Aksjomat Przestrzeni i Światła #Jan/Feb’25

⇞Aksjomat Przestrzeni i Światła⇞
Co dwumiesięczny cykl, który pokazuje mój świat widziany przez wizjer aparatu fotograficznego, a którego konsekwencją są powstałe eseje fotograficzne. Bywają niebanalne, zaskakujące, podobno nawet czasami zmuszające do myślenia, ale też i luźne, bez „artystycznej’ spiny i ciśnienia, choć nie ukrywam, że zawsze moją ambicją jest ukazanie najzwyklejszych momentów życia jako sztuki. Inspirację czerpię z różnych form sztuki – malarstwa, filmu, książek, które zawsze kreują pewien obraz przestrzeni w mojej głowie, który później staram się przenieść na zdjęcie, bo fotografia służy mi do przekazywania mojej filozofii życia. Oczywiście, czasem będą to truistyczne, niewyszukane wizje, bo trudno sfotografować kubek z poranną kawą tak, aby powstało z tego dzieło sztuki. I mimo że uważam, że w obecnym świecie skupia się zbyt dużą uwagę na inklinacje technologiczne, kosztem walorów estetycznych, czego przykładem jest Internet, który zalany jest idealnie oświetlonymi, wyostrzonymi jak żyleta fotografiami, które oglądamy i nawet jeśli chwilowo budzą zachwyt, szybko ulatują z naszej głowy i nigdy potem nie wracamy do nich myślami – co raczej mi się nie podoba i uważam to za nieporozumienie, to jednak w tym cyklu też raczej na wielki przewrót nie ma co liczyć, ale jeśli jakieś zdjęcie utkwi Wam w pamięci, albo wzbudzi jakieś emocje, to będę mile zaskoczony. Chodzi tu raczej o wcielenie w życie szeroko pojętej ideologii: “making ideas happen” i na tym właśnie chcę się skupić. Zamieszczone zdjęcia wykonane były zawsze w miesiącu, któremu poświęcony jest dany cykl, i pokazują co (nie)ciekawego wydarzyło się u mnie w czasie tego miesiąca, a nie załapało na osobny post: imprezy, koncerty, spotkania, sesje, ludzie, portrety, zwierzęta, przedmioty, kawa, a może i tosty francuskie, ale przede wszystkim codzienność, może momentami nudna, może schematyczna, ale prawdziwa, bo codzienność nie zawsze bywa ekscytująca.

Styczeń i Luty 2025

Za nami dwa pierwsze miesiące roku – intensywne, nieoczywiste i całkiem fotogeniczne. Styczeń i luty przyniosły sporo przygód, od miejskich kadrów po górskie klimaty. To był czas, w którym zima pokazała się na chwilę w swojej klasycznej odsłonie, żeby potem znów ustąpić szarości – taki sezonowy plot twist.

Jednym z highlightów bez dwóch zdań była podróż do Gdańska – miasta, które nieustannie potwierdza swoją pozycję w moim osobistym rankingu top miejscówek w Polsce. Spacer wzdłuż Motławy, plaża w Jelitkowie i wizyta w Hevelianum – wszystko w rytmie slow, z aparatem w dłoni i chłonięciem atmosfery. Gdańsk, jak zawsze, dostarczył porcji estetycznych kadrów i tych mniej oczywistych, poza głównym turystycznym szlakiem.

Było też sporo białego szaleństwa. Zima w tym roku może nie była najbardziej spektakularna, ale udało się zaliczyć kilka wypadów na narty. Najważniejsze, że Zoja rozpoczęła swoją przygodę na dwóch deskach pod okiem instruktora Pawła, którego z czystym sumieniem polecam każdemu rodzicowi szukającemu kogoś z cierpliwością, skillem i luźnym podejściem. Widzieć, jak krok po kroku łapie zajawkę, to jeden z tych momentów, które zapisują się gdzieś głęboko na twardym dysku pamięci.

Wśród tych wszystkich przygód wydarzyło się coś, co bez dwóch zdań było najbardziej wzruszającym momentem tych miesięcy – Zoja skończyła 6 lat. Patrzeć, jak dorasta, jak zmienia się z każdym dniem, to coś, czego nie da się opisać prostymi słowami. Te urodziny były przypomnieniem, jak czas pędzi, ale też jak wiele pięknych rzeczy wydarzyło się przez te lata.

Na liście zimowych atrakcji nie zabrakło też oldschoolowej jazdy na sankach, kiedy śnieg faktycznie łaskawie postanowił pojawić się na chwilę. Dorzuciliśmy do tego wizytę w Planetarium w Chorzowie – seans o kosmosie to zawsze dobry pomysł, żeby na chwilę oderwać głowę i spojrzeć na rzeczywistość z dystansu. Dopełnieniem zimowej odysei była długa podróż pociągiem przez całą Polskę – klimat wagonów, zmieniające się za oknem krajobrazy i ten specyficzny vibe, który daje czas na reset i złapanie kilku kadrów.

Mimo że zima w tym roku naprawdę dopisała, to mentally jestem już w wiosennym trybie. Czekam na dłuższe dni, więcej światła, pierwsze rozkwitające pąki i wschody słońca, które przestaną być tak brutalnie poranne. Aparat gotowy, głowa pełna pomysłów – teraz pozostaje tylko czekać na pierwsze signs of life w przyrodzie.

Peace!