają człowieka od środka, ale też jednocześnie siekają go gwałtownie na kawałki – tak to już jest.
Belgrad to jedna z niewielu europejskich stolic, w których nie tylko prawie nic się nie dzieje, ale w dodatku wieje nudą na kilometr, a nawet na pięć. Niby to centrum Europy, niby okno na Bałkany, niby miejsce, z którego wszędzie łatwo się dostać, niby piękne Serbki spacerujące chodnikami, ale jednak w istocie to tylko betonowe miasto, w którym trudno czymkolwiek się zachwycać (no, może jedynie z wyjątkiem tych spacerujących chodnikami Serbek). Żar lejący się z nieba, nagrzane od słońca stare, zniszczone blokowiska, zgiełk i panujący na ulicach chaos, sporo bezdomnych psów i pijaczków na ławkach, to w skrócie wizytówka miasta, która raczej nie zachęca ani do długich spacerów pomiędzy kamienicami, z których odpada tynk, ani tym bardziej do spędzenia tam dwutygodniowych wakacji z rodziną, czy przyjaciółmi. Zwiedzanie Belgradu przypomina trochę przechadzkę po starym osiedlu, bo gdziekolwiek nie spojrzysz, wszędzie bloki, żelbetonowe kolosy, ociosane, szpetne, wielopiętrowe bryły, które wyglądają dokładnie tak samo. Szkaradność. Obmierzłość. Szpetota. Na miłość od pierwszego wrażenia raczej szans nie ma.
Nie ma co się oszukiwać, do Belgradu celowo nie jeździ chyba nikt, na ogół przejeżdża się przez stolicę Serbii w drodze do Grecji, czasem do Bułgarii i spędza się tam kilka godzin, po czym jedzie dalej z nadzieją, że nigdy się tam nie wróci. Wracają jedynie sadomasochiści i miłośnicy brzydoty. Turpizm, panie! Turpizm w czystej postaci. Pewnie, gdyby Grochowiak mieszkał w Belgradzie, to wiersze spod jego pióra wychodziłyby sercem i duszą malowane, tyle tu inspiracji. Krótko i na temat, szału nie ma, bo Belgrad dla Europy jest mniej więcej tym, czym dla Polski jest Radom. Niby jest, ale rzadko znajduje się na folderach biur podróży, prawda?
Jednak pod względem fotograficznym, to już zupełnie inna bajka, bo nie od dziś wiadomo przecież, że w sztuce fotografii pojęcie „brzydkie” nie istnieje, a nawet jeśli, to wcale nie oznacza, że jest mniej ciekawe, albo gorsze. Zrobiłem tam mnóstwo lepszych lub gorszych zdjęć, błąkając się z aparatem w ręku po stolicy Serbii, trafiłem oczywiście do Kalemegdan, nazywaną również belgradzką fortecą, która znajduje się w najstarszej częścią miasta. Trafiłem oczywiście na mającą formę krzyża greckiego, Cerkiew św. Sawy, przespacerowałem się deptakiem Kneza Mihaila, na którym znaleźć można najpiękniejsze kamienice i siedziby ważnych instytucji kulturalnych. Sporo czasu spędziłem też w Skadarliji, która ze względu na swój artystyczny charakter, porównywana jest często z paryskim wzgórzem Montmartre i w każdym z tych miejsc wykonałem mnóstwo zdjęć, naprawdę jest co fotografować. Jednak, jak to zwykle bywa, zdjęcie, które najbardziej kojarzyć mi się będzie z wizytą w Belgradzie, nie było zrobione w okolicy najpopularniejszych atrakcji turystycznych miasta, a raczej tam, gdzie trafia niewielu. Dzielnica Dorcolu, potocznie uznawana jest za miejsce, w którym rządzą kibice Partizana Belgrad (to jeden z najpopularniejszych klubów piłkarskich w Serbii) i jak podają przewodniki turystyczne, lepiej się tam nie zapuszczać. Stare, zniszczone pewnie w czasie wojny domowej kamienice, które właściwie z każdej strony zdobią grafitti podkreślające, że znajdujemy się na terenie kibiców Partizana, faktycznie nie wyglądają zachęcająco, ale też może z racji pory dnia, nie czuję się tam, jakbym zaraz miał dostać w japę. Jest klimat! Pamiętam, że podszedł wtedy do mnie jakiś starszy pan, miał siwe włosy, gazetę pod pachą i siatkę z ziemniakami, pewnie wracał do domu z jakichś zakupów. Pamiętam też, że łamanym angielskim pytał mnie, czy znam Nikola Teslę, jego dokonania, odkrycia i wynalazki – a zapamiętałem to z racji tego, że akurat życiorys Tesli kiedyś dokładnie zgłębiłem i wiem, że nie było chyba w historii innego naukowca, który obrósł tak wieloma mitami i został tak bardzo przeinaczony (polecam sobie zgłębić tą wiedzę zwłaszcza, jeśli chodzi o jego relację z Edisonem). Tak sobie stojąc i rozmawiając na temat dokonań Nikoli, przyglądałem się też młodemu chłopcu, który od jakiegoś już czasu próbował nauczyć się żonglerki piłką. Wyglądał zupełnie przeciętnie – koszulka, krótkie spodenki i klapki, które wcale nie ułatwiały opanowania trudnej sztuki podbijania piłki. Jednak to, co przykuło najbardziej moją uwagę, to zapał tego nie mającego pewnie nawet 10-ciu lat chłopaka. On się po prostu nie poddawał, mimo że maksymalnie udawało mu się podbić ciężką piłkę cztery, no może pięć razy. Ta siła charakteru, która tak pasuje i oddaje ten serbski charakter, zaintrygowała mnie na tyle, że postanowiłem zrobić mu zdjęcie, ku ogólnemu zaskoczeniu zarówno starszego pana (bo fotkę strzeliłem, nie przerywając naszej dyskusji), jak i samego młodego piłkarza, który widząc, że robię mu zdjęcia, trochę się nawet zmieszał, a przynajmniej na chwilę, bo po kilku sekundach zwyczajnie mnie olał i wrócił do podbijania. Pomyślałem wtedy, że gdyby okazało się kiedyś, że zostanie on wielką gwiazdą footballu, jak Messi, Mbappe, Ronaldo, czy Krychowiak (nie, no ten ostatni to oczywiście żart), zdjęcie to okaże się warte fortunę. Rozumiecie już zatem, że wierzę w tego małego Serba całym sercem i trzymam za niego mocno kciuki.
Serbia, Belgrad 17 września 2017 roku, godzina 17:28