Bohemia Tales

✓ BOHEMIA HAS NO BANNER. IT SURVIVES BY DISCRETIONS.

Od października minęło sporo czasu, długie cztery miesiące, odkąd miałem okazję być ostatni raz w Katowicach na porządnej, elektronicznej imprezie. Chyba się starzeję, bo ostatnio coraz częściej stawiam na nieco inne formy rozrywki i sposoby spędzania wolnego czasu niż przebywanie w zatłoczonych klubach. A zimą najchętniej zapadłbym w długi sen i obudził się razem z niedźwiedziami, nigdy nie była to moja ulubiona pora roku i ma dla mnie sens jedynie, gdy jestem w górach. Niejednokrotnie też pisałem, że prawdziwe oblicze przestrzennej, elektronicznej muzyki najlepiej sprawdza się pod gołym niebem, więc zimę najzwyczajniej staram się przeczekać. Jednak co jakiś czas budzi się we mnie instynkt i wtedy wracam, a jako że nie bywam często w klubach (a już na pewno nie tak często, jak miało to miejsce kiedyś), to jeśli już coś wybieram, to musi to być pewnik. Tak też było tym razem – wybrałem sprawdzony cykl imprez, na których miałem okazję bywać niejednokrotnie, o czym również wiele razy pisałem. W tą sobotę wybór był prosty i wygrywał z każdą alternatywą: Bohemia Tales w Katowicach.

Wydarzenie: Bohemia Tales
Miejsce: klub INQ, Katowice, PL
Data: 10.02.2018

✓ WISH YOU WERE BEER

Jako że w swoim życiu w klubach przyszło mi spędzić niejedną noc, wiem, że odpowiedni „before party” to sprawa natury rudymentarnej, a niejednokrotnie się zdarzało, że before sprawdził się lepiej niż sama impreza. Katowice nigdy mnie nie powalały z nóg, nie były nigdy dla mnie miastem szczególnym, które miałoby w sobie coś, do czego chciało się wracać, no i nic szczególnego na tle innych miast wojewódzkich ich nie wyróżniało (no może poza najbardziej obsikanym dworcem PKP, na jakim w życiu byłem). Jednak te czasy to już historia i to taka, o której najlepiej szybko zapomnieć. Katowice bardzo się zmieniły i to zdecydowanie na plus, bo wybór odpowiedniego lokalu na warm up nie ograniczał się do dwóch lub trzech, jak miało to miejsce kiedyś. Tym razem postawiliśmy na restobar i multitap Upojeni (nazwa zobowiązuje) z co najmniej dwóch powodów: 14 rzemieślniczych piw z kranu do wyboru i podobno pyszna hiszpańska kuchnia. Zadajmy sobie teraz pytanie, czy może być coś lepszego przed imprezą niż dobre, kraftowe piwo (na szczęście moda na piwa rzemieślnicze dotarła i na Śląsk i coraz więcej knajp ma je w swojej ofercie), a do tego pyszne tapas takie, jak: tatar ze śledzia, hummus, hiszpańskie croquettes, czy patatas bravas. Mnie bardziej zachęcać nie trzeba było. Knajpa znajduje się na ulicy Św. Jana i wchodzi się do niej przez zadaszone podwórko, które pewnie latem pełni rolę ogródka, naprawdę ładnie to wygląda z zewnątrz. W środku też niczego sobie, panuje tu miły, klimatyczny półmrok, na parterze znajduje się bar, na piętrze dodatkowe stoliki. Zamówiłem wołowy tatar z kaparami, parmezanem, piklami, serwowany z grzankami, do tego dwa piwa Ipa i Sour Ale i wiedziałem, że już nic i nikt mi tej nocy nie jest w stanie zepsuć. Po prostu miód malina, nic dodać, nic ująć. Miejsce zdecydowanie godne polecenia i idealne na before, biorąc pod uwagę fakt, że zamykają każdego dnia o północy. Na pewno jeszcze tu wrócę, ale niestety czas minął nieubłaganie szybko i pora była ruszać do klubu.

✓ EXPAND YOUR MIND

W klubie od samego początku imprezy było już dosyć ciasno, a z godziny na godzinę ludzi tylko przybywało. Zachwyt ludzi nad dekoracjami przygotowanymi przez czeski kolektyw, UfoBufo Team był wielce uzasadniony, robiły niebotyczne wrażenie. Myślę, że właśnie dekoracje to chyba kwintesencja tych imprez, bo czego by nie napisać o muzyce, to wiadomo, że każdy ma różne preferencje, a rzecz jasna de gustibus non est disputandum, ale nie spotkałem chyba jeszcze osoby, która narzekałaby na dekoracje. To właśnie one chyba najbardziej wyróżniają te imprezy na tle wszystkich innych (nie tylko elektronicznych), na jakich miałem (i nie miałem) okazji być – top notch! Muzycznie również konkretny mind-blowing. Live act w wykonaniu Czecha, Gappeq to była prawdziwa petarda, koleś po prostu przeniósł ludzi w inny wymiar swoimi dźwiękami, dawno nie słyszałem tak dobrego grania, a wiadomo przecież, że zdecydowanie bliższe memu sercu są raczej bardziej subtelne dźwięki. Jednak to, co zaprezentował Jiri Tomasek rozwaliło mnie na atomy pierwsze. Przeczytałem gdzieś, że jego utwory często są inspirowane mitycznymi postaciami, opowieściami fantasy i motywami religijnymi. Mają głęboki, tribalowy klimat osnuty wykręconymi dźwiękami, mrocznymi klimatycznymi teksturami i fantazyjnymi melodiami i przyznam z ręką na sercu, było to słychać w każdym pojedynczym brzmieniu. Oczywiście Psyla i Ejczka pocisnęli równie mocarnie, ale po takim live’ie wszystko zostało już lekko przyćmione.
Na chillu najbardziej oczekiwany przeze mnie był live act w wykonaniu poznańskiego artysty, Jacka Olszewskiego, który ukrywa się pod aliasem Johnny Mandrake i reprezentuje kolektyw Fractal Forest. Nie pomyliłem się. Ambientowy set Jacka, którego twórczość śledzę i kibicuje mu od samego początku, był naprawdę zjawiskowy. Widać, że chłopak poświęca mnóstwo czasu i wkłada ogrom pracy, aby brzmiało to wszystko w taki własnie sposób. Bezbeatowe dźwięki pochłonęły mnie bez reszty i trzymam kciuki za album, który, mam nadzieję, wyda i za to, aby niedługo zobaczyć go w line up’ie jakiegoś dużego, transowego festiwalu.

✓ AFTER A WHILE, WAITING GETS BORING

Przetrwałem do końca, było dobrze zarówno pod względem muzycznym, wizualnym, ale przede wszystkim towarzyskim i to od samego początku do wczesnych godzin porannych, bo jak mawiają: „starting strong is good, but finishing strong is epic”. Chyba nic więcej pisać nie trzeba, resztę pozostawiam fotografiom.
Howgh!

Pełna fotorelacja tutaj: Click!