⤗ THE FIRST RULE OF GOOD MUSIC IS: YOU DON’T TALK ABOUT GOOD MUSIC
Tym razem nie będzie krasnych, rozległych opisów, różnobarwnych historii, malowniczych deskrypcji i wyszukanych relacji, nie będzie i basta, z kilku przynajmniej powodów. Po pierwsze pisałem o tym już wiele razy, a powtarzanie tych samych, utartych – choć prawdziwych – frazesów jakoś nie leży w mojej naturze i dodatkowo trochę męczy mnie pisanie, a potem czytanie właściwie tego samego, wyrażonego za pomocą trochę bardziej lub mniej wysublimowanych, a często przerafinowanych zdań. Po drugie, jako wieloletni uczestnik imprez klubowych, a także ich wnikliwy obserwator i inwigilator zauważam, że podobnie jak większość zjawisk na tej planecie ich kondycje, stan, rozwój, progres, regres i panującą weń sytuację idealnie można zobrazować na przykładzie sinusoidy. Obecnie w moim przekonaniu, forma polskiego clubbingu jest na dosyć wysokim poziomie, a nawet zaryzykowałbym stwierdzeniem najlepszym ever, bo przyszło nam doczekać wydaje mi się przełomowych czasów w historii nie tylko muzyki psytrance, ale ogólnie muzyki elektronicznej w naszym uroczym, miodem i beatem płynącym kraju. Dlaczego przełomowych? Odpowiedź wydaje mi się oczywista. Kiedyś (wcale nie tak dawno temu) nie do pomyślenia było, że światowej sławy muzycy, producenci, dje, artyści, performerzy, wirtuozi i inne indywidualności będą grywać na naszym podwórku regularnie, że live acty, trasy koncertowe i sety, na które kiedyś trzeba było wybierać się na znane światowe, europejskie festiwale, odwiedzać renomowane kluby w Niemczech, Ibizie czy choćby na Węgrzech będą na wyciągnięcie ręki i ograniczają się jedynie do zasobności naszego portfela i niestety czasu (którego zawsze brakuje). Przeglądając chociażby zakładkę z wydarzeniami na Facebooku, niejednokrotnie chwytam się za głowę, bo okazuje się, że dany artysta już niedługo zagra w Katowicach, Krakowie, Warszawie, Poznaniu czy Gdańsku, a ja nie zastanawiam się już z kim i w jaki sposób dotrę na tą imprezę, tylko najczęściej czy w ogóle się tam wybiorę i to moim zdaniem jest prawdziwy, klubowy i muzyczny breakthrough, którego gimby nigdy nie zrozumieją, bo na dobrą imprezę jechało się kiedyś bez względu na odległość, koszty i fakt, że trzeba będzie 10 godzin jechać samemu pociągiem, a po imprezie kolejne 10 godzin wracać – imprez było na tyle mało, a jak grał tam dobry headliner to już w ogóle nie było mowy, by się tam nie pokazać.
⇴ TO UNDERSTAND BAD TASTE ONE MUST HAVE VERY GOOD TASTE
I wreszcie po trzecie o czym muszę koniecznie wspomnieć to fakt, że pewne stany, emocje, doznania, impresje, odczucia i wrażenia nie są możliwe do oddania i przekazania nawet najbardziej fantazyjnym językiem, trzeba je po prostu przeżyć, doświadczyć, zakosztować i albo stajesz się ich koneserem albo po prostu należy szukać dalej. I myślę, że zrozumie to każdy, kto przywoła na myśl swoją imprezę życia, a potem spróbuje ją opisać słowami. Sorry, no fuckin’ way! Oczywiście zawsze staram się czy to za sprawą fotografii czy słowa pisanego możliwie najbardziej przybliżyć panujący klimat i oddać najwięcej ile jestem w stanie, by nieco odzwierciedlić klimat i podzielić się tym co ja czułem w danej chwili, ale podobnie jak z ulubionym daniem, o którym możemy pisać wiele, robić apetyczne zdjęcia potrawy, opisywać ich zapach i używać innych trików, to jednak prawdziwy smak jesteśmy w stanie poznać tylko wtedy, kiedy połkniemy pierwszy kęs, prawda?
⟿LATE NIGHTS. DEEP THOUGHTS. GOOD MUSIC.
Tyle w temacie. Na koniec kilka fotek, które jak pisałem wcześniej mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu oddadzą panujący podczas eventu klimat. Nieobecnym choć w nieznacznym stopniu ukażą co stracili, a tym którzy spędzili tą noc na deskach, a raczej dywanach (kto był ten wie o czym mowa) krakowskiego Forum będą małą reminiscencją tego co tam się działo. Zapraszam. Kurtyna.
Pełna fotorelacja tutaj: Click!