Minia

Dlaczego powrót do szkoły wypada we wrześniu? Czyżby celowo wybrano moment, w którym lato staje się najpiękniejsze, gdy przesycone słońcem morze się uspokaja, a liście drzew mienią się wszystkimi kolorami, jakby chciały z brawurą stawić czoła schyłkowi dnia? Czy ktoś wziął pod uwagę, że to najokrutniejsza pora roku, by zamykać dzieci w czterech ścianach, podczas gdy w rogu okna niebo wciąż jest jaskrawe, jak wezwanie do przygody i wolności?

Elokwencja sardynki. Niewiarygodne historie z podwodnego świata
Bill François


Mimo że Bill Francois w fascynującej, pełnej pasji gawędzie zatytułowanej: „Elokwencja sardynki” (którą z resztą bardzo polecam przeczytać, nie tylko na poprawę humoru), z której przytoczony jest powyższy cytat, opisuje wrzesień jako jeden z najpiękniejszych miesięcy w roku, ja zdecydowanie nie mogę się pod tym podpisać. Ba, gdybym musiał wskazać jeden miesiąc, ten jeden jedyny, który lubię najmniej ze wszystkich miesięcy w roku, bez chwili zastanowienia wskazałbym właśnie wrzesień. Począwszy od traumy, jaką już w okresie dzieciństwa wywoływał schyłek wakacji, który z kolei wiązał się z nieuchronnym powrotem do szkoły, tak i też do dnia dzisiejszego pozostał to miesiąc najbardziej wymagający ode mnie pod względem zawodowym. Tak więc sorry, ale wrześniowi raczej podziękuję. Nadmiar obowiązków w pracy niestety zawsze przekłada się również na moje zdjęcia, a właściwie na brak czasu na ich robienie, więc pod względem fotograficznym miesiąc ten wypada u mnie zdecydowanie słabiej niż chociażby poprzedzające go wakacje.

Dziś jednak chciałem zrobić mały come back, bo był taki wrzesień, który fotograficznie uznałem za udany i mimo że od tego czasu sporo wody już upłynęło, to jednak postanowiłem dziś do tego wrócić. Chyba każdy z nas ma w swojej głowie takie zdjęcia i takie obrazy, które doskonale pamięta się mimo upływającego czasu. Są one trochę jak stare fotografie naszych byłych partnerów, których mimo że powinieneś się pozbyć, wyrzucić lub spalić, to jednak jakoś z bardziej lub mniej niewyjaśnionych przyczyn nie możesz się na to zdobyć. Trzymasz je w w starym kredensie gdzieś w garażu albo w podniszczonym pudełku po butach w głębi szafy, dochodząc do wniosku, że nie zaszkodzi je mieć. Właściwie nie wiadomo po co, może jedynie na wypadek, gdybyś pewnego dnia zapragnął otworzyć to pudełko i przypomnieć sobie stare, dobre czasy. I dokładnie tak samo mam z pewnymi zdjęciami, które mimo że leżą gdzieś w czeluściach moich albumów, to jednak nie sposób o nich zapomnieć. Jedno z takich właśnie zdjęć powstało w 2016 roku i wrzesień, mimo że pewnie również nie należał wtedy do najpiękniejszych miesięcy w roku, to jednak za sprawą tego właśnie zdjęcia, na chwilę o tym zapomniałem i zawsze z sentymentem będę do niego wracał.

No do rzeczy, czyli o samym zdjęciu słów kilka. Zdjęcie przedstawia moją uroczą siostrzenicę Minię, była wtedy jeszcze na tyle „mała”, że nie miała nic przeciwko, abym sfotografował ją właśnie w scenerii, jaką sobie wymyśliłem. Posadziłem ją na klatce schodowej, owinąłem jakimś kocem, a na głowę włożyłem starą, babciną czapkę z lisa pamiętającą pewnie jeszcze zimy za Gierka. Na klatce schodowej było dość ciemno, więc całość musiałem doświetlić prostym softboxem, ustawionym centralnie przed modelką. Nie jestem fotografem specjalizującym się w sesjach dziecięcych, choć ostatnio z racji tego, że mam pod ręką 2-letnią córkę, nie jest to już takie oczywiste, jak było wtedy, ale wiem jedno, dzieci nie mają cierpliwości do zdjęć, więc nie ma mowy o powtórkach liczonych w setkach, czy nawet w dziesiątkach. Sprawa ma się tak, że zdjęcie musisz mieć już w głowie, zanim w ogóle ono powstanie, musisz znać parametry i wiedzieć, jaki efekt chcesz uzyskać, potem rozkładasz setup i masz jedynie kilka strzałów, zanim model/modelka się rozmyśli. Ja początkowo chciałem zastosować moje ulubione oświetlenie rembrandtowskie, ale w ostateczności do surowego klimatu panującego w tym wnętrzu zdecydowanie bardziej pasowało mi oświetlenie en face, czego efekt widoczny jest na zdjęciu. Mi się podoba.

Peace!