Aksjomat Przestrzeni i Światła #Nov/Dec’24

⇞Aksjomat Przestrzeni i Światła⇞
Co dwumiesięczny cykl, który pokazuje mój świat widziany przez wizjer aparatu fotograficznego, a którego konsekwencją są powstałe eseje fotograficzne. Bywają niebanalne, zaskakujące, podobno nawet czasami zmuszające do myślenia, ale też i luźne, bez „artystycznej’ spiny i ciśnienia, choć nie ukrywam, że zawsze moją ambicją jest ukazanie najzwyklejszych momentów życia jako sztuki. Inspirację czerpię z różnych form sztuki – malarstwa, filmu, książek, które zawsze kreują pewien obraz przestrzeni w mojej głowie, który później staram się przenieść na zdjęcie, bo fotografia służy mi do przekazywania mojej filozofii życia. Oczywiście, czasem będą to truistyczne, niewyszukane wizje, bo trudno sfotografować kubek z poranną kawą tak, aby powstało z tego dzieło sztuki. I mimo że uważam, że w obecnym świecie skupia się zbyt dużą uwagę na inklinacje technologiczne, kosztem walorów estetycznych, czego przykładem jest Internet, który zalany jest idealnie oświetlonymi, wyostrzonymi jak żyleta fotografiami, które oglądamy i nawet jeśli chwilowo budzą zachwyt, szybko ulatują z naszej głowy i nigdy potem nie wracamy do nich myślami – co raczej mi się nie podoba i uważam to za nieporozumienie, to jednak w tym cyklu też raczej na wielki przewrót nie ma co liczyć, ale jeśli jakieś zdjęcie utkwi Wam w pamięci, albo wzbudzi jakieś emocje, to będę mile zaskoczony. Chodzi tu raczej o wcielenie w życie szeroko pojętej ideologii: “making ideas happen” i na tym właśnie chcę się skupić. Zamieszczone zdjęcia wykonane były zawsze w miesiącu, któremu poświęcony jest dany cykl, i pokazują co (nie)ciekawego wydarzyło się u mnie w czasie tego miesiąca, a nie załapało na osobny post: imprezy, koncerty, spotkania, sesje, ludzie, portrety, zwierzęta, przedmioty, kawa, a może i tosty francuskie, ale przede wszystkim codzienność, może momentami nudna, może schematyczna, ale prawdziwa, bo codzienność nie zawsze bywa ekscytująca.

Listopad i Grudzień 2024

Listopad od zawsze jawił mi się jako swoisty antagonista w kalendarzu – miesiąc pełen melancholii, gdzie dni zdają się topić w szarości, a noc zapada w zawrotnym tempie. W tym roku nie było inaczej. Ciemność przychodziła wcześniej, a światło – to zastane, naturalne – zdawało się być luksusem zarezerwowanym jedynie dla śpiochów, budzących się o świcie. A jednak, wbrew tym przeciwnościom, starałem się nie rozstawać z aparatem. To pewnego rodzaju terapia – poszukiwanie piękna w miejscach, które na pierwszy rzut oka wydają się go pozbawione.

Grudzień, choć pełen uroku i obietnicy świątecznej atmosfery, zawsze gna na złamanie karku. Zanim zdążysz się zatrzymać i nacieszyć blaskiem światełek, zapachem pierników i ciepłem zimowego słońca, już jest po wszystkim. A jednak ten miesiąc przyniósł mi kilka wyjątkowych chwil, które udało mi się uchwycić zarówno w kadrach, jak i we wspomnieniach.

Listopad przyniósł mi możliwość odwiedzenia Nikiszowca – miejsca, które od dawna było na mojej liście fotograficznych celów. Ta industrialna enklawa urzeka harmonią architektury i historią, która zdaje się unosić w powietrzu. Spacerując po brukowanych ulicach, czułem, jakby czas zatrzymał się na moment, pozwalając mi uchwycić ducha miejsca w kadrach. Ceglane mury, wyblakłe napisy i ściana pamięci – wszystko to stanowiło tło dla zdjęć, które wypełniły moją kartę pamięci. Choć czasu na fotografowanie nie było wiele, jestem pewien, że tam wrócę – Nikiszowiec wymaga więcej niż jednej wizyty.

Grudzień pozwolił mi zanurzyć się w świecie sztuki na zupełnie nowym poziomie. Najpierw Katowice i wystawa „Immersive Monet”, gdzie wirtualne płótna mistrza impresjonizmu otulały przestrzeń delikatnymi pastelami i subtelnym światłem. Potem Wrocław i „Immersive Klimt”, w którym złote ornamenty i dekadenckie portrety nabrały życia w przestrzeni. Obie wystawy były jak wizualne crescendo – eksplozja barw i emocji, które trudno oddać słowami, a nawet zdjęciami. Byłem pod wrażeniem, jak technologie cyfrowe mogą przekształcać percepcję klasycznych dzieł sztuki.

We Wrocławiu miałem także okazję odwiedzić jarmark bożonarodzeniowy. To miejsce, które mogłoby uchodzić za ucieleśnienie słowa Gemütlichkeit – przytulności w najlepszym wydaniu. Aromaty grzanego wina, migoczące światełka i dźwięki kolęd tworzyły scenerię idealną do zdjęć. Choć tłumy nie ułatwiały pracy z aparatem, udało mi się uchwycić kilka magicznych chwil, które przenoszą mnie z powrotem na ten wrocławski rynek, ilekroć przeglądam zrobione tam zdjęcia.

Listopad i grudzień mają swoje ograniczenia – szybko zapadająca ciemność i nieprzewidywalna aura nie są sprzymierzeńcami fotografa. Ale w takich warunkach rodzi się kreatywność. Chwytam każdą okazję, by wyciągnąć aparat, poszukując światła – tego sztucznego, odbitego, czasem nawet tego, którego trzeba się domyślać. Właśnie te ograniczenia sprawiają, że każda udana fotografia staje się małym triumfem.

Dwa ostatnie miesiące roku były dla mnie swego rodzaju sinusoidą – od ponurych listopadowych poranków po eksplozje grudniowych świateł. Każdy kadr, każde zdjęcie było nie tylko zapisem chwili, ale też próbą odnalezienia magii w codzienności. I choć grudzień minął jak mrugnięcie oka, zostawił po sobie obrazy, które mogę oglądać i dzielić się nimi dalej.

Peace!