✓ Once a hero, always a hero
Od razu na wstępie zaznaczę, że nie będzie ckliwie, a mogło być, nie będzie też rzewnie, sentymentalnie, egzaltowanie, patetycznie i landrynkowo, choć też mogłoby być. Nie będzie, bo uważam, że są pewne kwestie, których się nie upublicznia, które powinny zostać zachowane jedynie dla siebie, najbliższych Ci osób i tych wyjątkowych, z którymi akurat zdecydowałeś się podzielić. Wszystkie wpisy, które są swoistego rodzaju spowiedzią na Instagramie, Facebooku, blogach czy innych publicznych środkach przekazu, od zawsze stanowiły dla mnie pewnego rodzaju bufor, który zamiast uronić łzę, wywoływał raczej uśmiech politowania. Oczywiście, nie zawsze tak jest, oczywiście, że wiele postów jest autentycznych i nie niesie za sobą żadnych podtekstów, jednak jestem przekonany, że zdecydowana większość z nich to wabik na lajki i share’y. Idąc za ciosem, na melancholię nie macie co liczyć.
31 marca moja babcia skończyła 90 lat i przyznam, że dopóki nie pojawiłem się u niej, by złożyć jej życzenia, jakoś nie docierało do mnie to, że to aż 90 lat. Jednak, kiedy w ferworze składanych jej życzeń, zdmuchiwania świeczek na torcie, odśpiewanego na wszystkie możliwe sposoby sto lat przez jej wnuki i prawnuki, zerknąłem na nią, to zobaczyłem nie tylko minione 90 lat, ale to przede wszystkim 90 lat znajomości życia, doświadczeń, radości, smutku, tragedii życiowych, nadziei, miłości, sukcesów i porażek. Popatrzyłem na nią, jak na osobę, o której nie bez kozery powiedzieć można, że naprawdę zna życie, która nie tylko przeżyła wojnę, wysiedlenia, głód, mróz, ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich (mieszkała wtedy 200km od Wołynia, a o tym, co robiła UPA po 1943 roku wobec mniejszości polskiej, możecie dowiedzieć się, oglądając choćby Wołyń Smarzowskiego), ale też nie wchodząc w szczegóły, miała naprawdę ciężkie życie w późniejszym czasie. Myślę, że nie jestem w stanie sobie nawet tego wszystkiego wyobrazić, jak te wszystkie doznania, to wszystko, co przeżyła, wszystko, co pamięta (a pamięć ma naprawdę dobrą), potrafiła pogodzić z tym, co potocznie nazywamy normalnym życiem? Nie wiem, nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie, a mój umysł nie jest w stanie tego ogarnąć. Twardzielka. Setki, może tysiące rzeczy na pewno były w stanie ją złamać i pewnie ją złamały, ale zawsze potrafiła odnaleźć siłę, by dalej iść, bez użalania się, bez zrzędzenia, marudzenia i litowania się nad sobą, to nie ten typ. To również nie typ babci, która w poniedziałek rano siedzi w przychodni zdrowia, to nie typ, który każdego dnia chodzi do kościoła na mszę i choć wierzy, nie przelewa połowy emerytury na Radio Maryja, ale za to jest dosyć biegła w polityce, rzuca nazwiskami ministrów, LGBT nie stanowi dla niej najmniejszego problemu i nigdy nie głosowała za PISem. Często opowiada świńskie kawały (niektóre nawet do znudzenia), ma zdrowe i otwarte poglądy na życie, zazwyczaj tryska dobrym humorem i nadal jest ciekawa świata. Takich babć powinno być więcej. Kocham ją bardzo.
Osobiście, mam jej bardzo wiele do zawdzięczenia, ale to już pozostawię jedynie dla siebie. A ten oto portret wykonałem właśnie w jej 90-te urodziny. Zamysł był nieco inny, zabrałem ze sobą softbox, najlepszy portretowy obiektyw, dwie przenośne lampy. Miało być to bardziej „poważne” zdjęcie, jak na 90-cioletnią damę przystało, chciałem zastosować światło Rembrandtowskie (cechuje się tym, że połowa twarzy modela jest w cieniu, a druga prawie całkowicie oświetlona), dzięki czemu twarz wygląda na cieńszą i linia szczęki jest korzystniej podkreślona. Plany były konkretne, ale na miejscu wszystko się zweryfikowało, babcia przymierzyła sobie moją czapkę i wyglądała w niej na tyle kozacko, że dorzuciłem jeszcze swoją bluzę i zrobiłem dosłownie kilka pstryków w tej stylizacji. To była cała ona, prawdziwa, autentyczna, naturalna, postanowiłem też nie robić jej żadnego retuszu, wszystko pozostawiłem „w oryginale”. Babci naprawdę się spodobał.