Agneton Tales

Wydarzenie: Agneton Tales
Miejsce: klub INQ, Katowice, PL
Data: 17.09.2016

STAY, THINK, BE POSITIVE

Po kilkumiesięcznej przerwie, podczas której chyba wszyscy zdołali odpocząć, a może i trochę zatęsknić, wróciłem do doskonale wszystkim znanego katowickiego klubu, który jest już legendą, jeśli o niszowe imprezy elektroniczne na Śląsku chodzi. W INQbatorze, 17 września zorganizowana została kolejna edycja opowieści, tym razem o nazwie Agneton Tales. Nazwa imprezy nawiązuje oczywiście do headlinera sceny głównej – belgijskiego producenta – Agnetona, który reprezentuje Sita Records. Elias Gits, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko artysty, w swoich setach prezentuje szerokie spectrum brzmieniowe, które oscyluje wokół takich gatunków, jak: nitzhonot i goa trance. Mimo stosunkowo młodego wieku, Elias miał już na swoim koncie występy na wielu imprezach i festiwalach w takich krajach, jak: Brazylia, Niemcy, Turcja, Izrael, Szwecja, Holandia i Rosja, zanim trafił do Katowic.

BACK TO THE ROOTS

Osobiście nie jestem wielkim fanem goa, uważam, że muzyka ta miała swój czas w końcówce lat dziewięćdziesiątych i na tym powinno się to zakończyć. Oczywiście, że dwanaście lat temu myślałem zupełnie inaczej i goa był moim koronnym gatunkiem, który wpłynął na kształtowanie się mojego gustu muzycznego, jednak z upływem czasu zacząłem dostrzegać wyższość innych gatunków, bo przecież odgrzewane kotlety w końcu jednak się nudzą. Mimo wszystko, od czasu do czasu dobrze zrobić sobie małą wycieczkę w przeszłość, taki „back to the roots”. Nie zawiodłem się, myślę, że nie tylko ja. Agneton uderzył z siłą rozpędzonego pociągu TGV i zmiótł z parkietu katowicką publikę. Wulkan energii i furia pozytywnych emocji, tak w skrócie można podsumować set gwiazdy wieczoru. Myślę, że bez kompleksów zagrali również Tetrasound, reprezentujący wytwórnię Maharetta Records, a także Dzida, zasilający kolektyw i label Cronomi Records, którzy zaprezentowali równie mocarne sety. Co tu dużo pisać, było przekonkretnie.

SIMPLY OVERWHELMING

Druga scena to zdecydowanie bardziej spokojne brzmienia. Tu na wyróżnienie zasługuje projekt Red Sun Rising, który zaprezentował materiał, którego nie powstydziłaby się francuska legenda – Ultimae Records. Kojące, delikatne i balsamiczne wręcz dla mojej trąbki Eustachiusza brzmienia, stanowiły idealną alternatywę dla sceny main, gdzie muzyka pulsowała w tempie 145 uderzeń na minutę. Ludzie pływali. Przyznam, że słuchając tego live actu, z niekrytą dumą i dystynktywnym nieco uśmieszkiem zauważam, że coraz częściej nasi rodzimi grajkowie prezentują naprawdę światowy poziom. Był to pierwszy występ Michała na Talesach, ale jestem święcie przekonany, że jeszcze nie raz tu zawita. Oczywiście Floyd, Damian L. i Dextrino wcale nie zaprezentowali się gorzej, przedstawiając bardzo przekrojowy materiał, od bujających dubów, przez finezyjne psybienty, a na głębokich chillgressive skończywszy, wystrzelili mnie daleko poza ziemską orbitę. Zdecydowanie polecam te imprezy.

Pełna fotorelacja tutaj: Click!