Słońce jest inne każdego dnia

✓ Gdyby słońce zaczęło wątpić, natychmiast by zgasło…

Jedna z autochtonicznych grup etnicznych Nowej Zelandii – Maorysi – oprócz ogromnego dorobku kulturalno-plemiennego, ma jedno przysłowie, które jakoś wdarło się głęboko między moje zwoje mózgowe i dosyć często zdarza mi się do niego wracać, a brzmi ono tak: „Wystarczy, że zwrócisz swoją twarz w stronę słońca, a wszystkie cienie zostają za Tobą”. I bez względu na to, czy traktujemy je w sposób literalny, dosłowny, czy raczej doszukujemy się w nim symboliki i jakiejś formy metafory, wydaje mi się nie tylko bardzo prawdziwe, ale przede wszystkim głębokie. Słońce to dla mnie panaceum na wszystkie problemy tego świata, od zawsze idealnie egzystuję podczas letnich upałów, a zima mogłaby dla mnie w ogóle nie istnieć. Myślę, że jestem stworzony do tego, by żyć w trochę innym zakątku świata niż ten, w którym obecnie się znajduję, no ale jak się nie ma, co się lubi, to przynajmniej trzeba korzystać z uroków słońca, kiedy jest, a właśnie nadszedł długo wyczekiwany przeze mnie czas, kiedy słońca będzie dużo, o tak!

Kiedy dwa lata temu pojechałem porobić z córeczką zdjęcia w rzepaku, nie miałem jeszcze pojęcia, że przerodzi się to w cykl, który będę starał się praktykować przez kolejne lata. Miały to być zdjęcia zwyczajne, szybkie, bo z rocznym dzieckiem trudno o kilkugodzinną sesję z pięknymi, żółtymi kwiatami w tle. Zdjęcie, o którym dziś piszę, powstało przez zupełny przypadek i miało być tylko kolejną relacją na Instastory, pokazującą, jak idziemy sobie za rękę, odwróceni w stronę zachodzącego słońca. Celowo też zdecydowałem się właśnie na taką, a nie inną formę, bo chciałem, aby twarz Zojki nie była widoczna w social mediach. Jednak, kiedy wieczorem, na spokojnie w domu zasiadłem do postprodukcji, jakoś ujęło mnie to zdjęcie i to na tyle, że przez długi czas nie mogłem przestać koncypować, co z tym dalej zrobić. I wymyśliłem sobie, że pięknie byłoby przerodzić to w cykl i robić sobie takie zdjęcie każdego roku, aż do czasu, kiedy Zoja skończy 18 lat, a może nawet i dłużej. Obserwować to, jak się zmienia, rośnie, dorasta, podczas gdy ja będę robił się coraz starszy. Niezmienna pozostanie jedynie otaczająca nas, budząca się wiosną do życia natura, tryskające soczystą żółcią, kwitnące kwiaty rzepaku, no i to zachodzące słońce w tyle. Droga, po której idziemy również może być interpretowana jako symbol upływającego czasu, nieodwracalnego przemijania niektórych rzeczy, ale i zmierzania w pewnym celu. Może się to udać, tak wtedy pomyślałem…

Od tego czasu zapisałem to głęboko do sztambucha własnych myśli i każdego roku, kiedy kwitnie rzepak, wyruszam w tylko mi znane miejsce na krótką, „rzepiarową” sesję. Oczywiście, powstają też inne zdjęcia w rzepaku, ale to właśnie z tego jednego postanowiłem uczynić cykl. W tym roku wszystko poszło bardzo sprawnie. Jako że ostatnio zapisałem sobie koordynaty GPS, bez trudu trafiłem w „nasze” miejsce. Zojka była przygotowana, a perspektywa obiecanych lodów po zdjęciach sprawiła, że chętnie pozowała, przebierała się w różne kreacje i wchodziła głęboko pośród bzyczący różnymi owadami rzepak. Doświadczenie robi swoje. I w takich oto warunkach powstało trzecie już zdjęcie mojej trzyletniej córeczki, która razem ze swoim staruszkiem „ciśnie” przez drogę usłaną rzepakiem.

Na koniec, chciałem jeszcze podziękować mojej Kasi, za cierpliwość i że znosi te wszystkie moje pseudoartystyczne zapędy.
:*

Peace!

Close Menu